Bryksy Cross uchodzi za najsłynniejszy przełajowy wyścig w Polsce, w dodatku często jest to wyścig rangi międzynarodowej. Po dodaniu do tego jednej z lepszych tras otrzymujemy punkt obowiązkowy w kalendarzu każdego polskiego przełajowca. Ja w Gościęcinie startowałem w 2016 i 2018 roku, najpierw jako Masters, później w kategorii Elita, a tym razem czekał mnie start w kategorii Amator. Jak to się wszystko zmienia, i do tego jeszcze ta kolejność…
Ranga UCI C2 wymusiła zmianę harmonogramu i mieliśmy startować o 15:10, czyli bardzo późno, zwłaszcza, że trening na trasie można było przeprowadzić tylko o 10:45. Wymarzłem się tam niesamowicie i wyczekałem. Każde wyjście z samochodu to na początku długi okres zimna. Jeśli stanąłem na chwilę coś dokręcić czy z kimś pogadać to od razu po wznowieniu kręcenia było mi zimno, straszne!
Na domiar złego nasz wyścig się jeszcze opóźnił, bo na trasę wyruszyliśmy o 15:20, czyli jazda miała na styk się zejść z zachodem słońca. Sędziowie pytali nas czy chcemy jechać krócej, ale w końcu stanęło na regulaminowych 45 minutach i słusznie! Szkoda, że przed startem nie zmieniłem szybek w okularach, bo lekko przydymione nie wróżyły dobrze o tej porze.
Sporo osób na starcie, na szczęście stoję w pierwszej linii. Ruszamy, zostaję lekko na starcie, ale przebijam się i jadę w miarę z przodu, kontroluję sytuację. Po schodkach jestem już w ścisłej czołówce, prowadzę przed przeszkodą, ale na chwilę przechodzi mnie Stachu Pyrka. Odzyskuję pozycję i atakuję, wjeżdżam na drugą rundę na prowadzeniu.
Na kolejnym okrążeniu trwa walka, jadę minimalnie przed Stachem, ale za schodkami dogania nas i wyprzedza jakiś gościu na góralu, początkowo jadę za nim, ale w końcu zaczyna mi odjeżdżać. Ja też robię w miarę bezpieczną przewagę nad konkurencją, ale niestety pierwsze miejsce odjechało. Wyścig kończymy prawie po ciemku, wjeżdżam drugi, tego dnia byłem za słaby na zwycięstwo.