Tag: Podium

2015.05.31 – Urzędów – XC

2015.05.31Lubię wyścigi, które odbywają się w mieście albo przynajmniej startują gdzieś z centrum, bo zawsze można liczyć na doping kibiców i gorącą atmosferę. W miejskim XC w Urzędowie startowałem już trzy lata temu i bardzo miło go wspominałem, gdyż wywalczyłem tam chyba pierwsze w życiu podium, po bardzo dobrym ściganiu. Gdy w tym roku dowiedziałem się, że szykuje się powtórka miejskiej edycji od razu wpisałem ją do kalendarza.

Już kilka dni przed wyścigiem mówiłem, ze do Urzędowa jadę po zwycięstwo. Jeśli mam wygrywać to gdzie jak nie na takim ogórku? Nastawienie bojowe i brak spalary dobrze wróżyły, podobnie jak zapowiadana obsada ;) Gdy rano zobaczyłem w biurze zawodów Olka zbyt mocno się nie zasmuciłem, a wręcz ucieszyłem, bo nie sztuka wygrać, gdy na starcie nie ma nikogo mocnego :) Na rozgrzewce dwukrotnie objechałem trasę, grząskie odcinki na łące nie nastrajały optymistycznie, bo nie lubię taplać się w błocie, zwłaszcza w słoneczny dzień. Reszta rozgrzewki to trening na miejskim odcinku trasy (zresztą bardzo fajnym) i rozgrzewka po szosie.

Na linii startowej Elita razem z Orlikami, pustki. Większość chłopaków z Erkado :) Czekamy na sygnał i jazda! Reakcja błyskawiczna, ale gorzej z wpięciem w pedał. Startuję z opóźnieniem i w agrafki na rynku wjeżdżam czwarty. Przy wjeździe na łąkę przesuwam się pozycję wyżej. Jadę za Olkiem, Kamilem i Maćkiem. Nerwowo, staram się wyprzedzać. Na drugą pętlę wjeżdżam już tuż za Olkiem. Jest ciasno, jedynie na łące poza miasteczkiem można wyprzedzać. Pod koniec drugiego kółka lider ma problemy z łańcuchem. Wyprzedzam go i podkręcam tempo. Przy wjeździe na czwartą pętlę Maciek zalicza wywrotkę i na czele zostaję razem z Kamilem. Ciągle jadę pierwszy i dyktuję tempo.

Pod koniec szóstej pętli to ja mam problem z łańcuchem, który klinuje się między kasetą a widełkami. Tracę przez to blisko kilkadziesiąt sekund, ale naprawiam i ruszam w pogoń. Cisnę mocno, żeby szybko dojść Kamila. Na łące można zyskać najwięcej, dlatego tam jadę nie przejmując się zbytnio kałużami. Niestety gdy już trochę odrobiłem zasysa mi przednie koło w błotną dziurę i zaliczam OTB. Szybko wskakuję na rower, ale Kamil znowu jest daleko. Cisnę jeszcze mocniej, wiem, że wyścig jest jeszcze do wygrania.

Przed wjazdem na ostatnią pętlę doganiam Kamila i bez kalkulowania wyprzedzam. Gdy jedziemy przez łąkę rozmawiamy, bo nie jesteśmy pewni ile kółek nam zostało, wygląda na to, że jedziemy przedostatnie, więc nie forsuję tempa. Gdy dojeżdżamy do rynku słyszę bardzo głośnych kibiców, dociera do mnie, że to może być końcówka, bo miejscowi dopingują Kamila, który jest z Urzędowa. Jadę jednak tak żeby wjechać na kolejną pętlę i dopiero na ostatnim wirażu sędziowie pokazują, żeby skręcać na metę. Słyszę, że Kamil się rozpędza, ale przyspieszam, odpieram atak i na metę wjeżdżam pierwszy. Wygrałem cały wyścig, nie tylko kategorię! Jestem bardzo zadowolony, bo plan wykonałem w 100%.

