Tag: CX

2019.11.24 – Gościęcin – SPP CX – UCI2 – Bryksy Cross

Bryksy Cross uchodzi za najsłynniejszy przełajowy wyścig w Polsce, w dodatku często jest to wyścig rangi międzynarodowej. Po dodaniu do tego jednej z lepszych tras otrzymujemy punkt obowiązkowy w kalendarzu każdego polskiego przełajowca. Ja w Gościęcinie startowałem w 2016 i 2018 roku, najpierw jako Masters, później w kategorii Elita, a tym razem czekał mnie start w kategorii Amator. Jak to się wszystko zmienia, i do tego jeszcze ta kolejność…

Ranga UCI C2 wymusiła zmianę harmonogramu i mieliśmy startować o 15:10, czyli bardzo późno, zwłaszcza, że trening na trasie można było przeprowadzić tylko o 10:45.  Wymarzłem się tam niesamowicie i wyczekałem. Każde wyjście z samochodu to na początku długi okres zimna. Jeśli stanąłem na chwilę coś dokręcić czy z kimś pogadać to od razu po wznowieniu kręcenia było mi zimno, straszne!

Na domiar złego nasz wyścig się jeszcze opóźnił, bo na trasę wyruszyliśmy o 15:20, czyli jazda miała na styk się zejść z zachodem słońca. Sędziowie pytali nas czy chcemy jechać krócej, ale w końcu stanęło na regulaminowych 45 minutach i słusznie! Szkoda, że przed startem nie zmieniłem szybek w okularach, bo lekko przydymione nie wróżyły dobrze o tej porze.

Sporo osób na starcie, na szczęście stoję w pierwszej linii. Ruszamy, zostaję lekko na starcie, ale przebijam się i jadę w miarę z przodu, kontroluję sytuację. Po schodkach jestem już w ścisłej czołówce, prowadzę przed przeszkodą, ale na chwilę przechodzi mnie Stachu Pyrka. Odzyskuję pozycję i atakuję, wjeżdżam na drugą rundę na prowadzeniu.

Na kolejnym okrążeniu trwa walka, jadę minimalnie przed Stachem, ale za schodkami dogania nas i wyprzedza jakiś gościu na góralu, początkowo jadę za nim, ale w końcu zaczyna mi odjeżdżać. Ja też robię w miarę bezpieczną przewagę nad konkurencją, ale niestety pierwsze miejsce odjechało. Wyścig kończymy prawie po ciemku, wjeżdżam drugi, tego dnia byłem za słaby na zwycięstwo.

2019.11.23 – Kędzierzyn-Koźle – B – CX

Jeśli ścigasz się w przełajach już któryś sezon z rzędu to wiesz czego się spodziewać i znasz większość tras, gdyż miejscówki zazwyczaj są te same. Jeśli chodzi o Kędzierzyn-Koźle to była to dopiero druga edycja wyścigu i jako, że przed rokiem tam nie startowałem to udało się trafić na „nowość”.

Po rozgrzewce uczucia mieszane, bo parafrazując „nie o taki przełaj walczyłem” ;) Trasa była wyznaczona w taki sposób jakby dzień wcześniej ktoś rzucił hasło: chłopaki, jutro robimy wyścig, idźcie w końcu wyznaczyć jakąś trasę. I chłopaki zaczęli wyznaczać trasę, ale jak się zrobiło już ciemno to mieli ledwo połowę, więc stwierdzili, że „resztę się poprowadzi po tych ubitych alejkach w parku i będzie spoko” ;) Wyszła więc trasa o dwóch obliczach – początek i końcówka stosunkowo [za] wąsko i ciasno, a w środkowej części autostrada. Z dwojga złego lepiej leży mi autostrada, ale jakby nie patrzeć nie o to chodzi w przełaju.

