2018.12.22 – Warszawa – Syrenka CX

Po moim pierwszym wyścigu Syrenka CX miałem spory niedosyt i chciałem się zrewanżować. Niestety do końca nie byłem pewien rozstawienia na starcie i w pewnym momencie myślałem nawet żeby odpuścić start. Dodatkowo zapowiadane bagno i deszcz nie zachęcały do ruszenia się z domu. Jak zwykle jednak brak rozsądku zdecydował i mimo dobrych wymówek postanowiłem, że lepiej umrzeć na placu boju niż poddać się przed walką i później zastanawiać się co by było gdyby.

Warunki, które zastaję na miejscu nie należą do najprzyjemniejszych, błota jest sporo, ale i tak jest dobrze, bo wyobrażałem sobie to wszystko dużo gorzej. Da się jeździć i spokojnie powinno dać radę oblecieć bez zmieniania roweru. Takie warunki mi pasują – jest trudno i siłowo, ale bezpiecznie, moja wątpliwa technika powinna tym razem wystarczyć :)

Na rozgrzewce zapoznaję się z trasą, która jest praktycznie identyczna jak trzy tygodnie wcześniej. Na szczęście jest kilka stopni na plusie, więc jadę na krótko. Wyścig ma wystartować o 9:30, ale o tej porze dopiero zaczynają nas ustawiać. Jadę z pierwszej linii wyścigu Open (przed nami tylko kilka VIPów z Elity), bardzo miło, że jednak organizator docenił moje umiejętności i walkę w poprzednim wyścigu.

Start przyzwoity, jestem trochę blokowany, ale po chwili zaczynam przebijać się na dobre miejsce w czołówce. Niestety na wyjeździe ze ślimaka uślizguję się i upadam. W głowie myśli typu „I cały misterny plan w pizduuu”. W mig podnoszę się z gleby, wskakuję na rower i zacięcie gonię. Znowu przebijanie się miejsce po miejscu, ale nawet łatwo idzie. Pod koniec pierwszego kółka odzyskuję pozycję sprzed upadku, ale najtrudniejsze dopiero przede mną, bo czołówka trochę odjechała.

 

Jadę równo, bardzo dobrze radzę sobie na błotnych odcinkach, gdzie często kluczowe jest dobranie odpowiedniego toru jazdy. Na pewno pomaga też doping od Anety, Bartka i Jarka. Jest też jeden z dawnych klientów MetroBikes z Lublina, od razu go poznaję, fajnie, że on mnie także :) Przechodzę kolejnych zawodników, od połowy wyścigu zaczyna się także dublowanie.

Z czasem, po twarzach i koszulkach zawodników kojarzę, że już muszę być w czubie, ale prawie do samego końca nie wiem który dokładnie. Pod koniec ostatniego kółka na sekcji między drzewami słyszę od jednego z dublowanych zawodników „no i jednak wygrałeś”. To pewnie główny Organizator. To dobra wiadomość, ale wiadomo jak to na trasie bywa, mógł kogoś nie zarejestrować, więc nie ma się co cieszyć. Do kreski tnę się jeszcze z Jakubem Wolcendorfem, który też startuje jako VIP, ale dwa małe błędy pod sam koniec rundy sprawiają, że trochę mi odjeżdża. To nieważne, na metę wjeżdżam jako zwycięzca wyścigu Open. Jestem lekko zaskoczony, bo ostatnio bardzo mało jeździłem, ale z drugiej strony wiedziałem, że stać mnie na wygraną i bardzo się cieszę, bo nie tylko sam wynik, ale jazda także była dobra :)

Po dojechaniu na metę od razu jadę do samochodu, gdzie mam butlę wody do odmycia się. Kilka stopni na plusie, japonki na nogi i jazda zanim emocje opadną i będzie za zimno na wychylenie się z ciepłego :D Udaje mi się doprowadzić do ładu tuż przed dekoracją, rower obmywam tylko na tyle, żeby dało się go wrzucić do auta i dopiero po przyjeździe do Kielc funduję mu prysznic po tym efektownym spa. Zdrowa sztuka, nie dość, że super sobie poradził z trudnymi warunkami to jeszcze obyło się bez zatarcia tego czy owego :) Dziękuję za pomoc Anecie, kibicom za doping, Orgowi za pierwszy rząd i rywalom za walkę. Wyścig odhaczony na duży plus, więc rok kończę w dobrym humorze. Oby rozpoczęcie w Kurowie także przebiegło pomyślnie :) Mistrzostwa Polski tym razem odpuszczam. Są daleko i miejsce w Elicie też byłoby odległe. W wyścigu amatorów na MP, w którym nie jedzie się po tytuł i koszulkę (i słusznie!) tylko po zwykły puchar też nie ma sensu brać udziału. Za to na kolejną Syrenkę wybiorę się obowiązkowo!