Dziękuję wszystkim zawodnikom za rywalizację i organizatorom za organizację fajnego wyścigu. Noga nie była najlepsza, ale przy odrobinie szczęścia wystarczyła na ogolenie ogóra :) Kolejny start w lubelskim maratonie MTB, o sukces będzie dużo trudniej, ale będę walczył o to, żeby pierwszą (nadspodziewanie dobrą!) część sezonu zakończyć mocnym akcentem :)

2015.05.24 – Białka – Sztafeta 1/4 Iron Mana – ITT

2015.05.24

Gdy Metrobikes.pl wszedł w sponsorowanie triathlonu w Białce otrzymałem od organizatorów propozycję wystartowania w tych zawodach. Całkiem dobrze radzę sobie na rowerze, mam jakieś tam pojęcie o bieganiu, ale pływam od wielkiego dzwonu, więc indywidualny start w najlepszym razie skończyłby się kompromitacją, a w najgorszym utonięciem. Żeby uniknąć tych średnio optymistycznych scenariuszy postanowiłem zmontować mocną sztafetę i wygrać te zawody. Skład wykrystalizował się dopiero dwa dni przed startem, ale pozwalał z nadzieją patrzeć na nasze szanse.

Pływak w osobie Krzyśka Rutkowskiego miał nam zapewnić przewagę po wyjściu z wody, żebym mógł kontrolować sytuację i powiększać przewagę na rowerze. Zważywszy na moją niską dyspozycję na początku tego sezonu musieliśmy mieć też mocnego biegacza, który dowiezie przewagę do końca, a w razie czego będzie w stanie odrobić straty. Dlatego wybór padł na Romualda Prószyńskiego, biegacza z Puław, który nawet dwa tygodnie po przebiegnięciu maratonu gwarantował dobry wynik :) W dniu zawodów była lekka nerwówka, bo dla każdego z nas był to pierwszy triathlon i musieliśmy pilnować żeby ogarnąć wszystkie zasady i nie dostać głupiej „dyski”. Pogoda była niestety nędzna, lekki deszczyk i ponure niebo, ale akurat nią nikt z nas się nie przejmował, taki dzień i tyle.

Po odprawie i rozgrzewce pływaków sędziowie dają sygnał do startu i Krzysiek szybko wskakuje do wody. Wychodzi z niej równie szybko, tuż za Łukaszem Lisem, który startuje indywidualnie. Obaj mają ogromną przewagę nad resztą stawki. Ja zdezorientowany nie zdążam nawet ściągnąć nogawek, szybko przejmuję chipa, co sił wybiegam ze strefy zmian i wskakuję na rower. Widzę za sobą Łukasza i cisnę ile wlezie. Jedziemy 10km, później nawrót i z powrotem i tak dwa razy. Po pierwszym nawrocie Łukasz mnie dogania i wyprzedza, a ja jadę jakieś 50m za nim trzymając dystans. Po kilku kilometrach takiej jazdy odpuszczam, bo jest dla mnie odrobinę za mocno, nie chcę się „upalić”. Nad pozostałymi trzymam bezpieczną przewagę i kręcę rytmicznie tempem około 38-39km/h. W pewnym momencie orientuję się, że jadę w wiatrówce, ale postanawiam już jej nie ściągać. Amatorka ;)

W połowie dystansu mam około 1:15 straty do Łukasza i kilka minut przewagi nad drugim kolarzem-triathlonistą. Drugą połówkę jadę minimalnie wolniej, ale i tak utrzymuję bezpieczną przewagę nad goniącymi mnie zawodnikami. Trasa jest bardzo fajna, oprócz ok. 1-2km odcinka połatanej nawierzchni runda prowadzi po idealnym asfalcie. W dodatku jej większość ukryta jest w lesie na wąskiej i dosyć krętej trasie, co sprawia, że jedzie się naprawdę przyjemnie. Deszczowa pogoda to dodatkowe utrudnienie, zwłaszcza gdy leży się na lemondce, ale największym problemem jest zdecydowanie brak formy. Mimo to walczę do samego końca, na ostatnich dwóch kilometrach jeszcze minimalnie przyspieszając do 40km/h i w strefie zmian melduję się ze stratą 2:26 do lidera. Przekazuję szybko chip Romkowi, który rusza dopełnić dzieła. O wynik jestem już spokojny, bo wiem, że przewaga jest spora i Romek ją jeszcze powiększy. Po rozmowie z Krzyśkiem w strefie zmian, idę do chłopaków ze sklepu. Śledzimy kolejno dojeżdżających zawodników. Okazuje się, że mamy ponad 18 minut przewagi. Spokojnie udaję się pod prysznic, a potem na metę, gdzie Roman jest już od kilku minut. Kończymy z czasem 1:58:58. Wyprzedziło nas niestety dwóch solistów(1:55:30 i 1:55:45), naprawdę mocne chłopy! Druga sztafeta 24:37 za nami. Pogrom! :)

