Kolejny wyścig prawie pod domem (chociaż dało się bardziej, ale o tym w dalszej części), więc można się było spokojnie wyspać i przy śniadaniu obejrzeć na jutubie końcówkę tie breaka z finału Igrzysk w Montrealu 1976. Szarlatan Wagner, „interesuje mnie tylko złoto” i tego typu historie. Starsi słyszeli i wiedzą o czym piszę, młodsi niekoniecznie. A powinni, kawał historii polskiego sportu i świetny motywator! No i przed wyścigiem u mnie było podobnie jak z tym Wagnerem, wiedziałem, że w elicie obsada będzie kiepska i wyścig raczej powinien się sprowadzić do postawienia kropki nad „i” niż do realnej walki.
Gdy zajechałem na miejsce (nie)miłych niespodzianek nie było. W elicie nikogo, kto mógłby się liczyć, w orlikach, którzy startowali razem z nami kilku chłopaków z Erkado, w tym Olek Uchanow i Piotrek Kozak. Przed startem „na papierze” sprawa była więc jasna, za obstawienie jak będzie wyglądać pierwsza trójka dużej kasy wygrać by się nie dało. Po rozgrzewce oraz obejrzeniu wyścigów kobiet, juniorów i mastersów stanęliśmy na linii startu i mając przed sobą 10 okrążeń wyruszyliśmy na trasę. Już na pierwszej prostej uformowała się pierwsza trójka i na schodach prowadził Olek, drugi był Piotrek a tuż za nim ja. Olek szybko odskoczył, Piotrek jechał nieco za spokojnie jak na początek, ale jako, że wiedziałem, że z Olkiem nie mam szans to postanowiłem powieźć się trochę na kole. Tak było przez dwa okrążenia, na trzecim straciłem nieco równowagę przy podjeździe po schodach, musiałem kawałek podbiec i zgubiłem kontakt.
Przez kolejne okrążenia stopniowo, ale powoli traciłem dystans do drugiego zawodnika i powiększałem przewagę nad czwartym. Ogólnie mówiąc wyścig bez historii i nuda jak w telenoweli. Z czasem zaczęło się dublowanie wolniejszych zawodników, co tylko pokazuje jak słabo obsadzone były to zawody (pętla 1,2km nie jest tutaj dużym wytłumaczeniem). Jednym z ciekawszych momentów wyścigu była dla mnie końcówka 9. okrążenia, kiedy to widziałem już za sobą Olka, ale przyspieszyłem i nie dałem się dojść, dzięki czemu mogłem w prezencie pomęczyć się jeszcze jedną rundę i sam założyć kolejnego dubla ;) Na metę wjechałem z czasem 43:49, 3. open i 1. w elicie, czyli niespodzianek nie było. Wyścig szybki, intensywny, trasa łatwa technicznie, ale trzy podjazdy przy braku formy dawały mocno w kość. No i cóż, jeśli chodzi o elytę lubelskiego XC to „jestę mistrzę”. Żeby było ciekawiej to były już drugie mistrzostwa Lubelszczyzny w XC (po Family Cup), w których startowałem w tym roku. Trzecie będą za trzy tygodnie w Puławach, więc jeśli ktoś się jeszcze nie załapał na podium to nic straconego, „czym chata bogata” i „do trzech razy sztuka” ;)
Ekipa z Kraśnika zrobiła fajne zawody, z trasą, która może nie powalała, ale jej duża część była w mieście i podjazd oraz zjazd po schodach swoją funkcję promocyjną na pewno spełniły. Wszystko to nieźle zabezpieczone, w dodatku można było napić się mineralnej na trasie oraz zjeść banana i coś ciepłego po wyścigu, wszystko to oczywiście w ramach darmowego startowego. Jeśli można się do czegoś przyczepić to na pewno miłą pamiątką dla osób, które wywalczyły podium byłyby jakieś pamiątkowe medale czy pucharki. Myślę, że jeden puchar na imprezę z tyloma kategoriami wiekowymi to trochę mało i ten element jest zdecydowanie do poprawy.
I to by było właściwie na tyle jeśli chodzi o te zawody… Aha, na początku napisałem, że wyścig prawie pod domem, ale dało się bardziej pod domem. Jeśli ktoś nie wie o co chodzi to wyjaśniam. Otóż proszę Państwa, tego dnia na Lubelszczyźnie odbyły się dwie imprezy XC. Ta druga to AZS MTB Cup, który został rozgrany na trasie, na której bardzo lubię się ścigać, czyli lubelskim Globusie. Podobno Kraśnik był pierwszy, AZSy się nie dostosowały. Nie wiem, nie znam się, nie wypowiadam się. Wyszło bez sensu i ze szkodą dla obu imprez, konia z rzędem temu, kto to rozumie o co chodzi, ja takiej polityki nie pojmuję. I skończyło się na tym, że LKKG pojechało u siebie na Globusie, a Erkado u siebie w Kraśniku. Ja przekalkulowałem gdzie mam większe szanse i pojechałem o Kraśnika, ale bardzo, bardzo mi szkoda atmosfery Globusa. No ale cóż, tytuł Mistrza Województwa elity i 200zł bonu na części rowerowe piechotą nie chodzi… Sad but true!
PS. Relacja z Kraśniczyna wkrótce.