Tag: Wyścig

2012.09.15 – Puławy – XC

Przedostatni w tym sezonie wyścig w Puławach to nieoficjalne Mistrzostwa Województwa w XC.  Jako, że lubię swoje województwo a także wszelkiego rodzaju mistrzostwa, a do tego polubiłem jeszcze puławskie Grand Prixy to decyzja mogła być tylko jedna: jadę! Wyścig został poprzedzony kilkoma porannymi wyjściami na rower, które można szumnie nazwać treningami. Niestety, treningi nie były poprzedzone pożądaną ilością snu, więc moja dyspozycja była jedną wielką niewiadomą. Rower za to dostał nowe oponki, które miałem zamiar przetestować przed kielecką edycją ŚLR.

Puławy przywitały nas chłodem i wiatrem, tuż przed startem nawet przez chwilę pokropiło. Atmosfera jednak było gorąca, w końcu podnieta towarzysząca temu czempionatowi nie równa się w najmniejszym stopniu z emocjami przed jakimkolwiek innym startem. Na pewno coś na ten temat może powiedzieć Patrycja, dla której był to debiut w Puławach, i która wykazała się wręcz podręcznikową spalarą, godną Mistrzostw Świata (a dokładnie Mistrzostwa Wszechświata i okolic, czyli właśnie GP Puław) ;)

Po objechaniu trasy przez całą ekipę  – 3,3 km, jak zwykle piękne widoki, pełno niebezpiecznych, technicznych elementów (głównie polegających na omijaniu szkieł i psich kup, a także zataczających się po piątkowych szaleństwach spacerowiczów) – stajemy na starcie i żarty się kończą. Przed nami siedem pętli, które wyłonią najlepszych kolarzy województwa. Tym razem niezłe zamieszanie na starcie, przez pomyłkę sędziowie z przodu ustawiają Mastersów, stoję zatem w drugiej linii i czekam na start. Następuje on dużo szybciej niż się spodziewam. Na tyle szybko, że nie jestem wpięty w żaden pedał i po komendzie sędziego czołówka odjeżdża mi na odległość potrafiącą zdemotywować nawet najbardziej pozytywnie nastawionego zawodnika.

Z jednej z ostatnich pozycji, jeszcze na boisku przebijam się trochę do góry, a po wjeździe do lasu jeszcze podkręcam i na dużym ryzyku wyprzedzam kolejnych zawodników. Tempo od startu jest bardzo mocne, na pierwszym podbiegu zyskuję jeszcze ze 2-3 pozycje i próbuję utrzymać koło Arka i Marcina, pilnując jednocześnie Żwirka. Po trzech minutach przypominam sobie o włączeniu pulsometra, co za trzepactwo! Na pierwszej pętli odpada od nas Marcin, natomiast pod koniec drugiej ja nie wytrzymuję i strzelam a chłopaki mi odjeżdżają.

Trzecia pętla to próba złapania kontaktu ze Żwirkiem, ale noga zdecydowanie nie podaje, na domiar złego widzę jak zbliża się do mnie Łukasz Karp i Cytryna. Chyba na czwartym kółku, tuż przed podbiegiem dopadają do mnie i niestety, ale chwilę później odjeżdżają na technicznym, piaszczystym zjeździe. Próbuję dospawać, ale nie daję rady, jest bardzo słabo. Na piątym okrążeniu widzę przed sobą Damiana, dochodzę go na szóstym, wyprzedzam i odjeżdżam. Końcówka sezonu ewidentnie nie należy do niego. Po chwili widzę przed sobą Cytrynę, ale ten ucieka i od początku ostatniego kółka jadę już sam. Na metę wjeżdżam szósty w Elicie (1:02 jazdy, tętno 180/190). Jestem bardzo niezadowolony z miejsca (objechali mnie Łukasz i Żwirek, którzy w ostatnich trzech XC byli za mną). Chyba byłem ostatnio trochę przemęczony i noga nie była zbyt świeża.