Zostawmy jednak samą trasę, bo mimo, że nie wszystkim mogła przypaść do gustu to dla wszystkich była taka sama. Startujemy tradycyjnie minutę po najmłodszych Mastersach, których jest zaledwie kilku, ale wśród nich Bartosz Huzarski. W mojej kategorii „Amator” sporo twarzy z poprzednich wyścigów, ale też kilka nowych, których nie kojarzę (jak się później okazuje tylko twarzy, bo jedno nazwisko znam dość dobrze). Tym razem dosyć szybko wpinam się w pedały i start jest płynny. W pierwszy zakręt wchodzę na drugiej pozycji, lider ciśnie ostro, staram trzymać się koło. Tak jak rośnie moja przewaga nad resztą stawki rośnie też strata do pierwszego zawodnika. Na początku powoli, ale systematycznie. Po dwóch rundach już go nie widzę i raczej pewne jest, że tym razem zwycięstwa nie będzie.

Skupiam się na mocnej jeździe i kontrolowaniu przewagi nad dwójką ścigających mnie zawodników. Z rundy na rundę ta przewaga rośnie, chłopaki z tyłu mimo, że gonią we dwójkę i do dyspozycji mają autostradę, gdzie po zmianach zawsze łatwiej niż na solo to i tak tracą. Pod koniec wyścigu mogę już trochę odpuścić, bo jestem daleko za liderem, ale z bezpieczną przewagą nad pościgiem. Na metę wjeżdżam drugi w kategorii Amator. Zwycięża Marcin Kawalec, mistrz Polski w sprintach 2015 i brązowy medalista MP elity XCO 2014, tym razem za wysokie progi :)

Na rozdaniu nagród trochę zamieszania, bo jak zszedłem z pudła i zajrzałem do torby to myślałem, że to jakiś żart. Dobrze, że od razu nie uciekłem, bo po chwili okazało się, że dostaliśmy nie te nagrody i nastąpiła szybka podmianka. Jedna uwaga do organizatorów, nie tylko tej imprezy, ale wszystkich wyścigów: zadbajcie o trofea lub przynajmniej medale dla całego podium, bo być w trójce i wracać bez żadnej pamiątki to trochę kiepska sprawa. Muszę przyznać, że w Kędzierzynie-Koźlu statuetka była naprawdę oryginalna (pomalowana na złoto kaseta rowerowa), ale niestety tylko za pierwsze miejsce.

Oprócz niezbyt wyżyłowanej trasy i braku trofeów muszę napisać, że organizacja była w porządku: ciepłe szatne, w których można było się przebrać oraz dekoracja i posiłek na hali a nie pod krzakiem zdecydowanie na plus :) Do tego organizatorzy zadbali o porządne myjki rowerowe, które na szczęście tym razem się nie przydały. Za rok pewnie wrócę, bo to dobry przepał przed Gościęcinem, ale o tym wyścigu w kolejnym wpisie.

2019.11.17 – Laskowice – PP CX – Owocowy Przełaj

Sezon przełajowy charakteryzuje się tym, że zazwyczaj dojazd na wyścig trwa dużo dłużej niż sam wyścig. To słabe, ale tak jest i albo się przełaje kocha i się na nie jeździ albo się to olewa i cieszy się jesienią w lokalnym lesie wypisując na fejsbuku jakieś wyświechtanie frazesy o zasłużonym odpoczynku po sezonie, ładowaniu akumulatorów i jakimś tam roztrenowaniu.

Ja przełaje uwielbiam, ale jeżdżenie na Kujawy czy do Lubuskiego jak dla mnie przekracza granice zdrowego rozsądku i opłacalności finansowo-czasowej. Tym razem wszystko ułożyło się jednak tak, że uznałem, że trzeba zrobić wyjątek i pojechać prawie 400km w jedną stronę, żeby pościgać się te 40 minut :)

Zaczęło się od tego, że dzień wcześniej w Warszawie miała odbyć się Syrenka CX, a z Warszawy do Torunia jest już o wiele bliżej. Po drugie okazało się, że Maciek, znajomy z Ultramaratonów zobaczył na Facebooku, że jestem zainteresowany tym wyścigiem i zaprosił mnie do siebie na nocleg, a mieszka 10km od Laskowic :) Decydujący wpływ miało to, że po drodze do Laskowic jest jeszcze Toruń, a Aneta zgodziła się towarzyszyć mi w podróży. Dzięki temu mogliśmy ściganie połączyć ze zwiedzaniem (o ile można tak nazwać dwa popołudniowe spacery po Toruniu) :) Nie bez znaczenia był też fakt, że co roku imprezę odwiedza Michał Kwiatkowski i Michał Gołaś – to na pewno podnosi rangę wyścigu i przyciąga niezdecydowanych :)

