Tag: Bieg

2015.03.22 – Lublin – Chęć na Pięć

2015.03.22Ostatni bieg w tym sezonie to Chęć na Pięć, rozgrywany w Centrum Lublina. Pierwsza piątka na zawodach po asfalcie, więc plan był jasny: pobić życiówkę i zejść poniżej 19 minut. Dotychczas najlepszy wynik na tym dystansie to 19:15 z 24 stycznia, ustanowiony zresztą na półmetku nocnej dyszki :) Na terenowym CityTrail do tej pory najlszybciej pobiegłem 15 listopada (19:35). Patrząc na te wyniki życiówka była niemal pewna, a na złamanie 19 minut patrzyłem także z ogromnym optymizmem.

Po obfitej rozgrzewce (było zimno, więc biegałem długo, żeby nie zmarznąć) ustawiłem się w miarę z przodu na starcie. Komenda i ruszamy. Jest tłoczno i czuję się blokowany przez wolniejszych biegaczy, co wprowadza nerwowość już po samym starcie. Na podbiegu zaciągam mocno i biegnę w top5. Za mocno, szybko opadam z sił i wyprzedza mnie bardzo wielu zawodników. Stabilizuję tempo. Pierwszy kilometr to ok. 3:40. Zważywszy na podbieg to bardzo szybko i niestety mocno to odczuwam. Drugi kilometr jest łatwiejszy, ale wcale nie jest szybszy. Na trzecim kilometrze biegnę już mniej więcej na niezmiennej pozycji, kto miał pobiec do przodu, ten pobiegł, a kto nie, ten jest z tyłu. Biegacze przede mną biegną mocno i usiłuję dotrzymać im kroku.

Gdy wbiegamy na deptak mijamy wolniejszych zawodników, przed którymi dopiero rundka po Starym Mieście, którą my mamy już za sobą. Ostatni kilometr to mordęga. Nie mam z czego przyspieszyć, a widzę, że muszę pobiec go w ok. 3:40 (czyli tak jak pierwszy) żeby złamać 19 minut. Tuż przed bramą Ogrodu Saskiego dogania mnie Maciek Bujak, któremu już kilka razy uciekałem na Krakowskim, jednak w końcu nie wytrzymałem tempa. Próbuję biec za nim, ale udaje się tylko 100-200m. Końcówka to bieg między grupą, która mi uciekła, a grupą, która mnie goni. Z tej drugiej jeden zawodnik znacznie przyspiesza, co sprawia, że i ja biegnę sprintem. Wydaje mi się, ze przed nim ucieknę, ale na mecie mnie nachodzi i rzutem na taśmę wyprzedza. Beznadziejne zakończenie przeciętnego biegu.

19:07 netto i 19:09 brutto, 39/502 open i 17/353 w M20. Miejsca przyzwoite, ale z czasu jestem bardzo niezadowolony. Od lutowego CityTrail biegałem tylko raz i pewnie w dużej mierze jest to przyczyna tak słabego wyniku. Mimo to, nawet nie biegając w ogóle te 19 minut powinienem był złamać. Póki co najwyższa pora na sezon kolarski, który jest najważniejszy, starty w biegach odkładam na jesień. A jesienią już nie będzie zmiłuj, 19 minut na piątkę pęknie jeszcze w tym roku!

PS. Kolejny raz chcę podkreślić świetną organizację biegu w Lublinie. Wszystko odbyło się na niezwykle wysokim poziomie, ogromne gratulacje dla ekipy organizatorów. Lubię tę biegową atmosferę i możliwość spotkania tak wielu znajomych twarzy :) Nie piszę „do zobaczenia jesienią”. Napiszę: „do zobaczenia na rowerze” :)

2015.02.14 – Lublin – CityTrail

2015.02.14

Od Dychy do Maratonu nie biegałem, więc dzień przed zawodami zrobiłem 20-minutowy trening na przetarcie. Trzy mocne tempówki w środku trochę mnie sponiewierały i zrodziły spore obawy przed sobotnim biegiem. Mimo tego zdecydowałem, że w sobotę stawiam wszystko na jedną kartę i trzymam tempo najszybszej dziewczyny i tak jak najdłużej, aż do odcięcia prądu.