Po wyścigu długo nie mogłem jeszcze dojść do siebie i pogodzić się ze słabszą postawą. Dzisiaj już nie robię z tego tragedii, po prostu czasem trafia się gorszy dzień, szkoda, że nadszedł on w Puławach. Do końca sezonu pozostały prawdopodobnie tylko dwa wyścigi, trzeba spiąć się jeszcze w najbliższy weekend w Kielcach, później trzy tygodnie mało intensywnych treningów i na pożegnanie sezonu ostatni puławski czempionat. Już nie mogę się doczekać spokojnych ustawek z Rowerowym Lublinem i całodziennych, dalekich wypadów w jesiennej scenerii. W końcu nie samym ściganiem człowiek żyje :)

2012.09.09 – Rzeszów – Skandia Maraton

Bardzo chciałem wystartować w tym roku w Rzeszowie. Znam to miasto i dobrze wiedziałem czego się mogę spodziewać po okolicznych terenach. Już na początku roku wpisałem ten maraton do kalendarza i w ostatnią niedzielę przyszedł czas realizacji planu. Treningi ostatnio coraz regularniejsze, forma choć ciągle daleka od ideału, powoli rośnie, więc miałem nadzieję na dobry wynik. Plan minimum zakładał miejsce w pierwszej 50, natomiast wiedziałem, że przy dobrym dniu stać mnie na nieco lepsze miejsce.

Mimo, że do Rzeszowa jest dosyć blisko i droga jest prosta, z Lublina wyjechałem z Michałem o 6:30. Wcześnie, ale cały sezon stosuję tę metodę i sprawdza się ona świetnie. Na totalnym spokoju znajdujemy miejsce parkingowe bardzo blisko Rynku, dopełniamy formalności w biurze i jemy śniadanie. Później przygotowanie rowerów i niecałą godzinę przed startem wyjeżdżamy na rozgrzewkę. Po ulicach kręci się duża liczba kolarzy z Lublina. Wspólnie z Andrzejem i Darkiem z MayDaya robimy rundkę po Centrum i końcówce trasy, przypominam sobie znajome tereny. Jest chłodno, rozgrzewam się w nogawkach i bluzie. Na niebie zbierają się ciemne chmury, ale jestem dobrej myśli i wierzę, że nie będzie padać.

Dosyć szybko wjeżdżam do ostatniego dla Medio sektora, niestety przede mną i tak stoi już sporo osób. Startują kolejni zawodnicy Grand Fondo i Medio, w międzyczasie zdejmuję nogawki i bluzę, które rzucam Leonowi i Kwakiemu – znajomym z Rzeszowa. Zauważam także Darka z aparatem, macham mu, a ten natychmiast robi mi fotkę. Nadchodzi pora na mój sektor i ruszamy. Jest ciasno, wyjeżdżamy z Rynku i od razu widzę, że stawka się rozciąga a odstęp od czołówki jest bardzo duży. Przyspieszam i hurtowo wyprzedzam, zbliżamy się do mostu i na światłach totalny bałagan. Jedziemy slalomem między autami, za mostem to samo. Widzę, że pierwsza grupa jest bardzo daleko, ale za wszelką cenę postanawiam dogonić. Dojeżdżam do Kamila i po zmianach próbujemy ich dojść. Kręcimy bardzo mocno, nogi już na samym starcie dostają nieźle w kość. Już po czterech kilometrach cieszę się, że nie pojechałem Grand Fondo. Powoli zmniejszamy stratę i po kilku kilometrach od startu w końcu doganiamy liderów sektora.

