Przed drugim duathlonem w tym roku wiedziałem już mniej więcej co mnie czeka, ale nie spodziewałem się raczej wysokiego miejsca. Nie wiedziałem kompletnie jak pójdzie bieganie, spokojny natomiast byłem jeśli chodzi o formę rowerową. Dodatkowo motywowała mnie chęć odbicia sobie kiepskiej jazdy na rowerze z biłgorajskiej edycji. Dużo bardziej techniczna trasa, z wieloma piaszczystymi odcinkami dawała nadzieję na zyskanie przewagi nad biegaczami i zamierzałem ten fakt wykorzystać. Celem minimum było podium w M2 :)
Po uważnym wybraniu miejsca w strefie zmian objeżdżam trasę, robię krótką rozgrzewkę biegową i ustawiam się na starcie. Po kilometrze biegu mam fatalne odczucia, niby biegnę, ale jest bardzo trudno i zaczynam mieć czarne myśli. Szybko jednak biorę się w garść i walczę. Po około 2km wraz z Krzyśkiem Grucą i Arkiem Kraską doganiamy Marcina Bigoraja i jakiegoś biegacza ze sztafety. Przez kilka minut trzymam się grupki, ale ostatni kilometr odpuszczam kontrolując sytuację na radar ;) Do strefy zmian wbiegam z planową stratą, 10. open i 7. solo, jest dobrze. Gorzej za to wypada zmiana. Na bieg niepotrzebnie założyłem długie rękawiczki i okulary, które i tak muszę zdejmować żeby ogarnąć zmianę butów i założenie kasku. Kupa czasu w plecy, ale „nie ma lipy” i cisnę ostro na rowerze żeby jak najszybciej odrobić straty. Wyprzedzam kolejnych zawodników aż w lesie na największych piachach dojeżdżam do Arka. Chwilę jedziemy razem, ale za mostkiem na rzeczce, gdzie jest lekko pod górę podkręcam tempo i odjeżdżam.
Noga kręci coraz lepiej, ale ciągle nie wiem który jestem, mam wrażenie, że chyba nadspodziewanie wysoko i zbliżam się do lidera. Na kolejnych kółkach dochodzę najwolniejszych zawodników. Kilkaset metrów przed końcem etapu rowerowego przyspieszam jeszcze bardziej, bo nie mogę odmówić sobie przyjemności zdublowania jednego z zawodników sztafety Baran Cycling, jadącego na przełajówce. Dubelek założony, szybko zmieniam buty i ogień na końcówkę trasy, na którą wybiegam słysząc, że jestem drugi open. „Ale wyprułeś na ten ostatni bieg” słyszę po zawodach od kilku osób. Nie wiedzą, że chwilę po opuszczeniu miasteczka zawodów łapie mnie potężna kolka przez którą dymię jak VW i biegnę jak ostatnia oferma. Metry jednak stopniowo uciekają, oglądam się po pierwszej długiej prostej – czysto, szanse na dobry wynik rosną.
Długa prosta do mety, wspólna dla kolarzy i biegaczy, w połowie oglądam się do tyłu i widzę białą koszulkę biegacza. Do głowy wysyłam prosty komunikat: „po moim trupie” i przyspieszam. Na metę wbiegam drugi open (1:17:12, 3:15 straty), ale niezwykle szczęśliwy i dumny z siebie, że dałem radę. Zwycięzca na pierwszym biegu „wkleił” mi 2:54, a na drugim aż 2:44 – dramat. Mimo, że na rowerze czułem moc i byłem zdecydowanie najszybszy ze wszystkich to i tak nie wystarczyło, żeby zniwelować te straty. Trzeba po prostu zacząć biegać, bo jesień się już zaczęła i wkrótce starty biegowe.
To były jedne z fajniejszych zawodów w tym sezonie. Nie dość, że na ciekawej trasie i ukończone po dobrej walce na dobrym miejscu to w dodatku z nagrodami, które mają jakąś większą wartość niż śmierdząca drutówka czy rękawiczki 5XL ;) Dzięki wielkie dla Grześka Barana za ogarnięcie całości tego przedsięwzięcia! Tym razem kalendarz nie pozwolił żeby polecieć generalkę, ale mam nadzieję, że uda się w przyszłym roku!