Tuż przed 11 ustawiam się na starcie, ale mimo dobrej rozgrzewki zapowiada się istny armagedon, a to wszystko za sprawą… GPS! Tak, komóra nie chce złapać fixa i wygląda na to, że bieg będzie nieważny ;) Na szczęście minutę przed startem sygnał zostaje złapany i mogę odetchnąć z ulgą. Teraz już wszystko w moich nogach. Gotowi? Start! Z „bloków” wychodzę z opóźnieniem i przede mną robi się bardzo tłoczno. Na pierwszym podbiegu idę mocno lewą stroną i już jestem trzeci, przede mną tylko mocne chłopaki z Perfect Runner ;) Sprytnym manewrem zrobiłem sobie trochę miejsca, więc szybko odpuszczam i łapię jakieś rozsądne tempo. Wyprzedzają mnie kolejni zawodnicy, ale tym razem oddalają się ode mnie wolniej niż podczas poprzednich biegów. Tabliczkę z pierwszym kilometrem mijam z czasem 3:30. Szybko, nawet bardzo.

Drugi kilometr to dalsza część lekkiego podbiegu, międzyczas wyraźnie słabszy (4:20), ale intensywność podobna. Chwilę później wyprzedza mnie Joanna Wasilewska, pierwsza kobieta, zatem od razu łapię się za nią i trzymam jej tempo. Nie ma lekko, trzeci kilometr to znowu 4:20, ale ostatnie dwa są z górki. Dobiega do nas grupka trzech-czterech zawodników, wśród nich Marek Drob. Podłączam się pod niego, ale dziś jest bardzo szybki. Następnie wyprzedza nas Grzesiek Pożak (pamiętam tego biegacza, bo to już trzeci bieg, gdy łyka mnie w tym samym miejscu). Chcę z nim powalczyć, ale sił wystarcza na około pół minuty. Później wyprzedza mnie jeszcze Bartek Łowczak. Innym biegaczom, których czuję za plecami, odbiegam zanim przyjdzie im do głowy, że mogą być szybsi. Znowu zostaję z J. Wasilewską. Biegnę już ostatkiem sił.

Czwarty kilometr to 3:57, czyli tempo takie jak finalnie na całości biegu. Ostatnie 1000m biegnę naprawdę mocno, walczę. Jakieś 400m przed metą wyprzedzam towarzyszkę biegu i znacznie przyspieszam. Marek i Bartek są jednak za daleko żeby ich dojść, na mecie wklejają mi po kilka sekund. Piąty kilometr zamykam w 3:38, a cały bieg w 19:43. Siedem sekund gorzej od listopadowej życiówki na tej trasie, ale za to z najlepszym miejscem CT w tym sezonie (23. open/242 i 7./47 M20). Do czołowej dwudziestki zabrakło 5 sekund, ale z biegu jestem zadowolony, chociażby dlatego, że udało się zgrać tracka ;) Tym razem ryzykowna taktyka się opłaciła i plan wykonałem. Ciekawe czy gdyby była Magda Kłoda wybiegałbym lepszy czas czy może padłbym trupem na czwartym kilometrze. Mam nadzieję, że będzie okazja przekonać się w marcu, bo sezon biegowy chcę zakończyć w dobrym stylu i wyrównać rachunki z kilkoma szybszymi dotychczas biegaczami ;)

