Już od dawna chciałem pojechać na jakąś etapówkę, ale wydawało się, że w tym sezonie już nic z tego nie wyjdzie. Propozycja wyjazdu pojawiła się niespodziewanie podczas puławskiego Czempionatu, gdzie Arek z Robertem szukali zawodnika do drużyny i złożyli mi propozycję nie od odrzucenia. W tym roku odbywała się piąta edycja Gwiazdy Mazurskiej, wyścigu organizowanego przez Cezarego Zamanę. Ja już dawno odpuściłem płaskie maratony i od 2009 roku nie ścigałem się w Mazovii, ale w ramach treningu i odmiany od górskiego ścigania postanowiłem pojechać i spróbować swoich sił na wyścigu etapowym.
Prolog – Indywidualna jazda na czas – Szczytno – 4,7 km
Na czwartkowe popołudnie zaplanowany był prolog – indywidualna jazda na czas dookoła jeziora w Szczytnie. Trasa liczyła 4,7km, w całości po kostce brukowej. W ramach rozgrzewki dokładnie zapoznaliśmy się z pętlą, objeżdżając ją kilka razy. Nabiliśmy sporo powietrza w opony i ustawiliśmy się na starcie, gdzie co 30 sekund startowali kolejni zawodnicy, według kolejności zgłoszeń. Jako, że byliśmy jednymi z pierwszych zapisanych to wyruszyliśmy wcześnie, dobrze rozgrzani i mający świeżo w pamięci każdy zakręt trasy. Spośród naszego teamu startowałem ostatni i goniłem Arka, który wystartował bezpośrednio przede mną. Zacząłem mocno, pierwsza część była z wiatrem i bez problemu można było utrzymywać prędkość bliską 40km/h. Po nawrocie nie było już tak łatwo, gdyż wiało prosto w twarz i trzeba było się bardzo starać, żeby jechać powyżej 30km/h. Mocno pochylony na kierze starałem się dogonić Arka, ale to się nie udało. Doszedłem za to Piotrka, czwartego zawodnika naszego teamu, który wystartował jako pierwszy z nas i z powodu problemów technicznych nie miał szans na dobry wynik. Mój czas 8:02, najlepszy z drużyny, okazał się 24. czasem tego dnia i 3. w kat. M2, co było dla mnie ogromnym, oczywiście bardzo miłym zaskoczeniem :) Po dekoracji zawieźliśmy pierwszy puchar na kwaterę i zgodnie ze zwyczajem chłopaków, którzy na Gwieździe byli już czwarty raz, ustawiliśmy go na samym brzegu telewizora, żeby zrobić miejsce na kolejne trofea.
I Etap – Jedwabno – 53 km
Po prologu to dopiero etap w Jedwabnie miał pokazać na ile mocna jest stawka. Po dobrej czasówce ja, Arek i Robert startowaliśmy z pierwszego sektora, niestety popełniliśmy szkolny błąd ustawiając się gdzieś w jego połowie. Zaważyło to na przebiegu całego maratonu, bo wąski początek mocno rozciągnął stawkę i trzeba było gonić czołówkę. Mimo wiatru na odkrytym terenie udało mi się dobić gdzieś do końcówki pierwszej grupy, ale zmęczenie pogonią było tak duże, że długo się tam nie utrzymałem i spłynąłem na niższe miejsce. Po kilkunastu kilometrach uformowała się nas trzyosobowa grupka, w której tempo było bardzo mocne a współpraca układała się wyśmienicie. Niestety, na 33. km w moją tylną przerzutkę uszkodził jakiś patyk. Chłopaki pojechali dalej, a ja przekonany, że to już koniec jazdy zatrzymałem się ocenić szkody. Na szczęście dałem radę w miarę szybko doprowadzić wygięty wózek do stanu używalności, prostując go rękami, ale straciłem na to na pewno ponad minutę. Jednak oceniając na chłodno to bardzo niewielka strata, gdybym zrobił jeden obrót korbą więcej załatwiłbym mojego Srama na amen i resztę Gwiazdy miałbym z głowy. Gdy wróciłem na trasę złapałem się do kolejnej trzyosobowej grupki, niestety jazda szła słabiej, a zmiany dawaliśmy tylko we dwóch. Na około 1,5km przed metą postanowiłem zaatakować na niewielkim wzniesieniu, oderwałem się od grupy i samotnie wjechałem na metę. 53 km pokonane w 2:00:47 i 22 miejsce na etapie to nie jest to, na co liczyłem przed startem. W dodatku okazało się, ze awaria kosztowała mnie miejsce na podium (do trzeciego miejsca straciłem tylko 50 sek.), przez co do końca dnia miałem podły nastrój. Robert z Arkiem także nie mieli powodów do zadowolenia, Robert podobnie jak ja, zajął 4. miejsce w kategorii a Arek czuł się podczas jazdy bardzo słabo i ostatkiem sił dojechał do mety.