Triathlon w Białce to naprawdę świetna impreza, ogromne podziękowania dla Trinity Club za organizację i zaproszenie do rywalizacji. Mimo kiepskiej pogody było niezwykle klimatycznie. Miło było spotkać tak wielu znajomych, głównie kolarzy i biegaczy, a także klientów sklepu Metrobikes.pl, pod szyldem którego wystartowała nasza sztafeta :) Bardzo dziękuję moim partnerom ze sztafety: Krzyśkowi Rutkowskiemu i Romualdowi Prószyńskiemu (Krzysiek w pływaniu był 2. open, ja z Romkiem zajęliśmy 5. miejsca w swoich dyscyplinach na 67 osób). Mam nadzieję, że będzie jeszcze okazja kiedyś razem wystartować :) Na koniec dziękuję Anecie za obecność i nieocenione wsparcie :) To były dobre zawody, kolejne w niedzielę w Urzędowie :)

2014.10.19 – Lublin – Godzina w Piekle

2014.10.19Ostatni wyścig sezonu 2014 to pierwsza tegoroczna edycja Godziny w Piekle i debiut w przełajach. Jako, że nie udało się wygrać tydzień wcześniej w Lubelskim Maratonie MTB to zamierzałem to zrobić tym razem! W środę na oficjalnym treningu zorganizowanym przez Marcina Makowskiego zapoznałem się z trasą, która bardzo przypadła mi do gustu – szybka, łatwa technicznie i bardzo interwałowa. W niedzielę do wyścigu przystąpiłem na sporym luzie, wiedziałem, że noga podaje, a chłopaki są w moim zasięgu. Trzeba było tylko skoncentrować się i dać z siebie maksa.

Trochę zamieszania na starcie, startuję w kategorii amator bez licencji (dozwolone rowery MTB), w jednym wyścigu z Mastersami, ale sędziowie nie są do końca pewni czy puszczać wszystkich razem i w jakim odstępie czasu. Ostatecznie moja kategoria startuje chwilę po Mastersach. Od razu wystrzelam do przodu i szybko dochodzę grupę, która startowała wcześniej. Kręcę mocno i równo, robi się trochę tłoczno i plażę na pierwszej rundzie pokonuję biegiem, podobnie jak jeden z nawrotów w lesie. Dalej jest już luźniej, można jechać swoje, przeskakuję kolejnych Mastersów, ale na ogonie siedzi mi Darek, który przed piachem na kolejnej rundzie mnie wyprzedza, ale tym razem mam tam miejsce, jadę twardo swoim torem i z powrotem wskakuję przed niego.