2015.01.24 – Lublin – Dycha do Maratonu

2015.01.24

Trzecia dycha do maratonu 2015 (a moja druga) to bieg nocny, który startował o 22. Nie przygotowywałem się do niego praktycznie w ogóle, a poprzedziłem go jedynie siedmiokilometrową przebieżką dwa dni wcześniej. Mimo to plan był prosty, pobiec w okolicach czasu z listopada, czyli poniżej 40 minut i osiągnąć życiówkę na atestowanej trasie. Mimo, że dopiero wznowiłem treningi to wiedziałem na co się porywam. Trasa nie wyglądała na szczególnie trudną, a już na pewno nie na tak trudną jak to opisywało wielu biegaczy. Późna pora też nie była przeszkodą, więc pozostawało stanąć na starcie i dać z siebie wszystko.

Na miejscu w hali Globus jak zwykle mnóstwo znajomych, dodatkowo ludzie z Rowerowego Lublina obstawiali trasę na rowerach, więc było wręcz rodzinnie :) Rozgrzewkę zrobiłem z Martą Kloc i jej znajomymi z Perfect Runner i udałem się na start. Znowu nie zamierzałem się przepychać gdzieś z tyłu, więc stanąłem sobie na samym przodzie. W końcu początek zawsze mam szybki, więc nikomu nie będę przeszkadzał, a i na przedstartową fotkę można się załapać ;)

Plan na bieg jest prosty tak jak ostatnio, tylko, że tym razem inny. Trzymać się przez cały wyścig Marty, która też chce zrobić podobny wynik, ma mocną nogę i zegarek z GPS, a dodatkowo dysponuje większym doświadczeniem. Podobnie jak ostatnio taktyka przedstartowa już na starcie bierze w łeb. Wychodzę „z bloków” na ostro i trzymam jakieś szaleńcze tempo. Przede mną tylko największe harty, stopniowo wyprzedzają mnie kolejni mocniejsi biegacze, a także dwie najszybsze biegaczki. Magda Kłoda jest sporo za szybka żeby za nią biec, natomiast za Joanną Wasilewską biegnę jakiś czas, ale później także odpuszczam i biegnę swoje. Po trzech kilometrach mam czas 11:15, czyli średnio 3:45/km. Jest dobrze. Kolejne dwa kilometry biegnę ze szwajcarską precyzją, po 4:00/km i na półmetku pod Pocztą Główną mam czas 19:15.

Szósty kilometr także upływa w podobnym tempie, ale po nim zaczyna się podbieg na ul. Skłodowskiej. Trzymam tempo zawodników przede mną, ale nie jest to łatwe. Od połowy słyszę charakterystyczne dyszenie Maćka Bujaka. To tylko kwestia czasu jak mnie „najdzie”. Dzieje się to gdy wbiegamy na ul. Akademicką, tuż przed stromym zbiegiem. Lecę tam całkiem mocno, ale Maciek tam wręcz frunie. Na ulicy Głębokiej już wyraźnie zaczyna mi się dłużyć i czuję, że zaczyna być naprawdę ciężko. Zagryzam zęby i wytrzymuję, a gdy wbiegamy w ul. Nadbystrzycką łapię się nawet biegaczy, którzy mnie doganiają i trzymam ich tempo.

Podbieg pod Zana nie jest ławy, ale wiem, że meta jest już blisko. Na Zana walczę z całych sił, gdy zostaje kilometr do mety już wiem, że nie nie dam się złamać i dobiegnę poniżej tych 40 minut. Kwestia tylko ile urwę. Jest szansa na 39:30, więc „shut up legs” mode i ogień. Niestety podbieg przy stoku wyrasta znikąd, gdy wydawało się, że jest już płasko. Nie ma tego w planach i nie radzę sobie z nim tak jak bym chciał. Ostatnie pół kilometra jest mocne, ale też nie aż tak jak powinno być, bo biegnę zbyt asekuracyjnie. Na metę wbiegam z czasem 39:42, zadanie wykonane, ale z powodu „bezjajecznej” końcówki mam mały niedosyt. Fajne jest za to stosunkowo wysokie miejsce (52./1101 open i 21./247 M20.

