2019.01.13 – Janów Lubelski – Biały Kruk MTB

Biały Kruk w Janowie to maraton, który darzę szczególnym sentymentem ze względu na to, że organizuje go fajna ekipa, wkładająca dużo serca żeby impreza stała na wysokim poziomie oraz dlatego, że zwyciężyłem w pierwszej, bardzo zimowej edycji, która była dla mnie debiutem w barwach MetroBikes.pl :)

Ubiegłoroczny maraton odbył się w warunkach mroźnych, ale bezśniegowych, a ja odwaliłem taką akcję na rozgrzewce, że ostatecznie nie stanąłem na starcie i zły wróciłem do domu. W tym roku miał nastąpić rewanż. Organizatorzy zaklepali mi nawet startowy numer 1, co było mega miłym gestem.

Tydzień przed zawodami wracałem z wyścigu w Kurowie i zajechałem na grupowy objazd trasy. Poszło gładko na przełaju, ale stwierdziłem, że jeśli mam walczyć o zwycięstwo to muszę sięgnąć po nowiutkiego górala na sezon 2019. Rower stał już od kilku tygodni złożony, wymagał jedynie zalania kół mlekiem. Nie obyło się bez nerwówki w wieczór poprzedzający start, kiedy to okazało się, że używana opona z ubiegłego sezonu, która miała wylądować na tylnym kole jest rozcięta. Tutaj ogromne podziękowania dla Ryśka, który namierzył wadę i znakomicie sobie z nią poradził :)

Na miejscu pobieram numer, zapoznaję się z początkiem i końcówką trasy. Maraton zapowiada się świetnie, bo jest pełno śniegu, ale nie jest ślisko. Na starcie dużo znajomych: zarówno z Lubelszczyzny jak i grupa z Kielc. Wielu ludzi zagaduje, bo pamięta zwycięstwo sprzed roku, albo inne dobre starty i traktują mnie jako faworyta, mówiąc, że pewnie ja wygram. To miłe i sam bardzo chce zwyciężyć, ale rola faworyta nie jest łatwa i na pewno nie daje komfortu psychicznego na starcie. Zdaję sobie jednak sprawę, że tylko zwycięstwo sprawi, że będę mógł ten wyścig zaliczyć na plus.

Ustawiam się w pierwszej linii z prostym planem: ogień od startu i niech mnie gonią :D Startujemy! Od razu wprowadzam plan w życie, wychodzę na prowadzenie i uciekam. Kilkadziesiąt metrów za sobą widzę Andrzeja, po kilku minutach popełniam błąd i wjeżdżam w śnieg. Ten mnie prawie dogania, ale wracam na właściwy tor jazdy i znowu się oddalam. Kilka kilometrów dalej przewaga robi się już spora, a później już nie widzę za sobą nikogo.

Odjeżdżam jak na pierwszej edycji. Tym razem trasa jest chyba bardziej przejezdna, bo całość da się pokonać bez potrzeby biegania. Skupiam się na płynnej jeździe, ale przez całą trasę daję mocno do pieca, co widać po tętnie (średnio 181 uderzeń na minutę co jest wartością wysoką jak na temperaturę w okolicach zera stopni C.). Udaje się przejechać trasę zaliczając tylko jedną glebę, która wynikła bardziej z dekoncentracji. Na szczęście szybciej się podniosłem niż upadałem.

 

Na ostatnich sześciu kilometrach pojawia się jedna z większych trudności na trasie, czyli wyprzedzanie najwolniejszych zawodników z krótszego dystansu. Wymaga to czasami jazdy nieoptymalnym torem jazdy, ale na szczęście bardzo nie spowalnia, a większość wyprzedzanych zjeżdża wcześniej na bok. Gdy mam jakieś trzy kilometry do mety jestem prawie pewien, że jeśli nie przydarzy się jakiś defekt to zwycięstwo mam w kieszeni. Oczywiście nie zamierzam zwalniać i do samego końca jadę dosyć mocno. Na metę wjeżdżam z czasem 1:10:29 z przewagą prawie czterech minut nad Andrzejem, który jest drugi. To moje trzecie zwycięstwo z rzędu, takiej passy nie miałem nigdy!

Dziękuję Bike Clubowi Janów Lubelski za super wyścig. Po maratonie rozmawiałem z wieloma osobami i każdy bardzo chwalił wysoki poziom organizacyjny i świetną, rodzinną atmosferę. To wyróżnia takie lokalne wyścigi, że tutaj organizatorom się po prostu chce żeby wszystko wypadło dobrze i starają się podwójnie. 166 osób na starcie wyścigu głównego i kolejne kilkadziesiąt na krótkim dystansie to wynik świetny, świadczący o tym, że ten maraton ma spore grono fanów, do którego oczywiście także należę i należałbym nawet gdybym zajął dalsze miejsce! Do zobaczenia za rok, z przyjemnością przyjadę walczyć o kolejne zwycięstwo! :)