Odcinek z piachem okazuje się kluczowy dla naszej rywalizacji, bo na trzeciej rundzie tam właśnie odskakuję, podkręcam tempo i odjeżdżam. Na czwartej i piątej jeszcze powiększam przewagę i dopiero w połowie piątej rundy czuję się w miarę bezpiecznie, bo przewaga jest już naprawdę spora jak na tak krótki wyścig. Mimo to zwalniam tylko nieznacznie, ciągle jadąc mocno. Sił dodają mi lubelscy kibice, którzy na przełaje zawsze organizują specjalną strefę na plaży, gdzie trąbią, dzwonią, biegają za kolarzami i robią jeszcze masę innych, świetnych rzeczy, ubarwiających widowisko. Nie jest to oczywiście jedyne takie miejsce na trasie, na której co chwilę słyszę swoje imię i zachęty do jeszcze ostrzejszej jazdy :) To naprawdę dodaje mi sił i kręcę jak natchniony! Ostatecznie na metę wjeżdżam po równych 50 minutach, wygrywając kategorię zawodników bez licencji! Nie czuję żadnego zmęczenia, bo świadomość, że zwyciężyłem sprawia, że trudy tego niezwykłego wyścigu schodzą na dalszy plan. Zwycięstwo w Lublinie to wymarzone zakończenie najlepszego dla mnie sezonu :)))

Jako, że na takich imprezach wszyscy jesteśmy nie tylko zawodnikami, ale i kibicami to słowa uznania dla zawodników Elity, którzy stworzyli świetne widowisko w wyścigu głównym. Szczególne gratulacje dla Tomka i Oscara, którzy godnie zaprezentowali lubelskie środowisko kolarskie i nawiązali równorzędną walkę z czołowymi polskimi przełajowcami, zajmując 3. i 5. miejsce. Na koniec dziękuję wszystkim za fantastyczny doping, a organizatorom za świetne zawody – Waldkowi, Andrzejowi i ekipie za wzorowe przygotowanie trasy, Marcinowi za koordynację i sponsorom za wspieranie cyklu Godzina w Piekle. Żółta koszulka lidera klasyfikacji mobilizuje i zobowiązuje, i mimo, że w sezonie przełajowym odpoczywam to nie byłbym sobą, gdybym teraz odpuścił pozostałe dwie edycje GwP. Najbliższa odbędzie się 11 listopada w Lublinie, a finał 22 listopada w Puławach. Serdecznie zapraszam! :)

2014.10.11 – Lublin – Maraton MTB

2014.10.11Oba cykle MTB, w których startowałem zakończone, dwie docelowe imprezy sezonu także, więc teraz już tylko „dokrętka” na lokalnych ogórach. Pierwszy z nich to lubelski maraton MTB „Urodzeni by walczyć”. Impreza, na którą w pełni sezonu nigdy bym się nie wybrał, bo wiedziałem jakie problemy były w ubiegłorocznej edycji. Mam też świeżo w pamięci dwie imprezy ostatnio „organizowane” przez tę samą ekipę, które w ostatniej chwili były odwoływane.  Tym razem wyjątkowo postanowiłem zaryzykować, bo noga podaje i była spora szansa na zwycięstwo „na własnym podwórku”. W środę przed maratonem objechałem trasę, żeby na samym wyścigu nie napotkać żadnej niespodzianki. Pozwoliło mi to też na ustalenie odpowiedniej taktyki i dało więcej pewności siebie.

W dniu startu pierwszy kontakt z radosną twórczością organizatorów nastąpił już w biurze zawodów, gdzie pomimo elektronicznych zapisów nie obyło się bez ślinienia palca i wyszukiwania mojego zgłoszenia w pliku kartek. Następnie czekała wszystkich zawodników dwukrotna pielgrzymka po sektorach, bo organizatorzy nie mogli dojść do porozumienia w którą stronę mamy startować. Kolejnym znakomitym elementem tego „profesjonalnego” wyścigu było zabezpieczenie trasy. Podczas maratonu trzykrotnie o mało nie wjechaliśmy pod samochód, do tego dwa razy przejeżdżaliśmy przez miejsce, w którym trwała wycinka drzew i poruszał się ciężki sprzęt. Trasy nie pogubiliśmy chyba tylko dlatego, że wcześniej ją objechałem. Mimo to, mieliśmy sporo szczęścia, niestety nie miało go szerokie grono zawodników ze wszystkich dystansów, którzy albo nie widzieli strzałek (bo ich nie było), albo zostali źle pokierowani przez funkcyjnych, obstawiających skrzyżowania. Opinie na temat organizacji maratonu znajdziecie na facebookowej stronie tego „wyścigu”.

