Wyścig na drugi dzień po puławskim Czempionacie. Dodatkowo noga zamulona długimi jazdami, które ostatnio dominują w moim menu treningowym, więc start typowo „na sztukę„, żeby zdobywać doświadczenie. Mimo to oczywiście jest plan żeby pojechać na fulla, ale „taki plan to ja mam zawsze” ;) Przyjeżdżam z Filipem Owczarkiem, nieco późno, ale mimo to na spokojnie się przygotowujemy i jedziemy na start do Teratyna, bo stamtąd będzie wiało. I dmucha mocno. Po dojechaniu na miejsce dalsza część rozgrzewki i start, niespodziewanie 2 minuty wcześniej, dobrze, że jestem blisko, więc słyszę jak mnie wołają. Zaskoczony podjeżdżam, ustawiam odpowiednie przełożenie, zdejmuję bluzę i czekam na sygnał.
Ruszam mocno, jest nieco w dół, szybko rozkręcam do ponad 60km/h, ale równie szybko się opamiętuje i spuszczam trochę z tonu, kładę się na leżak i jadę swoje. Kręcę miękko, tak jak lubię, prędkość rzadko spada poniżej 40km/h, często jest blisko 50km/h, bo trasa jest bardziej pofałdowana niż ta do Zosina. Oprócz kadencji i prędkości obserwuję też moc i tętno. To ostatnie jest dosyć niskie, dopiero w drugiej połowie trasy wskakuje w miarę wysoko, chociaż jak na czasówkę można się było spodziewać wyższego. Pod koniec czuję już w nogach niewielkie hopki, które były na trasie, ale jako, że do mety jest coraz bliżej to zaginam się mocniej, żeby jeszcze na koniec dołożyć coś ekstra z najgłębszych rezerw. Na metę wpadam z czasem 18:23, co przy dystansie 13,5km (miało być 15) daje średnią 44,3, czyli jednak trochę słabiej niż sobie założyłem. Filip przyjeżdża 42 sek za mną, czyli „wklepał” mi 18 sek. Zgońmy to na carbo ramę i stożki, inne priorytety startowe lub na Tuska, co kto woli ;)
Po naszej próbie podjeżdżam jeszcze do sędziów, którzy po wyłapaniu mojego czasu podali mi 2 minuty lepszy niż w rzeczywistości wyszedł mi z Polara, podobnie zresztą tym, którzy jechali po mnie. Uświadamiamy ich, że mają błąd w pomiarze, żeby nie było jaj przy publikowaniu wyników. Jaja jednak są i to duże, niestety nie u wszystkich. Okazuje się, że orgowie wraz coś pomieszali, a niektórzy zawodnicy chętnie chcą wykorzystać tę sytuację i ewidentnie palą głupa. Liczy się za to, że jest opcja zaistnieć, chociażby na „strażackim” wyścigu z medalami z ziemniaka. W końcu orgowie uznają pierwotne wyniki. Mało to dla mnie zrozumiałe, gdyż wiadomo było, że nie są one zgodne z rzeczywistością. Nie przeszkadza to jednak niektórym zawodnikom stanąć finalnie na podium na nie ich stopniu. Dla mnie sytuacja dosyć smutna, bo przecież wszystkim nam powinno chodzić o dobrą zabawę i zdrową rywalizację, a nie zwycięstwa dzięki pomyłce sędziów.