2021.06.13 – Żelebsko – Roztocze Epic MTB Maraton

Każdy kto był na Roztoczu, wie, że jest to świetne miejsce, oczywiście także na rower. Z jednej strony można tam fajnie pojeździć turystycznie – cisza, spokój i piękne tereny, a z drugiej to bardzo wymagające trasy pod względem wyścigowym. Tym bardziej, gdy za organizację biorą się osoby mające pojęcie jak taką trasę poprowadzić, a Tomek Knapik i Piotrek Magoch, którzy organizują ten maraton pokazali już w ubiegłym roku, że takie pojęcie zdecydowanie posiadają.

Ja w ubiegłorocznej edycji nie błysnąłem i miejsce 5. Open (3. M3) to była dla mnie porażka. W tym roku bardzo chciałem się odkuć, ale zdawałem sobie sprawę, że będzie jeszcze trudniej, bo konkurencja na liście startowej wyglądała bardzo mocno. To pozwoliło mi trochę ostudzić oczekiwania i do rywalizacji podejść na większym luzie. Ściganie na Pucharze Mazowsza dzień wcześniej nie pozwalało raczej na świeżą nogę, w dodatku 3h doprowadzania roweru  do stanu używalności po jeździe w błocie nie sprzyjało odpowiedniej regeneracji.

Gdy przychodzi czas startu pełne skupienie. Jedziemy, od razu jest szybko. Pilnuję czuba żeby nie zostać już gdzieś na początku. Paweł Kowalski dyktuje tempo, po pierwszych kilometrach zostaje nas już tylko kilka osób. Na dojeździe do kamieniołomu tempo lekko spada i wtedy atakuje Kamil Różalski.  Szybko zyskuje przewagę i znika. Nie mam sił żeby za nim pogonić, ale z drugiej strony nie panikuję, czuję, że nie jest na tyle mocny żeby dojechać na solo.  Współpracujemy we czterech: ja i Paweł Kowalski oraz Krzysiek Gajda i Sławek Skóra. Staram się nie odstawać, ale momentami jest naprawdę ciężko, ściganie dzień wcześniej daje znać o sobie. Przetrzymuję jednak ataki i po pewnym czasie gonimy już tylko we dwóch: ja i Krzysiek.

Przed nami ponad połowa maratonu i jeden uciekinier z przodu. Tempo ciągle idzie mocne, muszę mądrze gospodarować siłami. Dojeżdżamy do odcinka z porzeczkami, organizator prosił nas bardzo żeby nie jechać po polu. Jedziemy więc zarośniętą drogą i jakiś badyl wkręca mi się w przednie koło. Jest 18km trasy, nie ma opcji żebym się zatrzymał, więc do mety będę musiał słuchać jak to wszystko hałasuje.  W końcu przed nami pojawia się Kamil. Gdy go dochodzimy siada nam na koło, ale co chwila trochę zostaje i spawa, trochę go ta ucieczka musiała kosztować. Nie zwalniamy tempa, lepiej żeby nikt nas nie naszedł. Trasa jest bardzo przyjemna, co prawda podjazdy dają w kość i muszę się na nich naprawdę zaginać, ale za to zjazdy świetne. Płynne, szybkie, jak dla mnie łatwe technicznie, poezja. Kamil coraz bardziej zostaje i finalnie na czele zostaje nas dwóch.

Zbliżamy się do singla, który pokonywaliśmy już dzisiaj, na początku było w dół i tam musiałem się mocno spiąć, żeby nie stracić. Nie przepadam za takimi odcinkami, bo jest on dosyć techniczny, ale tym razem jest pod górę, co leży mi trochę bardziej. Jedziemy już bardzo mocno, w dół jechałem akurat za Krzyśkiem gdy goniliśmy Kamila, teraz jadę przed nim gdy uciekamy. Mam wrażenie, że tracimy tutaj bardzo i jakież jest moje zdziwienie gdy po maratonie widzę, że zabrakło mi tutaj 1sek. do KOMa (a w dół mam trzeci czas!). Za singlem zostaje jeszcze około 2,5km do mety.  Zaczynają się lekkie szachy.

Na ostatnim podjeździe jestem już na granicy sił. Szybki zjazd, na dole będzie zakręt w piachu i jakieś 400m do mety. Zjeżdżam pierwszy, daję nogom tę krótką chwilę odpocząć. Wchodzę agresywnie w ostatni zakręt i „teraz albo nigdy”. Na wyjściu rozkręcam fulla, wszystko co zostało jeszcze pod nogą. Dynamicznie, agresywnie. Puścił! Nie wierzę, oddech i poprawiam, żeby nie było żadnych wątpliwości. Jest przewaga, jest bezpiecznie, teraz ostatnie 200m do mety, wiem, że mam to w garści! Jest meta, wjeżdżam z uniesionymi rękami, zwyciężam open! Jestem tak szczęśliwy, że przez endorfiny zupełnie nie czuję zmęczenia. To jest mój dzień, nie wiem czy byłem najsilniejszy, ale wiem, że rozegrałem ten wyścig idealnie taktycznie, przez co zwycięstwo smakuje podwójnie :)

Ogromne gratulacje dla Tomka i Piotrka, bo z terenów wycisnęli maksa.  Organizacja maratonu na piątkę, wszystko zagrało idealnie. Atmosfera wyścigu też bajka: na lokalnych maratonach, gdzie wszyscy się znają zawsze jest inny, o wiele bardziej swojski klimat niż na komercyjnych spędach ze startami sektorowymi ;) Do zobaczenia na kolejnej edycji!