Tag: Bieg

2015.12.31 – Nałęczów – Bieg Sylwestrowy

2015.12.31Bieg Sylwestrowy Nałęczów – Sao Paulo organizowany jest od 1995 roku. Słyszałem o nim jeszcze zanim zacząłem się ścigać na rowerze, ale jakoś nigdy się nie składało żeby wziąć w nim udział. W ostatnich dwóch latach byłem tego bardzo blisko, ale w ostatniej chwili zmieniałem plany. W tym roku musiałem tam wystartować :) Do Nałęczowa pojechałem z Anetą, Beatą i Maćkiem. Na miejscu oczywiście mnóstwo znajomych biegaczy i gorąca atmosfera mimo ponad -10°C :)

Po zapisaniu się i przebraniu w stroje (lub też w przebrania – specjalna nagroda dla przebierańców) wyruszamy biegiem do Parku Zdrojowego w Centrum Nałęczowa, gdzie ma miejsce główna atrakcja wieczoru. Jest strasznie zimno, cieszę się, że w ostatniej chwili zdecydowałem się założyć najcieplejsze rękawiczki jakie mam, dzięki czemu mogę w miarę komfortowo się rozgrzewać. Spokojnym tempem robię kilka kilometrów po parku żeby utrzymać komfort termiczny w oczekiwaniu na start, później jeszcze kilka przyspieszeń i jestem gotowy. Do ostatniej chwili jestem w ruchu i chwilę przed startem ustawiam się w pierwszej linii. Do przebiegnięcia cztery rundy po 1,5km, czyli 6km. Dystans nietypowy, ale rundy mi bardzo pasują, będzie łatwiej kontrolować tempo, a zaplanowałem je poniżej 4min/km.

23:55, sygnał i pędzimy! Zaczynam mocno, ale w granicach rozsądku. Nigdy nie startowałem w takiej temperaturze i jak dziwnie by to nie zabrzmiało – nie chcę się zagotować ;) Po 200m, na początku rundy jest krótki, ale bardzo stromy podbieg. Wbiegam go bardzo dynamicznie, później wypłaszczenie i długi, łagodny zbieg. Mocno na nim przyspieszam i sporo tutaj nadrabiam na każdym kółku. Później zakręt, długa prosta lekko pod górkę i w prawo na kolejną rundę. Od końcówki pierwszego okrążenia trzymam się dwóch zawodników, którzy dyktują równe i mocne tempo. Po drugiej rundzie odbiegamy we dwójkę, natomiast przed wbiegnięciem na ostatnie kółko zaczynam zostawać i biegnę już sam.

Kilometr przed metą czuję oddech rywali na plecach, dobiega do mnie towarzysz drugiego okrążenia. Idzie mi jednak dobrze i nie zamierzam dać się nikomu wyprzedzić. Na zbiegu cisnę mocno, pierwszy wbiegam na mostek nad rzeczką, kończący zbieg i dyktuję mocne tempo. Wbiegając na ostatnią prostą jeszcze przyspieszam i wypracowuję przewagę. Zostało 400m, zaczyna się minimalny podbieg, wiem, że muszę utrzymać mocne tempo i nie dać się dogonić. Ostatnie 250m biegnę wszystko co mam, wyłączam głowę i wchodzę w trans. Już mnie nikt nie dogoni! Na metę wpadam 12. open (na 124 osoby) i 5. w kategorii (wyniki tutaj). Jestem bardzo zadowolony, bo pobiegłem naprawdę dobrze!

Po biegu nogi mocno zmęczone, ale jeszcze trzeba przetruchtać do bazy wyścigu. Na miejscu sporo całkiem dobrego jedzenia: gorąca herbata, zupa, banany, kanapki, więc szybko uzupełniam kalorie. Później gorący prysznic i już mogę świętować. Symbolicznie wypijam łyka noworocznego szampana. Zresztą na imprezie alkoholu w ogóle jest bardzo mało, kilka szampanów, nieliczne osoby sączą piwo. Spoko klimat :) Oczekiwanie na dekorację upływa na rozmowach ze znajomymi, jest naprawdę fajnie. Później dekoracja. Ku mojemu ogromnemu zdziwieniu zajmuję trzecie miejsce w kategorii 16-29. Jest to mocno mylące, bo na wielu biegach osoby, które wywalczyły podium open nie są dekorowane w kategorii. Uważam, że jest to zły pomysł, ale jakby nie patrzeć – wracam do domu z pucharem :) To było miłe zakończenie starego i rozpoczęcie nowego roku! :) Teraz trzeba iść za ciosem! Szczęśliwego 2016 roku!

