2013.05.05 – Sandomierz – ŚLR

2013.05.05Maraton w Sandomierzu to kolejny w tym sezonie wyścig, którego start/meta umiejscowione były w centrum urokliwego miasteczka. Bardzo lubię takie lokalizacje, a gdy jeszcze sprzyja im piękna, słoneczna pogoda to możemy mówić o klimacie prawdziwego kolarskiego święta, którego atmosfera udziela się nie tylko kolarzom, ale także mieszkańcom i turystom. Dodatkowo miłym akcentem była wspólna fotka z sakwiarską ekipą Rowerowego Lublina, która wybrała się na trzydniową wyprawę śladami Ojca Mateusza ;)

Po pożegnaniu ze składem Rowerowego Lublina miałem jeszcze 1,5h do startu, więc spokojnie przygotowałem sprzęt i wyruszyłem na rozgrzewkę. Po przejechaniu kilku kilometrów wjechałem do pierwszego sektora i na opóźniony o 15 minut start czekałem w towarzystwie puławian z teamu sklepmerida.pl. Start honorowy dookoła rynku w Sandomierzu, niebezpieczny przejazd przez mostek i ogień po lekko wznoszącym się bruku, tym razem na pewno mniej stromym niż rok temu… Udaje mi się kawałek pojechać chodnikiem, dzięki czemu dociągam do czuba, zeskakuję na bruk i jestem w czołowej 15. Trasa się wypłaszcza, wjeżdżamy na asfalt, peleton przyspiesza, zaczyna się lekko rwać, na płaskim przechodzę jeszcze bardziej do przodu, ale na zjeździe na szczęście trochę tracę. Na szczęście, bo kilkunastoosobowa czołówka przestrzela pierwszy ostry zakręt i gdybym jechał kilka sekund wcześniej to także musiałbym nagle zawracać.

Mija kilka minut i zaczynają się tworzyć pierwsze grupki. Tempo jest mocne i ciężko mi się jedzie nawet pod niewielkie wzniesienia, mimo to jadę na niezłej pozycji. Zaczynam się rozgrzewać, jadę w dobrym pociągu, wszystko idzie coraz lepiej aż dojeżdżamy do feralnego 16 kilometra. Intuicyjnie skręcamy na asfalt, po kilkuset metrach widzimy kolarzy jadących z naprzeciwka, w tej grupie jest m.in. Dungor. Konsternacja, nikt nie wie co robić, podobno dalej nie ma tabliczek. Mimo to wspólnie jedziemy jeszcze kawałek, pytamy mieszkańców i okazuje się, że pomyliliśmy trasę. Zawracamy a na nas jedzie trzecia grupa, która pomyliła trasę. Po 2-3 nadrobionych kilometrach z powrotem jesteśmy na szlaku. Wzajemna kolejność mniej więcej zachowana, ale nikt nie wie ilu kolarzy nas wyprzedziło, nie znamy swojej pozycji, straciliśmy ok 7-8 minut i dużo sił. Jestem strasznie zły i choć nachodzą mnie myśli, że dalsza jazda nie ma sensu to jednak szybko biorę się w garść i postanawiam odrabiać straty. Tworzy się mocna grupa, z której ostatecznie zostaję ja i Tomasz Posadzy z MTB Pruszyński Team, z którym jadę prawie do końca wyścigu.

W międzyczasie wyprzedzamy Dungora, który ma skurcze. Co jakiś czas towarzyszy nam jakiś kolarz, ale dopiero w drugiej połowie trasy dołącza do nas Gary z forum ŚLR. Już nawet nie pamiętam czy to on nas czy to my jego doganiamy, w każdym razie bardzo długo jedziemy razem. Na jednym z bufetów zatrzymuję się uzupełnić bidon, chłopaki mi uciekają, ale postanawiam się zagiąć ile tylko sił i ich dojść. Nie jest to łatwe, ale się udaje, po kilku minutach tempo nieznacznie spada, co pozwala mi złapać oddech. Niestety wyprzedza nas Dungor, my za to po drugim pomiarze czasu doganiamy Radka Kowalczyka, z którym przejechałem większość wyścigu w Daleszycach. Ponad pół godziny jedziemy we czterech, na jednym z podjazdów mam już stany przedskurczowe, muszę zwolnić i zostaję trochę za grupą. Po minucie spinam się jednak jeszcze raz i znowu dochodzę chłopaków. Niestety Radek odjeżdża, natomiast jakieś 10km przed metą nie mam już siły żeby utrzymać koło pozostałej dwójce i strzelam.

