To już trzecia nocna dycha, w której uczestniczę, druga jako zawodnik. Przed rokiem dobiegłem z życiówką i tak ma być także tym razem. Trasa mi bardzo pasuje, odbyłem nawet kilka treningów biegowych (trzy wtorkowe przebieżki plus City Trail przed tygodniem), więc liczę na dobry bieg. Plan minimum zakłada poprawienie życiówki (39:42) i zejście poniżej 39:30. W optymistycznej wersji chcę złamać 39:15.
Niestety 10 godzin przed biegiem, wczesnym popołudniem, zaczyna boleć mnie głowa i ogólnie czuję się kiepsko. Nie nastraja to zbyt optymistycznie, ale nie zamierzam się poddawać. Pod halę podjeżdżam rowerem przed 18:30, odbieram pakiet i idę z Anetą do Basketonu. Godzinę przed biegiem zaczynam się przebierać. Na szczęście samopoczucie się poprawia i 25 minut przed biegiem mogę spokojnie skupić się na rozgrzewce. Trochę truchtu, kilka przyspieszeń i jestem gotowy.
Taktyka na bieg jest prosta: pierwszy kilometr z rezerwą, pierwsza piątka poniżej 19 minut (PB 19:07). Później utrzymywanie tempa na płaskim w okolicach 4min/km, przetrzymanie podbiegu na Skłodowskiej i podbieg Zana tak żeby zbyt wiele nie stracić i mieć jeszcze siłę szarpnąć na wypłaszczeniu.
Po raz pierwszy na lubelskich biegach są strefy startowe, dzięki temu jest bardzo luźno. Nie planuję pobiec 30 minut tak jak na tabliczce pierwszej strefy, więc staję gdzieś w trzecim rzędzie. Pewnie trochę szybszych osób stoi za mną, ale tutaj już i tak nikomu przeszkadzał nie będę. Odliczanie od dziesięciu do godziny 22 i poszli. Początek jak zwykle mocno, ale z głową. Nie szarpię tempa, biegnę płynnie i z rezerwą. Pierwsze 1,5km upływa szybko. Tradycyjnie co chwilę ktoś mnie wyprzedza, ale tak to bywa jak się startuje z czuba. Grunt to nie podpalać się i biec swoje. Dzisiaj zamierzam być pod tym względem konsekwentny! Po trzech kilometrach wszystko idzie zgodnie z planem, ale zaczynam czuć, że to nie lajtowa przebieżka. Dobiega do mnie trzech biegaczy z Markiem Drobem na czele, łapię się z nimi. Biegną odpowiadającym mi tempem i co najważniejsze równo.
Lecimy tak do półmetka. Na zegarku 18:56 – jest dobrze, bardzo dobrze. Wychodzę przed Marka i dyktuję tempo. W myślach powtarzam sobie „teraz jeszcze kilometr w tempie minimum 4min/km i później spokojnie pod górę na Skłodowskiej”. Odcinek do podbiegu dłuży się strasznie, ale w końcu wyłania się jest! Wyprzedza mnie Piotrek Drączkowski oraz Magda Kłoda, która prowadzi wśród kobiet. Ich tempo jest za mocne, biegnę swoje. Na szczycie dobiega Grzesiek Sałdan. To mniej więcej moja liga, łapię się za nim, a na zbiegu na chwilę dokładam. Całą Głęboką siedzę mu na plecach, tempo planowo, 4min/km na płaskim. Na Nadbystrzyckiej mamy już towarzystwo. Zaczynam czuć ten bieg, ale nie zamierzam odpuszczać.
Wbiegamy na Zana, do mety zostaje niewiele ponad kilometr. Postanawiam podkręcić, ale po 200-300m widzę, że jestem „za krótki”. Teraz inni przyspieszają, walczę. Gdy wbiegamy na kostkę przy stoku jestem mocno styrany i mam już lekką stratę. Widzę Anetę, która dopinguje, super! 600 metrów do końca. Tylko i aż! Przetrzymuję kryzys i niecałe 400m rozpoczynam decydujący atak :) Obiegam halę najszybciej jak tylko mogę, zero kalkulacji. Ostatnie metry to już zbieg i prosta w środku. 39:12! Plan wykonany w stu procentach, bieg rozegrałem perfekcyjnie! Życiówka poprawiona o pół minuty, 39:30 połamane, 39:15 także! Miejsce 45/1178 i 15/363 M30! Jestem przeszczęśliwy! :)
Po biegu jakaś zupka, szybki prysznic i wspólne sesje foto z biegaczami i Rowerowym Lublinem (zarówno tym biegającym jak i kibicującym). Po dekoracji i losowaniu nagród przenosimy imprezę do Basketonu :) Zamawiam pizzę, 30cm. Całość wsuwam migiem na solo! Teraz można się bawić ;)
Posted by Made by WIATR on 31 styczeń 2016