Początkowo na długi weekend sierpniowy miałem inne plany startowe, ale plany są po to, żeby je modyfikować. W duathlonie w Biłgoraju startowałem już dwa razy i bardzo miło wspominałem te zawody, dlatego ostatecznie zdecydowałem się na kolejne biegowo-rowerowe wyzwanie.
Z Kielc do Biłgoraja wybrałem się oczywiście z Anetą, żeby w razie mojego niepowodzenia przywieźć jakiś puchar za pierwsze miejsce ;) Znam trasę zawodów i wiem, że jest łatwa, dlatego mam nadzieję, że zapowiadane deszcze zrobią co trzeba żeby utrudnić zadanie biegaczom. Niestety na objeździe okazuje się, że w ogóle nie ma błota i jest szybko. W przeciwieństwie do poprzednich lat jest też chłodno.
Przychodzi godzina 11 i startujemy. Tradycyjnie dobrze zaczynam bieg i jestem w czołówce. Tempo jest wysokie, ale biegnie mi się nadspodziewanie dobrze. Na przestrzeni kilometrów stawka się rozciąga, ale wciąż wśród zawodników z kategorii solo jestem w okolicach podium. Pierwszą konkurencję kończę czwarty solo i dziewiąty open z czasem 20:42 na 5,2km. W strefie zmian przyzwoicie, ale bez szału, po czym wskakuję na rower i razem z Marcinem Bigorajem (wbiegliśmy po sobie do strefy) ruszamy w pogoń. Współpraca układa się dobrze i współpracujemy przez około połowę pierwszego kółka, ale po zamieszaniu na singlach, gdzie dochodzimy kilku zawodników Marcin zostaje.
Bez oglądania się cisnę mocno, ale na plecach mam jednego z rywali, których dogoniłem. Niestety jest on zbyt słaby żeby dawać mocne zmiany i zbyt mocny żeby go urwać. Jedziemy tak razem przekonani, że prowadzimy, aż na przedostatnim kółku doganiamy rzeczywistego lidera. Na ostatniej rundzie doskakuje do nas Artur Kozak, który jedzie w sztafecie i na jego kole wieziemy się do strefy zmian. Na ostatnim kilometrze odjeżdżam z Arturem nadrabiając nieznacznie nad moim rywalem w kategorii solo, ale w strefie zmian i tak cała czołowa trójka kategorii solo się zjeżdża. Czas pierwszej zmiany i 21km etapu rowerowego to 43:27, najlepszy wśród solistów. Druga zmiana zajmuje mi kilka sekund za dużo, bo zaciskana sznurówka się psuje i muszę ją zawiązać w tradycyjny sposób.
Finałowy bieg rozpoczynam ze stratą kilkudziesięciu metrów do lidera, tuż za mną rywal, z którym pokonałem większość odcinka rowerowego. Obydwaj są zdecydowanie szybsi ode mnie, ale przez pierwszy kilometr biegnę przyklejony do gościa na drugim miejscu. Przy skręcie na małe kółko biegowe zaczynam już tracić dystans i od tego czasu walczę już tylko o utrzymanie podium. Na szczęście niezagrożony dowożę na metę trzecie miejsce (druga zmiana plus bieg 2,8km to 13:01 i 13. wynik solo). Łączny czas 1:17:11, ponad trzy minuty szybciej niż przed rokiem, ale miejsce znowu 3. open i 2. w kategorii wiekowej. Chciałem zwyciężyć, ale z podium jestem szczerze zadowolony. Najbardziej cieszy mnie o wiele lepszy czas biegów niż to było na poprzednich duathlonach. Biorąc pod uwagę, że jest jeszcze spore pole do poprawy nie rezygnuję z myśli o zwycięstwie w takich zawodach w kolejnych sezonach :) Ogromne gratulacje należą się Anecie, która zwyciężyła w trzecim duathlonie z rzędu. Ma zdrowie dziewczyna!
Co do podsumowania. Kiedy piszę te słowa (a jest środa po wyścigu) ledwo chodzę, strasznie bolą mnie uda i o dziwo ramiona. Czy było warto? Tak! I nie chodzi bynajmniej o plastikowy pucharek i więcej niż zwykle lajków na Instagramie. Kolejny raz mogłem się sprawdzić i powalczyć, a zupełnie inaczej walczy się o ósme czy piętnaste miejsce, a zupełnie inaczej gdy zwycięstwo jest w zasięgu. Tym razem było. Pod koniec etapu rowerowego nawet prowadziłem, ale przewaga była zbyt mała żeby obronić ją podczas ostatniego biegania. Przyjdzie taki czas, że poprawię bieganie i wygram ten duathlon, póki co buty biegowe chowam głęboko do szafy i jadę dalej. W niedzielę Metrobikes.pl MTB Cross Maraton w Bodzentynie.