2013.06.16 – Wilkołaz – Memoriał Józefa Kloca

Po Grand Prix Puław byłem raczej nastawiony na odpoczynek w niedzielę, ale po konsultacji z Tomkiem wybrałem się na wyścig szosowy do pobliskiego Wilkołaza. To dopiero mój trzeci wyścig na szosie (pierwsze dwa były bardzo dawno – w 2009), więc szykowałem się przede wszystkim na zrobienie mocnego 66,5km treningu i zebranie cennego doświadczenia. W niedzielny poranek noga nie wydawała się zbyt świeża, ale wiedziałem, że na wyścig się jeszcze nadaje. Do Wilkołaza pojechałem z Karcerem i Przemem, którzy startowali w tej samej kategorii (Open bez licencji 20-40 lat). Na miejscu oprócz znajomych ekip MayDaya i BSK Miód Kozacki można było dostrzec zawodników z Rzeszowa czy Białorusi, ale to wszystko albo mastersi albo juniorzy, nasza kategoria niestety nie była zbyt licznie obsadzona.

Start wyścigu następuje w sposób tak nagły, że nawet Puławianie z PTKKF by się nie powstydzili. Wśród zawodników konsternacja i wyruszamy leniwym tempem na trasę. Prędkość na pierwszych dwóch kilometrach oscyluje w granicach 20-25km/h. Dopiero na pierwszym podjeździe atakuje Artur Kozak i grupa się rozpędza. Po chwili doganiamy go i peleton przez krótki czas jedzie razem. Przed pierwszym zakrętem atakuje Karcer. Nikt nie kwapi się do pościgu, ja pilnuję Artura i Radka Wasilewskiego, bo wiem, że są bardzo mocni. Na kolejnym podjeździe Artur odjeżdża z jeszcze jednym zawodnikiem i gonią Karcera. Na drugiej z sześciu pętli skacze Radek, ale udaje się go dojść. Na podjeździe rzuca krótkie „mastersi nas dochodzą”. Oglądam się za siebie i w tym czasie Radek z Przemkiem są już kilka metrów przede mną. Nie mam sił, żeby do nich doskoczyć, wchłania mnie peleton i w tym momencie wyścig się dla mnie kończy.

Kolejne pętle to jazda wspólnie z mastersami. Spokojnie wytrzymuję ich tempo i kontroluję skoki. Co jakiś czas widzimy przed sobą dwóch zawodników z mojej kategorii, jeden z nich to Przemo. Gdy mastersi zjeżdżają w kierunku mety ja i Michał Bujak, który także utknął w peletonie mastersów próbujemy dogonić Przema. Mamy do nich minutę straty, ale ok 5-6km do mety już nie widzimy ich w miejscu, gdzie jest „agrawka” i odpuszczamy pogoń. Przy okazji zwracam uwagę na bardzo nieładne zachowanie kolegi, który po zjedzeniu żela pieprznął opakowanie w krzaki. Wtedy nie miałem nawet siły zwrócić mu uwagę, na mecie zapomniałem, więc robię to teraz, nieładnie! Finish minimalnie przegrywam i na metę dojeżdżam 9. z czasem 1:53:26. Wyścigu do udanych zaliczyć nie mogę, ale liczyłem się ze słabym wynikiem, zwłaszcza, że dzień wcześniej bardzo mocno pojechałem w Puławach. Jeśli chodzi o pozytywy to na pewno był to bardzo wartościowy trening, doświadczenie w ściganiu na szosie także się przyda :)

Po zakończeniu rywalizacji można było spokojnie pogadać ze znajomymi, napić się izotonika i wciągnąć kiełbachę (a to wszystko w ramach opłaty startowej, która wynosiła jedyne 16zł!). Wyścig słaby, trening dobry, atmosfera świetna, pogoda super, zatem dzień można było zaliczyć do udanych. Póki co zdecydowanie bardziej leży mi MTB, ale urozmaicenie w postaci szosy także jest fajne. Na ten rok nie planuję więcej takich wyścigów, ale w przyszłym roku chętnie bym jakąś szoskę pojechał, najlepiej upragnione Tatry Tour, na które w tym roku nie znalazło się miejsce w moim kalendarzu :)