2019.11.23 – Kędzierzyn-Koźle – B – CX

Jeśli ścigasz się w przełajach już któryś sezon z rzędu to wiesz czego się spodziewać i znasz większość tras, gdyż miejscówki zazwyczaj są te same. Jeśli chodzi o Kędzierzyn-Koźle to była to dopiero druga edycja wyścigu i jako, że przed rokiem tam nie startowałem to udało się trafić na „nowość”.

Po rozgrzewce uczucia mieszane, bo parafrazując „nie o taki przełaj walczyłem” ;) Trasa była wyznaczona w taki sposób jakby dzień wcześniej ktoś rzucił hasło: chłopaki, jutro robimy wyścig, idźcie w końcu wyznaczyć jakąś trasę. I chłopaki zaczęli wyznaczać trasę, ale jak się zrobiło już ciemno to mieli ledwo połowę, więc stwierdzili, że „resztę się poprowadzi po tych ubitych alejkach w parku i będzie spoko” ;) Wyszła więc trasa o dwóch obliczach – początek i końcówka stosunkowo [za] wąsko i ciasno, a w środkowej części autostrada. Z dwojga złego lepiej leży mi autostrada, ale jakby nie patrzeć nie o to chodzi w przełaju.

Zostawmy jednak samą trasę, bo mimo, że nie wszystkim mogła przypaść do gustu to dla wszystkich była taka sama. Startujemy tradycyjnie minutę po najmłodszych Mastersach, których jest zaledwie kilku, ale wśród nich Bartosz Huzarski. W mojej kategorii „Amator” sporo twarzy z poprzednich wyścigów, ale też kilka nowych, których nie kojarzę (jak się później okazuje tylko twarzy, bo jedno nazwisko znam dość dobrze). Tym razem dosyć szybko wpinam się w pedały i start jest płynny. W pierwszy zakręt wchodzę na drugiej pozycji, lider ciśnie ostro, staram trzymać się koło. Tak jak rośnie moja przewaga nad resztą stawki rośnie też strata do pierwszego zawodnika. Na początku powoli, ale systematycznie. Po dwóch rundach już go nie widzę i raczej pewne jest, że tym razem zwycięstwa nie będzie.

Skupiam się na mocnej jeździe i kontrolowaniu przewagi nad dwójką ścigających mnie zawodników. Z rundy na rundę ta przewaga rośnie, chłopaki z tyłu mimo, że gonią we dwójkę i do dyspozycji mają autostradę, gdzie po zmianach zawsze łatwiej niż na solo to i tak tracą. Pod koniec wyścigu mogę już trochę odpuścić, bo jestem daleko za liderem, ale z bezpieczną przewagą nad pościgiem. Na metę wjeżdżam drugi w kategorii Amator. Zwycięża Marcin Kawalec, mistrz Polski w sprintach 2015 i brązowy medalista MP elity XCO 2014, tym razem za wysokie progi :)

Na rozdaniu nagród trochę zamieszania, bo jak zszedłem z pudła i zajrzałem do torby to myślałem, że to jakiś żart. Dobrze, że od razu nie uciekłem, bo po chwili okazało się, że dostaliśmy nie te nagrody i nastąpiła szybka podmianka. Jedna uwaga do organizatorów, nie tylko tej imprezy, ale wszystkich wyścigów: zadbajcie o trofea lub przynajmniej medale dla całego podium, bo być w trójce i wracać bez żadnej pamiątki to trochę kiepska sprawa. Muszę przyznać, że w Kędzierzynie-Koźlu statuetka była naprawdę oryginalna (pomalowana na złoto kaseta rowerowa), ale niestety tylko za pierwsze miejsce.

Oprócz niezbyt wyżyłowanej trasy i braku trofeów muszę napisać, że organizacja była w porządku: ciepłe szatne, w których można było się przebrać oraz dekoracja i posiłek na hali a nie pod krzakiem zdecydowanie na plus :) Do tego organizatorzy zadbali o porządne myjki rowerowe, które na szczęście tym razem się nie przydały. Za rok pewnie wrócę, bo to dobry przepał przed Gościęcinem, ale o tym wyścigu w kolejnym wpisie.