II Etap – Purda – 50,5 km
Przed sobotnim, 50km etapem w Purdzie nastroje w drużynie były bojowe. Ja traciłem tylko 17 sekund w generalce do III miejsca w M2, Robert natomiast był tylko sekundę od podium w M4, Arek też czuł się trochę lepiej, więc zapowiadała się walka. Celem na ten dzień były co najmniej dwa puchary za etap i wskoczenie na podium w generalce. Tym razem już nie popełniliśmy błędu i na starcie ustawiliśmy się na początku sektora. Pierwsze kilometry upłynęły pod znakiem jazdy w pierwszej grupie, później czołówka odskoczyła a ja z Robertem zostaliśmy w sporej grupie pościgowej. Dobrym znakiem był brak mojego bezpośredniego rywala do trzeciego miejsca w generalce, który przy wjeździe w poważniejszy teren został z tyłu. Z czasem grupa pościgowa także się porwała i ostatecznie zostaliśmy we trzech. Współpraca układała się świetnie i 2-3 km przed metą dogoniliśmy trzech zawodników. Na końcówce tempo spadło, spróbowałem zmobilizować kolegów to mocniejszej jazdy, ale tylko jeden postanowił przyspieszyć, a właściwie rozpoczął długi finish. Jedynie ja utrzymałem tempo i na metę wpadłem tuż za nim z czasem 1:56:49, 13. open i 3. w kat. M2 i z przewagą 2:55 nad czwartym zawodnikiem w M2, dzięki czemu wskoczyłem na trzecie miejsce w generalce. Robert także zrealizował plan i na telewizorze wylądowały kolejne puchary, oczywiście ustawiliśmy je po lewej stronie :)
III Etap – Nidzica – 42 km
Po płaskich i banalnie łatwych etapach w Jedwabnem i Purdzie w niedzielę przyszedł czas na finał na dużo ciekawszej trasie w Nidzicy. Założenia były proste: utrzymać miejsca na podium w generalce i powalczyć o pudło na etapie. Pierwsze kilometry po starcie trzymam się w czołówce, trasa wiedzie najpierw lekko pod górę, później z góry, mimo ścigania w poprzednich dniach jedzie mi się bardzo dobrze. Na pierwszej przeszkodzie grupa się nieco rwie, jadę niedaleko za Robertem, ale przestrzeliwuję zakręt i tracę dystans, dogania mnie Tomek Kowalski, z którym walczę o trzecie miejsce w generalce M2. Z Tomkiem na plecach doganiamy w końcu Roberta, z którym jedzie Tomek Posadzy, który w generalce M4 ma taki sam czas. Grupę uzupełnia Przemek Sadło, z którym przejechałem większość poprzednich etapów. Jedziemy po zmianach mocnym tempem i pilnujemy się na wzajem. Na interwałowych odcinkach Tomek trochę zostaje, niestety chłopaki na zmianie nie podkręcają tempa i nie udaje się go urwać. Ja z kolei mam problem na jednym odcinku błotnym i o mało co nie odpadam, udaje się jednak dogonić grupę i dalej do mety już jedziemy razem. Najmocniejsze zmiany daje Przemek, któremu noga tego dnia zdecydowanie podaje. 3km przed metą, na szutrowym podjeździe decyduję się zaatakować. Zyskuję kilkadziesiąt metrów przewagi i pędzę szybko w dół, niestety chłopaki mnie dochodzą. Tomek momentalnie robi poprawkę, z ogromnym trudem dochodzę i siadam na koło, przed wjazdem na asfalt tempo spada, po wyjściu z zakrętu decyduję się na kolejny skok, ale tym razem prawie od razu mam wszystkich na kole, idzie kolejna kontra, pół kilometra do kreski, nie mam sił żeby odpowiedzieć. Grupa tnie się do samego końca, ja wjeżdżam 10 sekund za nimi, 42km, 1:43:53, 17. open i 5. w M2. Jestem niesamowicie zmęczony, ale także ogromnie szczęśliwy, bo wiem, że obroniłem trzecie miejsce w generalce M2, wyprzedzając o 2:27 Tomka Kowalskiego. W generalce open jestem 15. Robert dzięki finishowi wyprzedził w generalce o sekundę Tomka Posadzy i zajął 2. miejsce w M4 i 9. open. Drużynowo jako CST Merida Big Nine Rajders zajmujemy czwarte miejsce.
Start w Gwieździe Mazurskiej wypadł nadspodziewanie dobrze. Trzecie miejsce w generalce i dwa trzecie miejsca na etapach cieszą mnie bardzo i dosyć pokaźnie wzbogacają moją półkę z trofeami. Zdobyłem także kolejne cenne doświadczenie kolarskie. Jazda w etapówce to zupełnie inna rzecz niż klasyczne maratony, dochodzi więcej kalkulacji taktycznych, trzeba także radzić sobie ze zmęczeniem. Akurat w moim przypadku regeneracja następowała zadowalająco i nie miałem na kolejnych etapach uczucia jakiegoś nadzwyczajnego zmęczenia nóg. Cieszy mnie to nie mniej niż zajęte miejsce :) Co do organizacji to Mazovia jak to Mazovia, szału nie ma, ale na Gwieździe atmosfera była jakby dużo milsza niż zazwyczaj. To pewnie kwestia tego, że dla wielu zawodników był to rodzinny wyjazd, połączony ze ściganiem i to na pewno było widać. Zdecydowanie na plus bardzo dobre oznaczenie tras, bufety na mecie i szybkie dekoracje. Dopisała także pogoda. Na minus należy zdecydowanie nudne i mało wymagające etapy, brak myjek po błotnym etapie w Nidzicy oraz brak nagród, które otrzymali jedynie zwycięzcy generalki w kategorii open. Jak na tak dużą i rozpoznawalną imprezę to po prostu śmiech na sali. Na koniec pragnę podziękować Arkowi i Robertowi, którzy namówili mnie na start w Gwieździe Mazurskiej oraz Piotrkowi, czwartemu zawodnikowi drużyny i jednocześnie sponsorowi naszego startu :) Podziękowania także dla reszty ekipy, z którą spędziłem długi weekend, oraz dla operatorów komórkowych, dzięki którym możliwe było spędzenie kilku dni praktycznie bez Internetu. Taka przymusowa przerwa w dostępie do Sieci to niezwykle ciekawe doświadczenie, dobrze, że są jeszcze miejsca, do których nie dotarły wszystkie osiągnięcia naszej cywilizacji :)