Tempo jest mocne, staram się odpocząć, ale szybko zaczyna się pierwszy podjazd. Na początku trzymam się z grupą, ale po chwili odpuszczam. Bardzo zmęczyła mnie ta pogoń i wiem, że jak tak dalej pójdzie to będzie nieciekawie. Scenariusz jak na kilku poprzednich maratonach: dochodzi do mnie Andrzej, siadam mu na koło i wiozę się przez kilkaset metrów. Na wypłaszczeniu wychodzę na czoło i dokładam, zaczyna się lekko w dół, prędkość rośnie do 50km/h. W końcu wjeżdżamy w las, Andrzej odjeżdża a ja po raz pierwszy zaczynam żałować, że twardziej niż zwykle napompowałem opony. Miota mną jak szatan i zjeżdżam dużo wolniej niż na ostatnich wyścigach. Na jednym ze zjazdów widzę Kamila, który coś majstruje przy rowerze. Niestety, zerwał łańcuch i zgubił spinkę. Jadę dalej, od czasu do czasu kogoś wyprzedzam.

Dojeżdżam do stromego podjazdu, z bardzo grubą warstwą luźnych kamieni. Na początku jadę, ale później pokornie schodzę z roweru i prowadzę jak pozostali. Przed sobą widzę Ifsona. Po lewej zaczyna się trochę twardsza nawierzchnia. Szybko wskakuję na rower, zaczynam jechać i krzyczę, żeby zrobili mi miejsce. Jestem na szczycie, wyprzedzam Ifsona i gonię dalej. Odcinki terenowe przeplatają się z asfaltami. Jeden z nich jest mi bardzo dobrze znany, byłem tutaj kiedyś na treningu i bardzo dobrze go zapamiętałem. Kręcę 8-10 km/h, przede mną Andrzej i Wojtek z CST. Powoli zmniejszam stratę, ale wiem, że podjazd długi, więc nie podpalam się. Przełączam Polara na funkcje nachylenia. Pokazuje 16%. Podjazd się kończy, dochodzę Andrzeja i Wojtka, przez pewien czas jedziemy razem, jednak w terenie Andrzej powoli się oddala. Wojtka z kolei gubię na jednym ze stromych, terenowych podjazdów. Wyprzedzam tam kilka kolejnych osób i mocno kręcę dalej.

Widzę przed sobą Marka, jadącego Grand Fondo, którego wyprzedzam przed singlem w lesie. Jest w dół, staram się jechać jak najszybciej, ale zbyt wysokie ciśnienie w oponach po raz kolejny daje o sobie znać. Jeszcze w lesie słyszę bardzo głośną grupę kibiców, którzy przy wyjeździe z lasu z całej siły dopingują kolarzy. Jak się później okazuje to Lary Zębatka i reszta z ekipy, która została zmylona przez pilota i pomyliła trasę. Jadę dalej i staram się dogonić kolejnych zawodników, ale wyprzedzanie nie jest zbyt częste na tym maratonie. Jest to dosyć demotywujące, bo spodziewałem się, że w drugiej części dystansu będzie to raczej standard. Mijam za to coraz więcej osób z dystansu Mini. Na długich i asfaltowych podjazdach wielu z nich już ostatkiem sił pcha rower pod górę. Staram się rzucić co chwilę dobre słowo i dodać im otuchy.

Na asfalcie wyprzedza mnie jakiś „szosowiec”, ciągnie mocno, nie siadam na koło, jadę swoim tempem i spokojnie dochodzę go w terenie. Gość zjeżdża bardzo wolno i mnie blokuje. W tym czasie dopada nas jakiś Rzeszowianin z Hoffman Bike. Trasa wiedzie singlami, w końcu udaje nam się wyprzedzić zawalidrogę, zostaje 8km do mety, ciągle po asfalcie. Na zjeździe „szosowiec” wyprzedza nas szerokim łukiem. Wkurza mnie to strasznie i postanawiam gonić. Zbliżam się do gościa, ale nie mogę dospawać, odpuszczam i lecę swoim tempem. Już do samej mety prawie ciągle siedzę na zmianie i dyktuję mocne tempo. Kolega z Rzeszowa w pewnym momencie odpuszcza. Trzymam tempo i z czasem 2:24:36 wjeżdżam na Rynek i przekraczam metę 30 open i 13 w kategorii. Start całkiem niezły, cel został osiągnięty, ale i tak zostaje niedosyt, chociażby przez te nieszczęsne, twardo napompowane opony i spore straty na zjazdach.

