Ponieważ miałem już pewne I miejsce w generalce elity w Pucharze Lubelszczyzny to start w Mielniku uzależniałem od samopoczucia przed wyścigiem. Spakowałem wszystkie graty, wstawiłem rower na dach i z Łukaszem i Kaśką wyruszyłem nad Bug. W trakcie podróży aura nie zachęcała i byłem prawie pewien, że odpuszczę start i nie będę męczył nogi przed finałem ŚLR. Na miejscu zaczęło się jednak powoli przejaśniać, a atmosfera wyścigu zaczęła mi się coraz bardziej udzielać. Pół godziny przed wyścigiem wyszło piękne słońce i nie było już żadnej wymówki: jadę, ale dla odmiany półmaraton, 30km! Ponieważ nie jadłem śniadania szybko wpakowałem w siebie dwa banany, przebrałem się i pokręciłem chwilę, bo na prawdziwą rozgrzewkę nie było już czasu. Przy zapisach udało mi się załatwić u sędziów pierwszy sektor, niestety z zastrzeżeniem, że staję na końcu.
Najpierw startuje długi dystans, dziwne uczucie, że mnie tam nie ma. Podjeżdżam do sektora i razem z Andrzejem i Filipem czekam na start. Przed nami kilkadziesiąt osób, które jak najszybciej trzeba będzie wyprzedzić. Kilkadziesiąt metrów po płaskim i na dzień dobry sztywny, terenowy podjazd. Zaraz po starcie przebijam się trochę do przodu, na podjeździe ogień i na szczycie jestem już w Top5 :) Łatwo poszło, ale dwóch pierwszych odjeżdża. Po krótkim wypłaszczeniu ciąg dalszy wspinaczki, tym razem dużo dłużej, ale mniej stromo i po asfalcie. Mam trochę straty do Andrzeja, ale sprężam się i łapię koło, za mną Filip, tempo jest mocne.
Wjeżdżamy w teren, doskakuje do nas jeszcze kilka osób, m.in Branio, zjeżdżamy. Na kolejnym podjeździe Andrzej odskakuje, my jedziemy we czterech, ciągle jest piekielnie szybko. Na łatwym zjeździe, przy ok. 40km/h tuż przede mną kolizja, rower Filipa zalicza kilkumetrowy lot, udaje mi się nie wjechać w chłopaków, ale muszę bardzo zwolnić żeby ich ominąć. W tym momencie dojeżdża i wyprzedza mnie Branio z kimś na plecach. Zaginam się i po kilku minutach doganiam, długo jedziemy we trzech i zaczynamy dochodzić tyły długiego dystansu, co nie ułatwia płynnej jazdy. Dogania nas dwóch zawodników, cały czas jest bardzo szybko, ale jadę bardzo mądrze i zaczynam czuć się coraz lepiej. Staram się utrzymywać wysokie tempo, żeby trochę przerzedzić grupę, a przede wszystkim nie dopuścić do jej powiększenia. Mocne zmiany dużo mnie kosztują, ale kilka kilometrów do mety Branio daje bardzo dobrą i długą zmianę i mogę chwilę odpocząć.
Jakieś 2km przed kreską jest lekki terenowy podjazd, jadę tuż za Tomkiem, gdy jesteśmy już prawie na szczycie momentalnie przyspieszam i w dół jadę już pierwszy, dokręcając ile sił. Terenowa ścieżka przechodzi w asfalt, na liczniku grubo ponad 50km/h, oglądam się za siebie i widzę, że zrobiłem sporą przewagę. Koniec zjazdu, agrafka, wjeżdżamy na ostatnią prostą, znowu teren. Za sobą widzę pogoń, nogi płoną, ale nie zamierzam dać się wyprzedzić na ostatnich metrach. W myślach krzyczę powiedzenie Voigta: Shut up legs! Pomaga, przede mną ostatni podjazd, w połowie doskakuje do mnie jeden zawodnik i wyprzedza o koło, ale ja naprawdę nie zamierzam dać się wyprzedzić na ostatnim podjeździe. Shut up legs! po raz kolejny, dwa szybsze obroty korbą i gość spływa. Mocno kręcę do końca i wjeżdżam na metę 2sek przed Braniem, z czasem 1:07:58, 5. open i 2. w elicie. Za kreską bardzo szczęśliwy z wyścigu staram się dojść do siebie. Dochodzę do wniosku, że chyba dobrze, że nie zjadłem śniadania, bo pewnie wylądowałoby gdzieś na ziemi, a tak po kilku minutach wsiadam na rower i udaję się na krótki rozjazd ;) Cieszę się, że zdecydowałem się na start, niespodziewane podium to bardzo miły akcent na zakończenie sezonu.
W Mielniku może nie było szczególnie trudno i pagórkowato, ale mimo wszystko jechało się bardzo przyjemnie, a trasa bardzo przypominała mi ścieżki z Gwiazdy Mazurskiej. Sama organizacja maratonu na piątkę. Bardzo ładne położenie, dobrze oznaczona trasa. Na minus można zaliczyć brak oznaczeń dojazdu do biura zawodów, wiele ekip długo kluczyło po Mielniku, warto to poprawić na przyszłość. Na koniec chcę napisać kilka słów o nagrodach. Uważam, że jeśli ktoś nie ma kasy na nagrody godne takiej imprezy to niech lepiej pozostanie przy samych pucharach i nie robi sobie ani zawodnikom wstydu wsadzając do torby podkładkę pod mysz i jakiś „kalkulator”. Nie jeżdżę na wyścigi dla nagród, ale gdy zszedłem z podium i zacząłem oglądać nagrody to poczułem się po prostu zażenowany. Jeśli organizator to czyta to niech sobie weźmie do serca tę uwagę i na przyszłość nie ośmiesza siebie i zawodników. Do tego przydałoby się rozdzielić start maratonu od półmaratonu o co najmniej pół godziny, bo dystanse zbyt szybko się zjeżdżają. Nie licząc tych kwestii to Maratony Kresowe zrobiły na mnie dobre wrażenie. To impreza dosyć niszowa, ale jednocześnie profesjonalnie zorganizowana i z roku na rok ciesząca się coraz większą popularnością. Jeśli kalendarz na przyszły rok będzie mi pasował to chętnie stanę do walki o obronę Pucharu Lubelszczyzny XCM w elicie :)