2018.04.08 – Chęciny – ŚLR

Sezon 2018 w końcu się rozpoczął. Start na wariackich papierach. Sprzętowo w ostatniej chwili udało się poskładać nową zabawkę – Specialized Epic Expert 2018 w jadowitym krwisto-złotym malowaniu. Barwy? Przypadek, koroniarzem nie jestem ;) Wielkie dzięki dla Adama, który po całym dniu miał jeszcze na to siłę i cierpliwość. Rower czeka jeszcze kilka przeróbek, ale tekst nie o tym :)

Poza sprzętem ostatnie tygodnie i ostatnie dni to czyste wariactwo. W sklepie kocioł, całe dnie na nogach, aż wieczorami zmęczone mięśnie dają znać o sobie. Staram się krótko, ale regularnie wychodzić z rana na rower, żeby cokolwiek pokręcić. Po zwariowanej sobocie (10-23) w sklepie po głowie krążą myśli „jechać czy nie jechać – oto jest pytanie”. Pogoda ma być super, nowy rower jest, trasa zapowiada się wyśmienicie. Decyduję się umrzeć na polu bitwy niż rzucić biały ręcznik jeszcze przed walką. W razie czego alibi mam całkiem dobre ;)

Na maraton blisko, pakuję się z Adamem do Metrowozu, na pace rowery i namiot, nie pokażemy się na podium to przynajmniej polansujemy się na chęcińskim rynku. Na miejscu słońce, ludzie wypakowują rowery, atmosfera gęstnieje, wkrótce karuzela ruszy. W biurze pobieramy pakiety, rozstawiamy czerwony namiot i robimy sesję foto z rowerami. Epic czystszy już nigdy nie będzie, więc te kilka zdjęć mu się należy. Mam lekkie obawy, bo będzie to jego pierwsza jazda. Ja szybko przyzwyczajam się do dobrego, ale jak zareaguje sprzęt rzucony od razu na głęboką wodą tego nie wie nikt.

W sektorze mnóstwo znajomych twarzy, trzeba było czekać kilka miesięcy żeby poczuć znowu tę atmosferę. Z Marcinem i Tomkiem z teamu ustawiamy się w pierwszej linii, co ma zaowocować paroma fajnymi fotkami, przynajmniej tyle…  Chwilę po 10:30 startujemy. Początek po asfalcie ale gdy wyjeżdżamy z centrum i wjeżdżamy na szuterek już kumam o co chodzi z tymi fullami. Po 200m wiem, że nie ma powrotu do sztywnego górala. Zawieszenie pięknie pokonuje nierówności, siedzę jak na kanapie i zastanawiam się dlaczego byłem taki głupi, że dopiero teraz przesiadłem się na Epica. Nieważne. Jedziemy, trzymam się czujnie w czubie, idą pierwsze zaciągi. Tym razem nie napalam się na zabranie się z czołówką za wszelką cenę i jadę swoje. Taki jest pomysł na ten maraton. Jedynie słuszny. To początek sezonu, nogi są zmęczone, nie mogę szarpać, muszę wybadać grunt. Po kilku kilometrach stawka się rozciąga, jadę w drugiej połowie drugiej dychy i taką pozycję brałbym w ciemno.

 

Czuję się zaskakująco dobrze, kilometry upływają, a organizm się trzyma. To wielka pokusa do podkręcenia tempa, ale wiem, że sam na siebie ukręciłbym bata, więc w trybie kierowcy PKSu trzymam równe i ekonomiczne tempo. Trasa jest świetna, sucha i różnorodna. Na sztywnych podjazdach Eagle nie raz ratuje mi tyłek. Zjazdy wszystkie moje, buzia sama się uśmiecha, jest gładko i przyjemnie. Boost i przednia opona 2.3 robią swoje, zjeżdża się jak na „moturze”. Są ze trzy miejsca na trasie, gdzie trzeba ładować z buta, przyjmuję to z pokorą, cudów nie ma, a nawet jeśli są to w obecnej formie i tak nie ma co na nie liczyć. Moje 58kg nie daje dużego zasięgu przy tak intensywnym wysiłku, więc regularnie jem i piję żeby w pewnym momencie nie rozłączyło mi nóg od mózgu (a może na odwrót, zależy…).

Końcowe kilometry trochę się dłużą, walka z trasą trwa do końca, ale jest to mimo wszystko walka przyjemna, bo trasa z górnej półki. Za trasy kocha się ŚLR, a miłość jak wiadomo jest ślepa niestety. Na ostatnim podjeździe kibicuje Waldek, więc podkręcam. Metę osiągam jako 14 na 81 startujących (7 w M3). Wynik stosunkowo dobry, obecna dyspozycja na pewno nie pozwala na więcej. Cieszy mnie bardzo, że obyło się bez skurczów i kryzysów. Na pewno pomógł w tym rower, bo jechało się komfortowo i nie wytłukło mnie tak jak na hardtailu. Może to dlatego na trasie obyło się bez typowego zgonu, a może nie dałem z siebie wszystkiego? Raczej dałem, tak, dałem! :)

Z nadzieją patrzę na kolejne tygodnie. Do nadrobienia jest dużo, ale najważniejsze imprezy sezonu w lipcu i wtedy noga ma kręcić. Póki co zwiększam kilometraż i zaangażowanie, bo 14 miejsce dla mnie nic nie znaczy, a dobrych wyników bez potu i bólu nie będzie, trzymajcie kciuki! :)