Gdy zajechaliśmy do miasteczka zawodów już wiedziałem, że to była dobra decyzja! Na dzień dobry ogromne, wysokie schody jakie widziałem dotychczas tylko w telewizji. Do tego ciekawie wytyczona trasa, oraz zaplecze, które robiło wrażenie. A to wszystko właściwie w polu. Prawie jak w Gościęcinie, ale jednocześnie zupełnie inaczej, o wiele sympatyczniej!

Szybkie zapoznanie z rundą, na której  zrobiłem niecałe trzy pętle tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że musi być dobrze. Trasa szeroka, w pofałdowanym terenie, do tego miejscami lekko grząska, ale w pełni przejezdna. To lubię! Od razu zaznaczę: jeśli by tam popadało to byłaby istna błotna rzeźnia i kto nie miałby dwóch rowerów i obsługi ten wyjazd mógłby sobie darować. Na szczęście tym razem piękna pogoda dopisała.

Na starcie w kategorii Amator 89 osób, w dodatku startujemy w zupełnie osobnym wyścigu, bez Mastersów na trasie. Dobrze zarówno dla nas jak i dla kibiców – większe bezpieczeństwo i przejrzystość rywalizacji. Super, że organizatorzy tak to rozwiązali, Mastersom, na pewno także wyszło to na zdrowie, bo nawet ich wszystkie połączone kategorie to dużo niższa liczba zawodników niż u nas.

Mając świadomość ile osób startuje zapytałem w biurze zawodów na jakiej zasadzie nastąpi rozstawienie, bo na innych wyścigach PZKol jest to tak niezrozumiałe, że chyba sędziowie nie kierują się żadnym kluczem. Okazało się, że trzeba zająć sobie miejsce na starcie samemu i rozstawienia nie będzie. Dobrze, że dosyć szybko udałem się na start, bo chwilę później o pierwszym rzędzie mógłbym tylko pomarzyć. Niestety prawie 20 minut trzeba było pomarznąć, prawie jak na niektórych maratonach, tylko zimniej ;)

Sygnał do startu i jedziemy. Dosyć sprawnie wpinam się w pedały, zakręt, podjazd i w pierwszym zakręcie jestem czwarty.  W 1/3 pętli przesuwam się na pierwsze miejsce i od razu naciągam grupę, zyskując kilka sekund. W dalszej części pierwszej pętli próbuje doskoczyć czterech zawodników, ale finalnie na drugie okrążenie wjeżdżamy we trzech ze lekką przewagą, która rośnie na kolejnych pętlach. Większość czasu staram się prowadzić, tracę pod koniec pętli na błotnym ślimaku i przeszkodach, zyskuję w sadzie.

Na przedostatniej rundzie Mateusz Kita, który jedzie trzeci ma problem podczas dublowania i trochę zostaje. Z Mateuszem Laszczykiem jadę aż do przeszkód, na których ten o dziwo przeskakuje, wyprzedza mnie i momentalnie odjeżdża na ładnych kilka sekund. Przez głowę przechodzi mi myśl, że jest już po wyścigu, ale zamierzam walczyć do końca i rzucam się w pogoń. Nadspodziewanie łatwo dochodzę do koła przed połową rundy, po chwili poprawiam i zyskuję kolejne sekundy.

Na schodach jestem już prawie pewien zwycięstwa, przejeżdżam błotną sekcję, przebiegam przez przeszkody i końcówka do mety to już jazda ze spokojną głową, że kolejne zwycięstwo w tym sezonie jest moje :) Na mecie jestem mega szczęśliwy, przybiega Aneta oraz Maciek z Magdą, wszyscy cieszymy się ze zwycięstwa. Ogromne dzięki dla Nich za doping, Anetę słyszałem prawie przez cały wyścig :*

 

Wyświetl ten post na Instagramie.

