W tym roku organizacją Family Cup zajmowało się Stowarzyszenie „Rowerowy Lublin”, nie mogło mnie więc zabraknąć na starcie. Postanowiłem pojechać na tym, co mam, czyli 15 kg góralu na stalowej, 21″ ramie, sztywnym widelcu i przerzutkach Tourney. Doliczając do tego wielkie kulturalne święto Lublina, czyli Noc Kultury, która trwała dla mnie do 6 rano, oraz brak treningów wynik nie zapowiadał się zbyt obiecująco. Zwlokłem się z łóżka po trzech godzinach snu, zrobiłem porządne śniadanie, przygotowałem bukłak i pognałem nad Zalew, gdzie rozgrywane były zawody.
Nie miałem zupełnie pojęcia, o której będzie start mojej kategorii (zresztą chyba nikt tego nie wiedział), więc musiałem tam dojechać jak najszybciej, żeby nie zostać na lodzie. Gdy byłem już na miejscu i po rejestracji, średnio miałem możliwość i ochotę przejechać próbną pętlę. Całe szczęście, że się na to zdecydowałem, bo okazało się, że z niepozornego terenu nad Zalewem chłopaki wycisnęli wszystko co najlepsze i trasa wcale nie była płaska jak dziewczynka z pierwszej klasy. Było sporo technicznych odcinków, dużo korzeni oraz kilka krótkich podjazdów i zjazdów. Brak amorka wyraźnie dawał znać o sobie. Bez tego próbnego okrążenia mocno bym się zdziwił na wyścigu.
Ostatecznie moja kategoria wystartowała razem z U23 o 13:15. Niestety, zlekceważyłem konieczność zajęcia miejsca w pierwszej linii i na luzie stanąłem w drugiej. Był to błąd, który zaważył o przebiegu całego wyścigu. Zaraz po starcie zostałem zamknięty na krótkiej prostej przez kilku trzepaków, którzy zablokowali wjazd do lasu i było pozamiatane. Najlepsi odjechali a ja najpierw stałem w korku a potem wlokłem się na wąskich singlach za słabszymi zawodnikami. Większość wyścigu przejechałem solo, goniąc Mikołaja. Niestety zostaliśmy zdublowani przez najlepszą dwójkę i zamiast siedmiu pętli pojechaliśmy sześć. No i tej jednej rundy chyba mi zabrakło żeby odrobić przynajmniej tę jedną pozycję.
Podsumowując: trasa bardzo fajna, ale wyścig niestety bez historii. Nieco ponad godzina jazdy i 8. miejsce, czyli bardzo słabo. Następnym razem nie ma sentymentów. Jak się startuje w XC to się staje w pierwszej linii, kropka. Co prawda ostatecznie dużo bym nie zyskał, bo zbyt wiele czynników się złożyło na to, że ten start nie mógł się udać, ale przynajmniej więcej frajdy by było i wyścig byłby ciekawszy i rzeczywiście można by na nim zasmakować rywalizacji, zamiast jechać ciągle solo. Teraz pora wyciągnąć wnioski, złożyć w końcu Canyona i zacząć robić formę, bo czas nieubłaganie ucieka a chłopaki coraz bardziej odjeżdżają.
Na koniec dzięki dla wszystkich ludzi z ekipy przygotowującej wyścig. Duże brawa dla Was za wytyczenie trasy, jej zabezpieczenie, stanie na trasie i pilnowanie porządku, oraz miasteczka kolarskiego. Fajnie, że ktoś oprócz mnie zaczął w Rowerowym Lublinie organizować imprezy sportowe. W tym roku oprócz „mojego” maratonu 24h będzie jeszcze Lublin City Race, bardzo widowiskowy wyścig na Starym Mieście, organizowany wspólnie z LKKG (23 czerwca) oraz wyścigi XC/Cyclocross w ramach Lublin Super Session na Bike Parku przy Janowskiej (30 czerwca). Zapraszam wszystkich na te imprezy, jak widać, wystartować można nawet na 15 kg złomie bez amora, wystarczy tylko chcieć :)