Maraton w Nowinach to wyścig, na który czeka się cały rok. Trasa otoczona legendą, uznawana zgodnie przez większość zawodników za najtrudniejszą z cyklu ŚLR. W ubiegłym roku startowałem tutaj po raz pierwszy i zaliczyłem jeden z najlepszych startów w sezonie i w ogóle jeden z najlepszych maratonów w życiu. Tym razem miałem sporą chęć na powtórkę. Trasa została wydłużona, a płaskie odcinki zredukowane do minimum, szykowało się prawdziwe MTB. Do Nowin wyruszyliśmy w uszczuplonym składzie. Śniadanie przedstartowe zjadłem dopiero na miejscu, przebrałem się i wyruszyłem na rozgrzewkę, objechać końcówkę trasy, która zresztą była identyczna z tą sprzed roku.
Po rozgrzewce ustawiam się na starcie, a tam niespodzianka. Sędzia kieruje mnie do drugiego sektora. Trochę zdziwiony wchodzę tam posłusznie, ale średnio mi się chce wierzyć, że jest aż tak słabo. Po chwili widzę jak Tomek Czapla wchodzi do sektora pierwszego i jeszcze bardziej zdziwiony patrzy na mnie. W tym momencie jestem już prawie pewien, że zaszła pomyłka, bo Tomek jest mocny, ale na pewno nie mocniejszy ode mnie. Idę do gościa z listą startową i jeszcze raz proszę o sprawdzenie. Okazuje się, że rzeczywiście zaszła pomyłka. Biorę rower i szybko zajmuję należne mi miejsce z przodu stawki. Wyruszamy dosyć nagle, bardziej przypomina to start w puławskim Czempionacie niż ŚLR :D Po rundce dookoła stadionu stawka się rozciąga, droga wiedzie lekko pod górę, ja przesuwam się do przodu, ale nie jadę tak wysoko jak rok temu. Nie czuję się na siłach i nie pcham zbytnio. W dodatku muszę poprawić w locie rurkę od bukłaka. Jest coraz bardziej stromo, postanawiam jednak trochę przebić się do czuba. Na singlu w lesie jestem na pewno w pierwszej 20, mozolnie podjeżdżamy do góry. Co prawda po pierwszych 10 minutach wyścigu zaczynam się zaklinać, że trzeba przejść na XC, gdzie można zapoznać się z rundą i wyścig jest o wiele krótszy, ale później szybko rozkręcam się i jedzie mi się zaskakująco dobrze.
Po około pół h. przestrzeliwujemy sporą grupą zakręt i wjeżdżamy w straszne błoto. Grupka przed nami zrobiła to samo, przepuszczamy ich, gdy zawracają i jedziemy za nimi. Jest tutaj Branio, Darek Paszczyk i Przemek Koza. Później Darek z Przemkiem odjeżdżają, a ja tasuję się z Braniem, w tej grupie przewija się też Gary. W międzyczasie ubłocona tylna przerzutka odmawia posłuszeństwa i zostaję za nimi. Na szczęście po kilkunastu minutach doganiam. Na pierwszym checkpoincie dostaję info, że jestem 18., dodaje mi to skrzydeł, bo myślałem, że jadę z 10 pozycji niżej. Kręci mi się coraz lepiej, daję radę na podjazdach, uciekam na zjazdach. Doganiamy Darka i Przemka i jedziemy długo razem. Noga mi podaje i gdzieś w połowie trasy odrywam się od chłopaków. Na zjazdach praktycznie frunę, mam poczucie, że tutaj dużo nadrabiam. Na podjazdach utrzymuję przewagę. Na jednym z odcinków w dół słyszę dziwne uderzenie, po chwili okazuje się, że urwałem szprychę w przednim kole, dokańczam trudny techniczny zjazd i zatrzymuję się sprawdzić co z kołem i wyjąć szprychę. Idzie mi to bardzo nieudolnie, wypinam koło żeby był lepszy dostęp, w dodatku tarcza parzy, co utrudnia zadanie. W tym momencie wyprzedzają mnie Darek, Branio i Przemek. Nie chcąc dalej tracić czasu zawijam szprychę na szprychę i ruszam w pogoń. Jest moc, po kilku minutach dochodzę do grupy i poprawiam. Znowu jadę sam i znowu problem z przerzutką. Chłopaki znowu doskakują.
Jedziemy na 15 i 16 pozycji, nie zatrzymuję się na bufecie i trochę zyskuję, kawałek dalej, w lesie kończą się oznaczenia, doskakuje do mnie Darek. Wybieramy najprawdopodobniejszą drogę, ale strzałek dalej nie ma. Zawracamy, jedziemy w inną stronę. To samo. Dojeżdża do nas Przemek, raz jeszcze próbujemy w to samo miejsce co za pierwszym razem, tylko dalej. Udało się, są oznaczenia. Znowu zostawiamy Przemka i lecimy do mety. Około 15 km przed metą urywam drugą szprychę, sytuacja jest nieciekawa, ale nie mam zamiaru odpuścić Darka, noga zbyt dobrze podaje. Kręcę i słyszę tylko jak szprycha ociera o widelec. Tempo jest mocne, większość jadę na zmianie. Dojeżdżamy do pump tracku przy torach, jestem już bardzo ujechany, teraz Darek wychodzi na przód i daje potwornie mocną zmianę. Zaczynam zostawać, ale zaginam się jeszcze ten jeden raz i dociągam. 5km przed metą zaczynają mnie łapać skurcze, zwalniam i kręcę powoli, żeby przeszło. W tym czasie Darek odjeżdża, bezpowrotnie, ja po kilometrze odzyskuję rytm i ruszam w pogoń, ale nie daję rady dojść. Ostatecznie wjeżdżam na metę z czasem 4:36:37, 5. w elicie i 16. open, czyli jak przed rokiem. Emocji tak dużych jakie były wtedy na mecie nie ma, ale jestem równie wypompowany. Od razu kładę się nogami do góry i leżę tak z 15 minut. Później dokładne mycie roweru, pakowanie i finałowy bufet wyjątkowo na końcu. Gdy kończę jeść idę jeszcze dla formalności sprawdzić wyniki i dopiero wtedy widzę, że jestem 5. w elicie. Rozmawiam z organizatorami i okazuje się, że pierwszy raz w życiu załapałem się na dekorację w ŚLR. Jestem cały zadowolony i do Lublina wracam szczęśliwy. Wygląda na to, że z formą jest dobrze, a co najważniejsze powinno być jeszcze dużo lepiej :D