2012.09.30 – Nowa Dęba – XC

Wyścig w Nowej Dębie wskoczył do kalendarza dość niespodziewanie. Po dobrym wyniku w Kielcach i ostatnich treningach chciałem się jeszcze raz sprawdzić w tym sezonie, więc gdy trafiła się okazja postanowiłem skorzystać. Z Lublina wraz ze mną pojechał Grzesiek Orzeł, a z Puław Marek Kulik. Pozostali zawodnicy to głównie ekipa z Rzeszowa oraz miejscowi. W tygodniu poprzedzającym wyścig zrobiłem kilka mocnych, nawet zbyt mocnych jak na tę porę roku treningów i ciężko było mówić o świeżości. Wiedziałem jednak, że coś tam w nogach jeszcze zostało i nastawiałem się na dobry wyścig i walkę o czołowe pozycje.

Do Nowej Dęby przyjechaliśmy przed 10 i wiadomości, że wystartujemy prawdopodobnie około 14, nie przyjęliśmy zbyt entuzjastycznie. W dodatku na pierwszy rzut oka jak to Grzesiek stwierdził „pachniało Urszulinem”, czyli niezbyt ciekawą trasą. Na szczęście Marek, który wcześniej dojechał do Nowej Dęby pojechał za chwilę na objazd, z którego wrócił bardzo zadowolony, twierdząc, że trasa podobna do puławskiej, ale w przeciwieństwo do tej z naszego lokalnego czempionatu, z terenu wyciśnięte jest maksimum. Po śniadaniu i złożeniu roweru pojechałem na trasę i rzeczywiście: podjazdy sztywniejsze, do tego więcej zakrętów i ciaśniej niż w Puławach. Na 2500 rundzie wyszło ponad 60 m. przewyższenia, czyli tyle samo, ile na lubelskim Globusie. Nieźle. Do tego były dwa sztucznie usypane dropy, porobione jakieś muldy i mini skocznia z palety. Trasa oczywiście bardzo dobrze oznaczona, drzewa na końcu jednego ze zjazdów obwiązane jakimiś kocami, a do tego harcerze stojący na zakrętach, za każdym razem przypominający (zarówno na objeździe jak i później na wyścigu) o trudnym zjeździe, zakręcie itp. Nigdy czegoś takiego nie widziałem, wielkie brawa!

Czas do wyścigu upływał nam leniwie, głównie na gadaniu o rowerach, wyścigach i takie takie ;) Jednak około 12 organizatorzy w porozumieniu z zawodnikami postanawiają przyspieszyć start Elity i puścić nas wcześniej, w dodatku z Orlikami. Zatem pół godziny przed startem od razu łazienka, a później rozgrzewka. Jadę z Markiem, który decyduje się wystartować z Elitą. Przekręcamy 5 kilometrów, zapoznając się z jakąś tajemniczą dzielnicą Nowej Dęby, a gdy wracamy na miejsce zawodów wszyscy stoją już na starcie. Na szczęście znajduje się dla mnie miejsce w pierwszej linii, tak jak lubię po zewnętrznej. Przed nami 11 kółek, na wyścig wychodzi słońce i milknie wiatr, humory dopisują. Wiem, że będzie ciężko, ale jestem bardzo zmotywowany, żeby pojechać dobry wyścig.

Start! Idealnie trafiam w pedały, kilka mocnych depnięć i już na pierwszej prostej jadę pierwszy. Wchodzę w pierwszy zakręt i prowadzę peleton. Staram się jechać spokojnie, po kilkuset metrach wyprzeda mnie Tomek z RKK i na pierwszy poważny podjazd wjeżdżam tuż za nim. Po następnych kilkuset metrach wyprzedza mnie Łukasz z tej samej ekipy. Wiem, że za nimi nie nadążę i tuż przed pierwszym dropem przepuszczam Marka, który goni liderów. Jeszcze na pierwszej pętli wyprzedza mnie kolarz z Resovii, który (jak się później okazuje) jedzie w kategorii Orlik. Na drugą pętlę wjeżdżam czwarty w Elicie i piąty Open. W lesie już nie widzę przed sobą nikogo, natomiast z tyłu ciągle widzę goniącego mnie Bartka z RKK. Bartek dochodzi mnie dopiero pod koniec trzeciej pętli i czwartą pętlę jedziemy razem. Na początku piątego kółka puszczam koło i Bartek odjeżdża. Wiem, że wyścig długi i postanawiam jechać swoim tempem, po cichu licząc, że jeszcze spłynie i w końcu go dojdę. Na agrafkach widzę, że nie mam jakiejś wielkiej straty, pod koniec kółka gdy wjeżdżam do miasteczka kolarskiego, ten z niego wyjeżdża. Niecała minuta straty, gonię z całych sił. Ludzie na trasie na każdym kółku dopingują mnie, krzyczą „dogonisz go”, cieszą się, gdy udaje mi się wjechać po stromym i zrytym podjeździe. Słyszę nawet ich rozmowy: „dogoni go”. Super miło, dodaje mi to skrzydeł, zaginam się jeszcze bardziej.