Co do samego przebiegu rywalizacji to wyglądało to tak, że Ładi zaciągnął już na samym początku i tyle go było widać. Później oderwał się jeszcze Krawiec. Jako, że jechał on na przełaju to przewagę zrobił bez problemu, bo 10 z pierwszych 15 km prowadziło asfaltami. W trzeciej grupie jechałem z Darkiem Paszczykiem i Januszem Kędzierskim z Baran Cycling i Wieśkiem Wójtowiczem z Obst Chełm. Chłopaki od razu odpuścili gonienie Ładiego i pomimo moich zachęt nie byli skorzy do zaryzykowania pogoni. Rozumiem tę postawę, ale trochę za mało w niej pasji, bo ostatecznie pierwsze miejsce oddaliśmy bez walki. Podobnie zresztą było z miejscem drugim, tyle, że jak się później okazało przez problemy techniczne początkowy wicelider się wycofał. W czteroosobowej grupie jechaliśmy prawie cały wyścig i mimo dosyć mocnego tempa widać było, że każdy nastawia się na finish. Podobnie było ze mną, cisnąłem całość z blatu, chciałem zmieścić się na podium w open i czułem, że tym razem końcówka będzie należeć do mnie. Na pierwszej rundzie, w nadziei na dogonienie Krawca podłączyłem za Grześkiem Tomasiakiem, liderem krótkiego dystansu (startowali tylko 5 minut po nas, mimo próśb kierowanych do orgów o wprowadzenie większego odstępu). Niestety chłopaki zostali z tyłu, a ja szybko zdałem sobie sprawę z tego, że w ten sposób tylko upalę nogę i jedyna opcja żeby przejechać pozostałe 40km to grzeczny powrót do jazdy w grupie.

Około 10km przed metą podkręciłem z Darkiem tempo, ale na nic się to zdało, bo grupa się nie rozerwała. 4km przed metą Darek, któremu zależało na urwaniu Wieśka jeszcze raz zaatakował. Było mi to bardzo na rękę, gdyż po objeździe trasy sam planowałem w tym miejscu zgubić rywali. Tym razem akcja się udała i zyskaliśmy kilka sekund nad Wieśkiem i Januszem. 2km do mety poprawiłem i przewaga zrobiła się już bezpieczna – dobre kilkanaście sekund. Pod koniec technicznego odcinka terenowego zdecydowałem się na atak i długi finish. Odskoczyłem Darkowi na kilka metrów, poszedłem „w trupa” na asfaltowym zjeździe i gdy się obejrzałem miałem ładnych kilkadziesiąt metrów przewagi i 300m do mety. Na kreskę wpadłem już na spokojnie z czasem 2:31:20, 4 sekundy przed Darkiem, ale 10 minut po Ładim, zajmując drugie miejsce open i drugie w kategorii wiekowej. Pod względem sportowym wyścig dla mnie udany, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że o 8 rano wróciłem z niezłej imprezy i trochę obawiałem się o swoją kondycję. Morał z tego taki, że nieważne co robisz w nocy, jeśli niepotrzebny ci do tego alkohol to wszystko będzie dobrze :D

Co do podsumowania całego maratonu to po raz kolejny okazałem się naiwny, ale cóż, człowiek uczy się całe życie. Organizacja zawodów na poziomie katastrofalnym, oznaczenie i zabezpieczenie trasy było wręcz żenująco słabe, no bo jak wytłumaczyć to, że większość zawodników gubiła trasę, w dodatku często po kilka razy? Jestem pewien, że gdyby nie objazd to sam bym zabłądził. Współczuję wszystkim, dla których był to pierwszy maraton. Mam nadzieję, że nie zniechęcą się i jeszcze nie raz wystartują w zawodach kolarskich. Organizatorom proponuję natomiast przeprosić zawodników, oddać pieniądze i wybrać się na jakiś wyścig po naukę, najlepiej w charakterze zawodnika. Tyle ode mnie na temat tego żenującego „eventu”, teraz pora na relaks i zakończenie sezonu za tydzień na lubelskich przełajach.