#Sylwester w #SaoPaulo ;)

Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika Grzegorz Mazur (@grzegorzmazurpl)

 

2015.12.19 – Lublin – City Trail

2015.12.19Mój drugi w tym sezonie bieg City Trail nie zapowiadał się zbyt optymistycznie. Gdyby nie to, że chcę zrobić generalkę to pewnie bym go odpuścił, a tak wystartowałem mimo przeziębienia i całego tygodnia bez żadnych, nawet rowerowych treningów. Na miejscu spodziewałem się błota w lesie, ale na rozgrzewce zobaczyłem, że jest całkiem ładnie. Postanowiłem, że tym razem będę się pilnował na początku i pierwszy kilometr pobiegnę spokojniej niż zwykle. Nie będąc w pełni sił wolałem całość przebiec dosyć równo niż jak zwykle umierać przez ostatnie cztery kilometry :D

Na starcie jak zwykle ustawiam się w okolicach czuba, włączam stoper i ogień! Biegnie się całkiem ok, zgodnie z założeniem trzymam dosyć spokojne jak na początek tempo. Pierwszy kilometr to 3:51, więc jest ok :) Drugi kilometr odrobinę słabiej, ale biegnie mi się zaskakująco dobrze, czyżby efekt luźniejszego początku? Trzeci i czwarty kilometr wyraźnie wolniejsze, ale bez dramatu. Na ostatnim kilometrze lekko przyspieszam, jestem zaskoczony, że już od paru minut nikt mnie nie wyprzedził. Ostatnią prostą biegnę bardzo mocno i na metę wpadam z wynikiem 19:50, z czego jestem naprawdę zadowolony. To był dobry bieg w moim wykonaniu, cieszę się, że mądrze rozłożyłem siły i mimo osłabienia spowodowanego przeziębieniem zszedłem poniżej 20 minut.

Oczywiście był to też kolejny bieg, na którym brylował Rowerowy Lublin :) Coraz większa liczba rowerzystów z naszego forum biega. Mam nadzieję, że z kolei na wiosnę wielu biegaczy zawita na nasze rowerowe ustawki i zachowamy tę świetną atmosferę, która towarzyszy wspólnemu bieganiu. Może zwiększy się frekwencja na duathlonach? Myślę, że zapowiada się fajny sezon :)

 

 

 

 

2015.11.28 – Lublin – City Trail

2015.11.28Drugi bieg w tym sezonie czyli pięciokilometrowe ściganie w terenie. To moja ulubiona forma biegania, dlatego jak tylko mogę to biorę udział w City Trail. Ten dystans nie wymaga od zawodnika jakiegoś szczególnego wybiegania, niezły wynik można osiągnąć mając względnie dobrą kondycję i trochę samozaparcia.

W tym roku trasa jest trudniejsza (przynajmniej technicznie) niż w latach poprzednich, co może nie sprzyja super czasom, ale na pewno sprawia, że jest ciekawiej :) Po raz pierwszy wprowadzono też klasyfikację drużynową, do której zgłosiliśmy drużynę Rowerowego Lublina (pozdrower dla Mariobikera, Meeg i Ciapatej ;)).

Na rozgrzewce tradycyjnie zapoznałem się z początkiem i końcówką trasy po czym ustawiłem z przodu żeby znowu pobić rekord świata na kilometr, a potem umierać na pozostałej części dystansu. Tradycji stało się zadość  i po 3:40 mogłem już biec „na oparach”. Na szczęście było ich względnie dużo i zaciskając zęby jakoś doczłapałem do końca, przekraczając metę z czasem 19:24, na 29/311 miejscu open i 12/42 w kat. M20. Z biegu jestem względnie zadowolony, chociaż końcówkę powinienem był pobiec odrobinę mocniej. Nie walcząc o czołowe lokaty trudno jest jednak zmobilizować głowę do ekstremalnego wysiłku. No cóż, nad tym także trzeba pracować!

