2014.10.11 – Lublin – Maraton MTB

2014.10.11Oba cykle MTB, w których startowałem zakończone, dwie docelowe imprezy sezonu także, więc teraz już tylko „dokrętka” na lokalnych ogórach. Pierwszy z nich to lubelski maraton MTB „Urodzeni by walczyć”. Impreza, na którą w pełni sezonu nigdy bym się nie wybrał, bo wiedziałem jakie problemy były w ubiegłorocznej edycji. Mam też świeżo w pamięci dwie imprezy ostatnio „organizowane” przez tę samą ekipę, które w ostatniej chwili były odwoływane.  Tym razem wyjątkowo postanowiłem zaryzykować, bo noga podaje i była spora szansa na zwycięstwo „na własnym podwórku”. W środę przed maratonem objechałem trasę, żeby na samym wyścigu nie napotkać żadnej niespodzianki. Pozwoliło mi to też na ustalenie odpowiedniej taktyki i dało więcej pewności siebie.

W dniu startu pierwszy kontakt z radosną twórczością organizatorów nastąpił już w biurze zawodów, gdzie pomimo elektronicznych zapisów nie obyło się bez ślinienia palca i wyszukiwania mojego zgłoszenia w pliku kartek. Następnie czekała wszystkich zawodników dwukrotna pielgrzymka po sektorach, bo organizatorzy nie mogli dojść do porozumienia w którą stronę mamy startować. Kolejnym znakomitym elementem tego „profesjonalnego” wyścigu było zabezpieczenie trasy. Podczas maratonu trzykrotnie o mało nie wjechaliśmy pod samochód, do tego dwa razy przejeżdżaliśmy przez miejsce, w którym trwała wycinka drzew i poruszał się ciężki sprzęt. Trasy nie pogubiliśmy chyba tylko dlatego, że wcześniej ją objechałem. Mimo to, mieliśmy sporo szczęścia, niestety nie miało go szerokie grono zawodników ze wszystkich dystansów, którzy albo nie widzieli strzałek (bo ich nie było), albo zostali źle pokierowani przez funkcyjnych, obstawiających skrzyżowania. Opinie na temat organizacji maratonu znajdziecie na facebookowej stronie tego „wyścigu”.

Co do samego przebiegu rywalizacji to wyglądało to tak, że Ładi zaciągnął już na samym początku i tyle go było widać. Później oderwał się jeszcze Krawiec. Jako, że jechał on na przełaju to przewagę zrobił bez problemu, bo 10 z pierwszych 15 km prowadziło asfaltami. W trzeciej grupie jechałem z Darkiem Paszczykiem i Januszem Kędzierskim z Baran Cycling i Wieśkiem Wójtowiczem z Obst Chełm. Chłopaki od razu odpuścili gonienie Ładiego i pomimo moich zachęt nie byli skorzy do zaryzykowania pogoni. Rozumiem tę postawę, ale trochę za mało w niej pasji, bo ostatecznie pierwsze miejsce oddaliśmy bez walki. Podobnie zresztą było z miejscem drugim, tyle, że jak się później okazało przez problemy techniczne początkowy wicelider się wycofał. W czteroosobowej grupie jechaliśmy prawie cały wyścig i mimo dosyć mocnego tempa widać było, że każdy nastawia się na finish. Podobnie było ze mną, cisnąłem całość z blatu, chciałem zmieścić się na podium w open i czułem, że tym razem końcówka będzie należeć do mnie. Na pierwszej rundzie, w nadziei na dogonienie Krawca podłączyłem za Grześkiem Tomasiakiem, liderem krótkiego dystansu (startowali tylko 5 minut po nas, mimo próśb kierowanych do orgów o wprowadzenie większego odstępu). Niestety chłopaki zostali z tyłu, a ja szybko zdałem sobie sprawę z tego, że w ten sposób tylko upalę nogę i jedyna opcja żeby przejechać pozostałe 40km to grzeczny powrót do jazdy w grupie.

Około 10km przed metą podkręciłem z Darkiem tempo, ale na nic się to zdało, bo grupa się nie rozerwała. 4km przed metą Darek, któremu zależało na urwaniu Wieśka jeszcze raz zaatakował. Było mi to bardzo na rękę, gdyż po objeździe trasy sam planowałem w tym miejscu zgubić rywali. Tym razem akcja się udała i zyskaliśmy kilka sekund nad Wieśkiem i Januszem. 2km do mety poprawiłem i przewaga zrobiła się już bezpieczna – dobre kilkanaście sekund. Pod koniec technicznego odcinka terenowego zdecydowałem się na atak i długi finish. Odskoczyłem Darkowi na kilka metrów, poszedłem „w trupa” na asfaltowym zjeździe i gdy się obejrzałem miałem ładnych kilkadziesiąt metrów przewagi i 300m do mety. Na kreskę wpadłem już na spokojnie z czasem 2:31:20, 4 sekundy przed Darkiem, ale 10 minut po Ładim, zajmując drugie miejsce open i drugie w kategorii wiekowej. Pod względem sportowym wyścig dla mnie udany, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że o 8 rano wróciłem z niezłej imprezy i trochę obawiałem się o swoją kondycję. Morał z tego taki, że nieważne co robisz w nocy, jeśli niepotrzebny ci do tego alkohol to wszystko będzie dobrze :D

Co do podsumowania całego maratonu to po raz kolejny okazałem się naiwny, ale cóż, człowiek uczy się całe życie. Organizacja zawodów na poziomie katastrofalnym, oznaczenie i zabezpieczenie trasy było wręcz żenująco słabe, no bo jak wytłumaczyć to, że większość zawodników gubiła trasę, w dodatku często po kilka razy? Jestem pewien, że gdyby nie objazd to sam bym zabłądził. Współczuję wszystkim, dla których był to pierwszy maraton. Mam nadzieję, że nie zniechęcą się i jeszcze nie raz wystartują w zawodach kolarskich. Organizatorom proponuję natomiast przeprosić zawodników, oddać pieniądze i wybrać się na jakiś wyścig po naukę, najlepiej w charakterze zawodnika. Tyle ode mnie na temat tego żenującego „eventu”, teraz pora na relaks i zakończenie sezonu za tydzień na lubelskich przełajach.