Mam bardzo mieszane uczucia jeśli chodzi o ten maraton. Z jednej strony fajna atmosfera, cały rzeszowski Rynek opanowany przez kolarzy, dużo znajomych z Lublina i Rzeszowa, niezła pogoda i bardzo fajna trasa z wieloma stromymi i długimi podjazdami :) Jeśli chodzi o logistykę to słynny, wysoki poziom organizacji imprez przez Lang Team można włożyć między bajki. Już w Nałęczowie w 2009 roku nie zrobili na mnie wrażenia, ale to, co się działo w Rzeszowie przeszło wszelkie granice. Slalom przez miasto między samochodami i pomylenie trasy przez pilota jednego z sektorów to ogromne wpadki, które nie mogą mieć miejsca nawet podczas dużo mniej prestiżowych imprez. Jeśli dołożyć do tego kiepskie bufety (właściwie to widziałem  tylko jeden, gdybym nie miał własnego picia i jedzenia to mogłoby być kiepsko), marny posiłek po maratonie (zero owoców i izotoników, woda gazowana, mikra porcja makaronu) to organizacyjnie Skandia pozostaje w tyle nawet za Mazovią i lokalnymi ogórkami. Jedyne dobre wspomnienia jeśli chodzi o organizację związane są z uprzejmością obsługi w biurze zawodów (strasznie zamotany byłem z rana, ale z uśmiechem na twarzy wszystko dało się spokojnie załatwić), tutaj pełna profeska. No a pani Agata Lang – klasa, aż żałuję, że nie zrobiliśmy sobie z nią zdjęcia :)

2012.09.02 – Lublin – XC

Wyścigi na „własnym podwórku” to świetna zabawa. Dużo znajomych, którzy dopingują cię na trasie i tworzą poprzez to świetną atmosferę, do tego możliwość wcześniejszego objechania pętli i ułożenia sobie wszystkiego w głowie przed snem, który z racji braku dojazdu może być nieco dłuższy. Kiedy dodamy do tego świetną trasę, pełną zjazdów i podjazdów oraz słoneczną pogodę i rosnącą formę to ściganie staje się czystą przyjemnością. Jest ona oczywiście okraszoną potężną dawką bólu, ale na pewno każdy z kolarzy jest w pewnym stopniu masochistą, a przełamywanie własnych słabości i parcie do przodu mimo opadania z sił jest na pewno solą tego sportu.

Wyścig na lubelskim Globusie, w większości prowadzący po stoku narciarskim był moim czwartym startem w tym miejscu, trasa względem ubiegłego roku, została nieco wydłużona i wzbogacona m.in. o trudny technicznie podjazd między drzewem a schodami oraz stromy zjazd koło hali. W sobotnie popołudnie udałem się na objazd świeżo wytyczonej trasy i spokojnym tempem przejechałem kilka pętli. Obecność znajomych z RL, LKKG i Erkado podkręcała wyścigową atmosferę.

W niedzielę z rana leniwe przygotowania do startu i po godzinie 11 zajeżdżam na miejsce zawodów. Do startu szykują się Mastersi, Juniorzy i Kobiety. Oglądam ich zmagania i kibicuję razem z pozostałymi zawodnikami. Najbardziej emocjonujący jest wyścig Elity kobiet, w którym w zaciętej walce o trzecie miejsce Patrycja z RL pokonuje Natalię z LKKG. W pozostałych kategoriach Iwo zajmuje drugie miejsce wśród juniorów a Branio pierwsze w kategorii Masters II. Przychodzi czas na Elitę mężczyzn. Jadę ostatni raz objechać trasę, noga podaje, podjeżdżam wszystko, jest dobrze.

