Jeśli jesteś kolarzem-amatorem to musisz lubić ogórki. To taki rodzaj wyścigów, na które jedziesz na luzie spinając poślady jak na żaden inny rodzaj zawodów. Niby każdy jedzie je treningowo, sprawdzić formę i przepalić nogę, ale jako że startują tam sami znajomi to nikt nie odpuszcza, a zawody przeżywa się jeszcze długo po ich zakończeniu, wypominając sobie wyniki przy każdej możliwej okazji.
Nasze najbardziej znane ogórki MTB to oczywiście wyścigi w puławskim lasku, ale jest też ich szosowy odpowiednik. To hrubieszowskie czasówki. Aż dziw bierze, że nigdy wcześniej w nich nie startowałem. W końcu jednak dorosłem do zmierzenia się z czasem, własnym organizmem i napinaczami, którzy na dachach swoich zdezelowanych aut z początku lat ’90 ubiegłego wieku, przywożą odpicowane wehikuły do jazdy na czas, dziesięciokrotnie przekraczające wartość tychże Escortów, Passatów i Golfów. Podejście kontrowersyjne, ale jak najbardziej słuszne, w końcu ścigamy się w wyścigach kolarskich, a nie rajdach samochodowych, więc to rowery powinny być szybkie i niezawodne!
Do mojej zwyczajnej szosówki, która nie posiada nawet carbonowych podkładek pod mostek, o ramie i kozackich stożkach już nie wspominając, postanowiłem pożyczyć przynajmniej lemondkę, żeby jakoś to wyglądało. Mozolny montaż wieczorem przed zawodami sprawił, że jej test miał miejsce dopiero na rozgrzewce przed wyścigiem. Wypadł on pomyślnie, leżak wygodny, noga nawet podawała i spokojnie zapoznałem się z połową 17,4km trasy do Zosina.
Minutę przed startem podjeżdżam na miejsce, odliczanie i ruszam. Od razu rozkręcam do 50km/h, kładę się na kierze, uspokajam rytm i staram się trzymać 42-43km/h. Trasa jest w miarę płaska, tylko niewielkie fałdki, z górki jadę odrobinę szybciej, na najstromszym odcinku tempo spada do 35km/h. Kontroluję prędkość, czasem zerkam na tęno i moc – jadę bardzo równo i miękko. Nie oglądam się za siebie, ale niestety nie mam też kogo gonić, co nie pomaga w utrzymywaniu dobrego tempa. Po 9km zerkam na dystans, ujechane dopiero 9km, a ja jestem już mocno podmęczony. Mobilizacja i cisnę dalej, pod koniec widzę już kolarzy, wracających po swojej próbie do Hrubieszowa. Ostatni kilometr trochę przyspieszam, ale na niewiele się to zdaje. 24:08, średnia 43,26km/h, dopiero 6. miejsce w elicie i 28. open. Jestem bardzo niezadowolony, bo liczyłem na to, że zmieszczę się w pierwszej 20.
Niestety, tym razem byli mocniejsi, długo nie mogę się pogodzić z tym, że pojechałem tak słabo. Humor poprawia piękna pogoda i świetna atmosfera. Wyniki są ekspresowo, to samo z dekoracją (dekorują czołową 6 w każdej kategorii, więc przyodziewam teamową koszulinę, ale w okolicach pudła staję bez euforii). Na koniec wygrywam fajny turystyczny plecak w tomboli (w dodatku w barwach RL), więc zamiast niedzielnego Sandomierza zaczynam rozważać wyjazd na jakąś majówkę ;) Pewien promyk nadziei budzi informacja na zakończenie zawodów, że czasówka z 1 czerwca zostaje przełożona na 15 czerwca. Yes, yes, yes, ten termin mi pasuje, na pewno przyjadę żeby się odkuć!