 

Post udostępniony przez Grzegorz Mazur (@grzegorzmazurpl)

 

Zaczynam chyba mieć szczęście do fajnych wyścigów. Móc wystartować w tak dobrej imprezie to jedno, ale dzięki zwycięstwu dobre wspomnienia się potęgują. Przez cały dzień atmosfera była wspaniała, ale przed startem koncentrowałem się tylko na rywalizacji. Po wyścigu dopiero zacząłem zwracać uwagę jak dobrze ta impreza była zorganizowana.

Na mecie ogromny wybór jedzenia – zupy, ciasta, kawa i znakomita herbata – a wszystkiego pod dostatkiem, dosłownie nie do przejedzenia. To wszystko oczywiście w cenie wpisowego, bez żadnego dopłacania i wydzielania racji żywnościowych, bez pobierania kuponów. Do tego całkiem przyzwoite i oryginalne nagrody (m.in ogromny bochen chleba i worek orzechów, ale także jakieś drobne, „sprzedawalne” upominki) :)

To był dobry weekend, który będę pamiętał długo. Ogromne podziękowania dla Anety za towarzystwo i doping oraz dla Maćka i Magdy za gościnę. Gratulacje dla Jarka Dąbrowskiego za profesjonalną organizację i stworzenie niepowtarzalnego klimatu kolarskiego święta! Wpisuję ten wyścig do przyszłorocznego kalendarza. W następny weekend ściganie w Kędzierzynie-Koźlu oraz Gościęcinie, oby równie udane :)

 

 

Wyświetl ten post na Instagramie.

 

Tak naprawdę pojechałem do Laskowic zrobić sobie fotę z #Kwiato no i udało się :) #MetroBikes #ILoveCycling #Kwiato

Post udostępniony przez Grzegorz Mazur (@grzegorzmazurpl)

 

2019.11.11 – Koziegłowy – SPP CX

Na Super Puchar Polski CX w Koziegłowach jechałem nastawiony na walkę o dobry wynik żeby uratować weekend po zejściu z trasy dzień wcześniej w Szczekocinach.

Przed startem optymistycznie – dosyć ciepło i co najważniejsze – ma nie padać, czyli raczej nie zamarznę jak dzień wcześniej. Na rozgrzewce przejeżdżam rundę cztery razy.

Przyznaję, że zawsze lubiłem tę trasę – jak dla mnie najlepsza w całym cyklu – przełaj kompletny – jest trawa, przeszkody, schody, krótkie podjazdy, piach i dosyć długi odcinek asfaltowy. Nie ma za to odcinków z pięcioma ciasnymi zakrętami upchniętymi na piętnastu metrach jak w Białymstoku, wertepiastych single tracków jak w Szczekocinach czy krawężników itp. nierówności jak w Mikołowie.

Wyścig zaczyna się tradycyjnie od długiej prostej po asfalcie. Niestety nie trafiam w pedał i trochę zostaję, ale gonię mocno, w pierwszym zakręcie już jest dobrze, a na sekcję piachu wjeżdżam w piątce. Czołówka lekko mi jednak odjeżdża. Jadę mocno, ale przez trzy rundy wiszę tuż za podium.

 
 
 
 
 
Wyświetl ten post na Instagramie.
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Post udostępniony przez Grzegorz Mazur (@grzegorzmazurpl)

W połowie czwartej rundy dochodzę do czuba na długim zjeździe i od razu wychodzę na prowadzenie żeby dyktować swoje tempo. Dwie rundy do końca zostaje nas trzech, a na ostatniej rundzie jedziemy już tylko we dwóch. Dynamicznie rozkręcam po zakrętach, czuję się bardzo dobrze. Za ostatnią hopką przyciskam mocniej i robię kilka metrów przewagi, poprawiam na asfalcie i na ostatniej prostej mogę odpuścić i cieszyć się, bo zwycięstwo jest już bezpieczne :)

Jestem zadowolony, to mój kolejny dobry start w tym sezonie przełajowym. To nie był łatwy wyścig typu ogień od początku i pozamiatane. Była walka i bardzo się cieszę, że dałem radę wyjść z niej zwycięsko. Treningi przynoszą efekty, bo dyspozycja idzie w górę i mam nadzieję, że ta tendencja się utrzyma :) W kolejny weekend Syrenka CX i Owocowy Przełaj.