Jeśli chodzi o nową trasę to wymaga dużo większej uwagi, bo wystaje sporo korzeni oraz jest bardziej interwałowa. Mi się to podoba, ale w końcu nie jestem biegaczem-amatorem żeby na każdym biegu, na każdej trasie i o każdej porze roku walczyć o życiówkę ;) Zabawa i tak jest przednia, a na rekord przyjdzie jeszcze czas :)

Na koniec chcę podziękować wszystkim uczestnikom biegu, którzy przyłączyli się do zbiórki, którą organizowało moje Stowarzyszenie – Rowerowy Lublin, w ramach akcji „Pomóż dzieciom przetrwać zimę”. Dziękuję także wszystkim ze Stowarzyszenia, począwszy od pomysłodawców włączenia się do akcji, poprzez koordynatorów i tych, którzy włożyli choćby najmniejszą cegiełkę w zbudowaniu tego sukcesu. Uzbieraliśmy 93kg darów, które trafią do potrzebujących Dziękuję!

2015.11.22 – Lublin – Druga Dycha do Maratonu

2015.11.22Plan na drugą dychę był bardzo prosty: umrzeć na mecie i poprawić rekord życiowy. Został on wykonany tylko połowicznie. Na mecie byłem prawie trupem, niestety do życiówki minimalnie zabrakło. Ale zacznijmy od początku.

Ładna pogoda i uwielbienie dla jazdy rowerem, która jest znacznie ciekawsza od biegania, nie sprzyjają treningom biegowym. Tej jesieni odbyłem trzy treningi biegowe: 23X, 29X i 17XI, które łącznie dały 17,3km :) Po zerowym kilometrażu wiosną i 19,7km zrobionych w lecie (2 duathlony + jedna przebieżka) moje konto nie było zbyt imponujące. W planie jednak miałem pobiegnięcie tej dyszki, a że nie należę do osób, które łatwo się zrażają to postanowiłem spiąć poślady i walczyć o dobry wynik. Po rozmowie z Martą Kloc, która miała biec na czas poniżej 39 minut opracowałem naprędce strategię na bieg. Polegała ona na tym, żeby trzymać się Marty tak długo jak się da. Życie pokazało, że plany sobie, a rzeczywistość sobie. I ta rzeczywistość okazała się bardziej brutalna niż się spodziewałem.

Po ustawieniu się z przodu (nie używam Endomondo, nie zabrałem telefonu na bieg – pozdro dla kumatych) ruszam mocno za pierwszą grupą nie oglądając się na „Zająca”. Pierwszy kilometr to dobre złego początki. Biegnie się super lekko, flagę 1km mijam z czasem 3:36 i jestem zaskoczony swoją dyspozycją. Po chwili kolejne zaskoczenie: drugi kilometr nie idzie już tak dobrze jak pierwszy. Hmm, klasyka w moim przypadku, młody człowiek to i głupi ;) Przy fladze 2km dobiega do mnie Marta, na zegarku ok 7:30. Od razu zajmuję grzecznie miejsce za moim pacemakerem i włączam tryb „zesraj się, a nie daj się”. Tryb działa mniej więcej do 4,5km kiedy to nieproszony włącza się „energy saving”. Głowa chce biec, ale ciało krzyczy: „stop!”. Na półmetku mam czas 19:40. Teoretycznie ok, druga połówka jest łatwiejsza, więc jak utrzymam tempo to będzie kozak czas. Jestem już jednak ujechany na maksa i zdaję sobie sprawę, że przegiąłem na początku.

Zbieg na Zana i Nadbystrzyckiej pozwala podciągnąć trochę tempo, ale nie ma mowy o złapaniu drugiego oddechu. Za Polibudą dogania mnie Konrad Kawala, którego kojarzę z Chęć na Pięć, bo wbiegliśmy razem na metę. Postanawiam drugi raz podczas biegu odpalić tryb „zesraj się, a nie daj się”. Tempo jest mocne, ale nie odpuszczam i jak przyklejony biegnę za rywalem. Na ostatnim podbiegu minimalnie zostaję, ale swoje odrobiłem. Na zegarku widzę, że życiówki nie będzie, ale jest jeszcze szansa na złamanie 40 minut. Niestety zamiast ostatnie pół kilometra iść w trupa zbyt często spoglądam na zegarek i ostatecznie wpadam na metę z czasem netto równo 40 minut. Bardzo zmęczony, trochę wkurzony, ale biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności czas uznaję za przyzwoity.

To był na pewno lepszy bieg niż przed rokiem, kiedy miałem 39:40, ale na łatwiejszej i krótszej trasie. Na życiówkę przyjdzie poczekać do nocnej dychy, jak dowali śniegu i mrozu to może nawet coś tam wcześniej potrenuję ;)