Stajemy na starcie, serducho bije coraz mocniej, koncentracja, sygnał sędziego i ogień. Nie wystrzelam od razu jak z procy, ale na prostej po kostce brukowej idę bardzo mocno po wewnętrznej i udaje mi się łyknąć kilka osób. Na pierwszych agrafkach przebijam się jeszcze wyżej, w efekcie czego udaje się zająć niezłą pozycję. Na agrafkach Żwirek próbuje wyprzedzać, ale przewraca się tuż przede mną. Wybija mnie to trochę z rytmu, ale szybko odzyskuję tempo jazdy i przed zjazdem wyprzedzam kolejnych dwóch zawodników. Pierwsza pętla idzie całkiem nieźle, znowu wszystko podjeżdżam, chłopaki z przodu trochę uciekają, z tyłu natomiast jadą m.in. wszyscy z RL oraz Damian i Łukasz. Na kolejnych kółkach wyrabiam sobie nad nimi bezpieczną przewagę i gonię Pawła. Bardzo pomaga doping kibiców, który słyszę co chwilę. Poza tym klapki na oczach i jadę swoje, nie podpalając się zbytnio, ale mocno kręcąc korbą.

Na czwartym okrążeniu pierwszy raz widzę na pulsometrze tętno poniżej 190, jest to zresztą moje najsłabsze kółko i jedyne na którym muszę się wypinać z pedałów (przy obu najtrudniejszych podjazdach). Paweł mi trochę ucieka, ale na piątym okrążeniu przyspieszam i jestem tuż za nim. Pod koniec pętli zbliża się do nas Paweł Król z WKK i dubel jest już pewny. Walczę i krzyczę do kolegi z przodu, żeby się sprężył, bo inaczej za chwilę zdejmą nas z trasy. Na szczęście udaje się uciec Królowi spod noża i wjechać na kolejną pętlę, a tuż przed matą wyprzedzam jeszcze Pawła z LKKG. Król wyprzedza mnie dopiero przy wjeździe na stok, bez zastanowienia siadam mu na koło i próbuję utrzymać je jak najdłużej. Idę Va Banque i to się opłaca. Dopiero pod koniec agrafek nieco tracę i zostaję sam, ale za to mam już dosyć sporą przewagę nad rywalem z LKKG. Ostatnie kółko jadę szybko, prawie tak szybko jak pierwsze i po 56:49 wjeżdżam na metę siódmy w Elicie.

Kolejny raz jestem bardzo zadowolony z wyścigu, jeszcze bardziej niż po wyścigu w Urszulinie. Świetna i bardzo wymagająca trasa oraz dobre miejsce sprawiły, że nie mogło być inaczej. Gratuluję zwycięzcom we wszystkich kategoriach i dziękuję wszystkim, którzy mnie dopingowali, a także organizatorom, za bardzo dobrze zorganizowaną imprezę. Mam nadzieję, że za rok trasa będzie jeszcze trudniejsza, pogoda znowu dopisze a zawodników i kibiców będzie jeszcze więcej. Do końca sezonu zostało już tylko pięć wyścigów, najbliższy z nich to rzeszowska Skandia. Liczę na kolejny dobry występ :)

2012.08.26 – Urszulin – XC

Drugi z trzech zaplanowanych na obecny okres wyścigów XC i pierwszy z dwóch z cyklu Pucharu AZS odbył się w Urszulinie. Dzięki bliskiej lokalizacji dopisali lubelscy i puławscy zawodnicy, nie zabrakło także kolarzy z WKK, a w dodatku na starcie pojawił się Radek Rękawek z Kross Racing Team. Wyścigi kolarskie połączone były z festynem rowerowym „Polesie na Dwóch Kółkach”, co wzmagało rowerową atmosferę na stadionie w Urszulinie.

