O Pucharze Polski w Katowicach trąbiono na fejsie już od kilku tygodni. Zapowiadała się super impreza. Na wyścig wyruszyliśmy z rana w dniu startu, na szczęście dojechaliśmy prawie 2h przed startem, więc mimo braku szatni mogliśmy ogarnąć na spokojnie wszystko przed startem i pojechać autem z biura na start. Na miejscu okazało się, że jest 15 minutowe opóźnienie. Objechałem trasę i zwątpiłem. Na tak śliskiej nawierzchni jeszcze się nie ścigałem. Do tego pozamarzane koleiny i niebezpieczne trawersy, które zwiastowały, że dla mnie nie będzie to wyścig, a walka o przetrwanie.
Przed startem wielu zawodników w ogóle zrezygnowało z walki, przebrali się z powrotem w cywilne ciuchy i oglądali wyścig albo po prostu pojechali na trening. Ja musiałem się ścigać, żeby uciułać kolejne punkty do generalki, chociaż od początku wiedziałem, że przyjemności z jazdy nie będzie, a ryzyko kontuzji jest duże. Żeby je zminimalizować pojechałem bardzo zachowawczo, dzięki czemu ani razu się nie przewróciłem, ale tempo pokonywania oblodzonej trasy na pewno nie imponowało.
Przez cały wyścig wlokłem się niestety gdzieś w ogonie. Dwie techniczne sekcje z podjazdami i zjazdami biegałem (podobnie jak wielu innych zawodników), bo przy mojej technice tak było szybciej i o wiele bezpieczniej. Trasa była tak ułożona, że właściwie nie było się gdzie rozpędzić. Jedynie na piaszczystym odcinku było super i za każdym razem sporo tam odrabiałem. Wyścig zakończyłem na 15. miejscu w Masters I, czyli dużo poniżej oczekiwań.
Okazało się, że z dużej chmury mały deszcz. Na fejsie organizatorzy spamowali kilka razy dziennie, a na koniec okazało się, że trasa jest nieprzygotowana, start z opóźnieniem, a wyniki z masą oczywistych błędów, mimo elektronicznego pomiaru czasu!