Tracę jeszcze dwie pozycje, ale ostatkiem sił mknę do mety, zbliżam się do kopca z kapliczką, który pamiętam z ubiegłego roku jako morderczą wspinaczkę i tak jest też tym razem. Na szczęście kontroluję sytuację, kolejni zawodnicy są w bezpiecznej odległości za mną, więc spokojnie podbiegam i po zjeździe nieco odżywam. Cztery kilometry przed metą, tuż przed podjazdem mijam kapitalnie dopingującą grupę trójki dzieciaków z tatą, którzy krzyczą „hop, hop, hop”. Dodaje mi to sił i ostatnie kilometry jedzie mi się lżej. Już w miasteczku, kilkaset metrów przed metą, widzę za sobą zawodnika z mojego dystansu, przyspieszam, spokojnie kontroluję przewagę i 29 open i 18 w Elicie wjeżdżam na metę. Patrzę na czas i mnie zamurowuje. 3:44:48 to 29 sekund gorzej niż przed rokiem, a większość trasy noga naprawdę dobrze podawała. Straciłem kilka minut z powodu zgubienia trasy, ale rok temu na 5km zaliczyłem upadek, co też mnie kosztowało kilka minut. Biorąc więc nawet poprawkę na gorsze warunki na trasie i to, że przed rokiem ewidentnie miałem „dzień konia” to czas i tak jest poniżej oczekiwań. Jedynym pozytywnym akcentem jest o kilka pozycji lepszy wynik, zwłaszcza, że stawka była dużo mocniejsza. No i w końcu się trochę opaliłem, ale to akurat nie był mój główny cel na ten maraton.

Na koniec muszę wspomnieć o kilku sprawach organizacyjnych. Po ostatnich kiepskich Cyklokarpatach jako wzór organizacji stawiałem ŚLR i nawet pomyślałem, że warto podejść do Big_Maziego i pogratulować mu świetnie przygotowanych imprez. Przed startem jakoś się jednak nie złożyło, a po starcie już mi na to ochota przeszła. Z terenu jak zwykle było wyciśnięte maksimum, ale oznakowanie trasy, podobnie jak przed rokiem pozostawiało wiele do życzenia. Może dlatego, że kojarzyłem już te sady to jechało mi się płynnie, ale nie potrafię zrozumieć dlaczego na 16 kilometrze nie było oznaczeń w miejscu, gdzie tyle osób pomyliło trasę. Mam duży sentyment do ŚLR i brak strzałek tłumaczę sobie tym, że po prostu lokalsi złośliwie je zdjęli, bo jeśli było inaczej to naprawdę lipa. Z minusów wymienię jeszcze karygodne połączenie startu Fan i Family (tak mi przynajmniej mówiło kilka osób), co mnie ogromnie zdziwiło, oraz brak myjek. Bufet na mecie już drugi raz w tym sezonie z przestojami, ale i tak trzymał poziom, bo mimo wszystko pomarańcze były do końca. Dekoracja i tombola także słabo, powinny być dużo wcześniej. Na plus jak zwykle trasa, świetna obsługa bufetów, pyszny makaron na mecie i atmosfera zawodów. Mam nadzieję, że w Nowinach obejdzie się już bez organizacyjnych wpadek, a przynajmniej bez pomylenia trasy. Przydałby się w końcu jakiś dobry wynik, najbliższa szansa na Cyklokarpatach w Wojniczu.