Po biegu odebrałem pamiątkowego buffa i zjadłem smaczną pomidorówkę. Po prysznicu trochę odżyłem i mogłem z Rowerowym Lublinem śledzić dekorację. Niestety masażyści dosyć szybko się zwinęli, a szkoda, bo masaż na pewno by mi się przydał. To była bardzo fajna impreza, dziękuję organizatorom, którzy po raz kolejny stanęli na wysokości zadania. Była to moja ostatnia dyszka w tym sezonie biegackim. Zostały jeszcze dwa zimowe CityTraile i może Chęć na pięć w wąwozie na rozpoczęcie wiosny :) Na pewno będę chciał wystartować w cyklu Dych do maratonu jesienią. Fajne są to imprezy i dobrze wpływają na moją kondycję psychofizyczną, ale póki co dawka jest idealna i w 2015 nie przebiegnę żadnego maratonu :)

2015.01.10 – Lublin – City Trail

2015.01.10

Czwarta w tym sezonie (a dla mnie trzecia) edycja CityTrail w Lublinie stanowiła dla biegaczy większe wyzwanie niż zazwyczaj. Wszystko z powodu oblodzonej w wielu miejscach trasy, przez co konieczna była nie tylko walka z dystansem, ale przede wszystkim walka o pozostanie w pionie podczas biegu. Zważywszy, że większość biegaczy startowała w terenowych butach, a wielu z nich nawet z nakładkami, pozwalającymi na lepszą przyczepność, stałem raczej na straconej pozycji jeśli chodzi o szanse na dobre miejsce. Po rozgrzewce wyglądało to naprawdę słabo, zwłaszcza, że różnica w przyczepności między mną, a ludźmi w lepszych „trampkach” była ogromna. Postanowiłem jednak nic sobie z tego nie robić, ustawiłem się z przodu i skoncentrowany czekałem na sygnał.

Start! Ruszam ostro i biegnę w samiutkim czubie. Po kilkudziesięciu metrach nogi są już mokre, bo tuż po starcie nikt nie omija kałuż, tylko każdy wali prosto przed siebie. Po kilometrze robi się już luźniej, ja powoli wracam na swoje miejsce w szyku, ale daję z siebie wszystko. P, po 2km jest ostry nawrót, praktycznie na lodzie, ale utrzymuję równowagę i pociskam. Wiem, że niedługo będzie już połowa, a potem z górki do mety (dosłownie i w przenośni). Na śliskich odcinkach biegnę ostrożnie, na suchych mocno przyspieszam (tak przynajmniej twierdził na mecie Bartek, który przez kilka minut biegł za mną). Drugą połowę dystansu w ogóle biegnę bardzo dobrze, wytrzymuję tempo innych zawodników. Na ostatnim kilometrze nie za bardzo mam z czego przyspieszyć, dopiero pół kilometra przed metą decyduję się na podkręcenie tempa. Opłaca się, bo wyprzedzam kilku zawodników i z czasem 20:43, (30./283 open i 9./55 M20) wpadam na metę. To tylko 26 sekund gorzej niż miesiąc wcześniej, co zważywszy na niewielką aktywność w ostatnich tygodniach i kiepskie warunki pogodowe jest na pewno sukcesem. Zresztą biegło mi się naprawdę dobrze, a na mecie byłem zadowolony z wyniku, co nie jest takie częste, więc tym bardziej był to dobry bieg.

Kolejny raz wybornie spędziłem sobotni poranek, przygarniając sporo endorfin. Dobrze, że mamy taką okazję do zimowej rywalizacji, w dodatku po leśnych ścieżkach, pozwalających na bezpośrednie obcowanie z przyrodą. Z pewnością pojawię się na lutowej edycji CityTrail i zapraszam na nią wszystkich, zwłaszcza rozpoczynających przygodę z bieganiem!