W pewnym momencie widzę w lesie siedzącego z boku Tomka, któremu odcięło prąd, i który postanawia się wycofać. Jadę zatem 4 w Elicie i gonię zawodnika przede mną. Na siódmej pętli jestem już bardzo blisko, jadę spokojnie, bo wiem, że dojście Bartka to tylko kwestia czasu. Tak dzieje się pod koniec ósmej rundy, na ostatnim podjeździe doganiam Bartka, zjeżdżamy razem i do miasteczka wiozę mu się na kole. Przejeżdżamy koło strefy bufetu, rzucam bidon i proszę o napełnienie go do połowy i podanie na kolejnej pętli. Postanawiam wyprzedzić Bartka i zobaczyć co się będzie działo. Zrównuję się z nim przy wjeździe na krawężnik i w tym momencie dobijam tylne koło. Jestem prawie pewien, że jest źle. Jadę jeszcze sto metrów i przy wjeździe do lasu powietrza z tyłu już nie ma. Załamany nie wiem co mam zrobić, pierwsza myśl to wycofanie się i powrót na start. Jednak po chwili dochodzę do wniosku, że i tak będę musiał zmienić tę dętkę i zabieram się do roboty. Po 10 minutach rower znowu nadaje się do jazdy. W tym czasie prowadzący Marek zdążył mnie minąć dwa razy, więc wiem, że to już moja ostatnia pętla. Jadę ją dosyć luźno i na metę wjeżdżam ostatecznie szósty open i piąty w Elicie. O tym, że gdyby nie guma prawdopodobnie byłbym trzeci dowiaduję się już na mecie i moja złość sięga zenitu, jestem wściekły! Czułem się świetnie i wiem, że skoro już dogoniłem Bartka to tylko kwestią czasu byłoby jak bym mu odjechał. Jestem strasznie zły i nie mam ochoty ani na jedzenie, ani na prysznic, kompletnie na nic. Była ogromna szansa na podium i zakończenie sezonu mocnym akcentem, a skończyło się na przebitej dętce i sporym rozczarowaniu.

Gdy trochę ochłonąłem, poszedłem w końcu pod prysznic na pobliski basen. Świetna sprawa, szkoda, że rzadko się zdarzają takie luksusy na wyścigu (w tym sezonie było tak jeszcze tylko w Urszulinie). Po powrocie do miasteczka kolarskiego humor już nieco lepszy, zjadam dwie kiełby i dwa pączki i wraz z innymi kolarzami śledzimy ostatni wyścig i dyskutujemy o zawodach. Muszę przyznać, że impreza w Nowej Dębie była bardzo profesjonalnie zorganizowana. Świetna i bardzo dobrze oznaczona trasa, bardzo mili, życzliwi ludzie, którzy pilnowali, żeby nam niczego nie zabrakło. Do tego darmowe jedzonko i prysznic (brak wpisowego!) sprawiają, że Nowa Dęba mimo gumy była bardzo miłym akcentem na zakończenie sezonu. Jeśli terminarz się pomyślnie ułoży to chętnie wystartuję tutaj w przyszłym sezonie, gdyż organizatorzy już zapowiedzieli, że zarówno na wiosnę jak i na jesień chcą powtórzyć to ściganie, a w dodatku myślą o uatrakcyjnieniu trasy o sekcję z telewizorami. Nic, tylko życzyć im powodzenia, ta impreza zdecydowanie ma potencjał!