Po bardzo wczesnym przyjeździe na miejsce, Ifson i ja, jako pierwsi, zarejestrowaliśmy się w biurze zawodów tuż po jego otwarciu i objechaliśmy trasę. Po tamtych terenach nie spodziewałem się niczego nadzwyczajnego i rzeczywiście tak było. Oprócz jednej sekwencji krótkich, ale za to piaszczystych podjazdów i zjazdów (około kilometr po starcie) trasa była płaska i bardzo łatwa. Do plusów należy zaliczyć na pewno to, że duża jej część prowadziła po lesie, co zawsze sprawia, że jazda jest przyjemniejsza. O 10:30 wystartowały pierwsze wyścigi. Czekając na start Elity obserwowałem zmagania pozostałych kategorii, stacjonując głównie w namiocie chłopaków z Bike Boys, którzy odpowiadali za zaplecze techniczne festynu. W najciekawszym wyścigu – Mastersów – niespodzianek nie było. Wygrał Marek przed Tomkami (trzecie miejsce Brania), natomiast Ifson w kategorii Junior zajął dobre drugie miejsce :)

W końcu nadchodzi godzina 14, zaczynają ustawiać na starcie Elitę. Stoję w drugiej linii, zaraz za faworytami, którzy i tak są poza moim zasięgiem, więc pozycja wyjściowa bardzo dobra. Przed nami 9 okrążeń po ok 4 km, włączam pulsometr, komenda i ruszamy. Wpinam się znowu trochę późno, ale udaje się wyjechać ze stadionu na przyzwoitej pozycji. Przed wjazdem na hopki przebijam się jeszcze kilka miejsc do przodu i jadę w okolicach pierwszej dziesiątki open (jedziemy z Orlikami). Jadę z Łukaszem Karpiem i Pawłem Wieteską, chwilę po tym jak wychodzę na prowadzenie na drugiej pętli oglądam się za siebie i widzę, że chłopaki zostali. O ile Łukasz ostatnio nie jest w jakiejś specjalnej formie, o tyle brak Pawła bardzo mnie dziwi. Na trzeciej pętli widzę, że w oddali ściga mnie Bartek z Szymkiem. Doganiają mnie po dwóch okrążeniach, siadam im na koło i utrzymuję tempo. Tętno chyba pierwszy raz od początku wyścigu spada poniżej 190.

Na szóstym kółku tracę równowagę po wjeździe na hopkę i zjeżdżam poza trasę. Szybko podbiegam i wracam na szlak, ale chłopaki zyskują około 20 sekund przewagi. Gonię ich przez pół okrążenia, bo wiem, że jeśli zostanę sam to będzie mi bardzo ciężko dojechać do końca. Szybko zmniejszam przewagę i do koła na dobre udaje mi się dospawać tuż po wyjeździe z lasu. Siódma pętla bez historii, ciągle jedziemy we trójkę, natomiast na ósmej dojeżdżają do nas liderzy z WKK, zakładają dubla i w tym momencie staje się jasne, że jest to nasze ostatnie okrążenie. Ciśniemy mocnym tempem i we trzech wpadamy na metę, ja z czasem 1:29:43 zajmuję 6. miejsce w Elicie. Z wyścigu jestem zadowolony, a z samego miejsca jeszcze bardziej. W dodatku udało się z dużą przewagą odjechać pozostałym chłopakom z Rowerowego Lublina (chociaż słabsze wyniki Karcera i Żwirka można częściowo wytłumaczyć wyścigami dzień wcześniej).

Mimo, że dopiero zaczynam jeździć z pulsometrem i nie mam za bardzo punktu odniesienia to tętno 189/197 wydaje się wysokie i oprócz braku wytrenowania pokazuje, że raczej się nie oszczędzałem. Poza tym jeśli chodzi o jakieś wnioski i podsumowania to nie ma się za bardzo o czym rozpisywać. Impreza zorganizowana profesjonalnie, dużo znajomych, fajny klimat i dobre miejsce na mecie :) Gratulacje dla zwycięzców, dzięki dla Michała za użyczenie izo a dla Ifsona za robienie fotek przez cały wyścig i pożyczenie rękawiczek. Przez zapomnienie moich stylówa trochę ucierpiała, ale to nie Paryż czy Mediolan, tylko Urszulin, więc tragedii nie było :) W niedzielę ścigamy się w Lublinie, trasa na Globusie to już klasyka, ciągle z góry albo pod górę, więc na pewno będzie ciekawie :)