Zawsze lubiłem wyścig na Globusie i po nieobecności w ubiegłym roku z niecierpliwością czekałem na tegoroczną edycję. Wymagająca trasa i przede wszystkim spore grono lubelskich kibiców, nie szczędzących gardeł, zawsze sprawiały, że Globus zapadał w pamięć :) Gdy w zimie ułożyłem kalendarz startów obawiałem się bardzo, że po BB Tour będę zbyt zmęczony żeby dobrze wypaść w wyścigu „u siebie”. Na szczęście druga połowa obecnego sezonu w niczym nie przypomina tego co działo się przed rokiem, kiedy to noga była mocno zmulona. Nutkę niepewności zasiały testy Meridy w Wiśle, podczas których zrobiłem sporo przewyższeń i bałem się, że „wejdzie w nogi”. O ile podczas testu w Puławach nie było to zbyt odczuwalne to w niedzielę rano, gdy się przebudziłem, czułem, że nogi mam jak kołki wystrugane z drewna.
Szybkie śniadanie, czyszczenie Specializeda żeby lśnił na starcie i przed 12 zajeżdżam na Globus, gdzie trwa właśnie wyścig juniorów i mastersów. Kibicuję chłopakom i po zakończeniu ich zmagań jadę zapoznać się z rundą. Na trasie są cztery dropy, dwa skaczę, dwa objeżdżam, to niestety nie moja bajka. Trasa jak zwykle wymagająca fizycznie, ale pozostałe miejsca z technicznego punktu widzenia banalne. Startujemy o 13:30 – Elita razem z Orlikami. Organizator wyczytuje osoby rozstawione na starcie – najpierw pierwszy rząd, później drugi. Ja zostaję wyczytany do trzeciego, chociaż nie mogę oprzeć się wrażeniu, że kilku zawodników przede mną będzie miało problemy z utrzymaniem swojej pozycji już na samym starcie. 3…2…1… i moje przewidywania się potwierdzają. Szybko przebijam się do przodu i bez problemów pokonuję pierwszy podjazd. Później zjazdy, agrafki, dropy i po pierwszej pętli jadę w top10.
Na kolejnych rundach doganiam kilku zawodników, m.in. Damiana. Przez pewien czas tasuję się z jednym z Orlików z WKK, którego dogoniłem, ale na piątej rundzie odjeżdżam mu na 20-30 sekund i kontroluję sytuację. Podjazdy wjeżdżam płynnie, na zjazdach staram się oszczędzać hample. Co chwila dobiegają mnie głosy kibiców – Paweł z Agą, chłopaki z Mejdeja, Michał Sztembis, Marek Kulik, oczywiście także Aneta, która robi zdjęcia. Na jednej z rund słyszę nawet Sabinę, która zagrzewa mnie do walki. Noga kręci dobrze, mobilizuję się ciągle żeby trzymać wysokie tempo. Wysokie jak na mnie, bo na siódmej rundzie dochodzi mnie Tomek Bala i zakłada dubla. Wiem, że jedzie ostatnią rundę, więc ja także. Sprężam się mocno, żeby utrzymać pozycję i nie dać się dojść chłopakom z WKK. Przyspieszam, oni są już zmęczeni, w 2/3 rundy jestem już pewien, że mnie nie dogonią i spokojnie, po 1:05 jazdy, wjeżdżam na metę :)
Po wyścigu mam świadomość, że jestem wysoko, ale nie wiem który dokładnie. Pół godziny później dochodzi do mnie, że jestem szósty open i trzeci w elicie. WOW! To niezwykłe. Zawsze statystowałem na tym wyścigu, a tym razem dałem radę wdrapać się na podium na własnym terenie, przy lubelskich kibicach! Coś niesamowitego. Bardzo zależało mi, żeby dobrze wypaść na Globusie, ale miejsca na podium się w ogóle nie spodziewałem. To świetny rok i świetna końcówka sezonu. Od połowy lipca nogi kręcą jak szalone. Na co dzień nie czuję jakiejś nadzwyczajnej dyspozycji, ale kiedy przychodzi wyścig to wszystko układa się dobrze i moc jest ze mną, a każdy kolejny start dodaje coraz większej pewności siebie. Cieszę się ogromnie, że na Globusie było podobnie i dziękuję wszystkim za świetny doping! To był niezwykły dzień. Dla takich chwil warto bawić się w kolarstwo! :)