Tag: Maraton

2016.04.17 – Daleszyce – SLR

2016.04.17Maraton w Daleszycach już piąty rok z rzędu (a szósty w ogóle) rozpoczyna mój sezon zabawy w ściganie. Dzięki bezkompromisowej postawie Organizatorów trasa zawsze wydaje się bardziej wyżyłowana niż to możliwe na świętokrzyskich pagórkach. Ogromne dzięki za to, że nie idziecie z nurtem polskiego „MTB” i nie ułatwiacie kolarzom jazdy, wysyłając ich na asfaltowe i szutrowe drogi, a zamiast tego przyświeca Wam hasło „Im ciężej tym przyjemniej”. Między innymi dlatego zawsze do Was wracam. Poniżej prezentuję moje wrażenia z czterogodzinnej walki, która rozpoczyna przygodę pt. „Sezon 2016” :)

Do Daleszyc wyjeżdżam z Weroniką (Baran Cycling) o 6:30. Spokojna droga, kawka na stacji, ale tym razem z termosu (oczywiście żaden tam rozpuszczalny syf!) i dwie godziny przed startem zajeżdżamy na Daleszycki rynek. Odbiór pakietu, miła pogawędka z panią Mirką i można przyodziewać „odzież roboczą” :) Na rozgrzewce sprawdzam rozbiegówkę oraz koniec trasy i ustawiam się w sektorze :) Słońce tak grzeje, że jadę całkowicie na krótko. Ostatnie chwile przed startem, koncentracja, sygnał i sezon rozpoczęty. Jedziemy!

Pierwsze kilka, a nawet kilkanaście kilometrów nadzwyczaj spokojnie. Mi to pasi, jadę na relaksie i spokojnie wkręcam się w wyścig. Pierwsze podjazdy spokojnie wjeżdżam z czołówką, czuję się dobrze. W miarę upływu kilometrów coraz bardziej zostaję, ale i tak jadę gdzieś pod koniec pierwszej dziesiątki. Niestety mam problemy z ruszającym się w sztycy siodełkiem, co sprawia, że muszę je co chwilę poprawiać, przez co tracę rytm i energię. Przez pierwsze 20km wszystko idzie zgodnie z planem, a może nawet lepiej. Mam świadomość tego, że nie jestem jeszcze dobrze przygotowany do sezonu, ale jadę mądrze i brak mocy nadrabiam doświadczeniem. Po 21 km jadę za Arturem Stańcem z WKK i nie zwracam uwagi na strzałki. Niestety Artur przestrzeliwuje trasę, ale szybko zdaje sobie z tego sprawę. Wracamy na szlak, ale 400-500m jesteśmy w plecy.

Walczymy dalej, niestety ja także z ruszającym się siodłem. Poza tym sprzęt idzie pięknie, to bez wątpienia najlepszy góral na jakim przyszło mi się ścigać. Napęd 1×11 rządzi, a dzięki lekkim, carbonowym kołom nie jestem już na straconej pozycji na podjazdach :) Po 1,5h postanawiam się zatrzymać i dokręcam mocowanie siodła na maksa. Przy okazji także śruby poluzowane od koszyka. Przez taką amatorkę tracę ponad dwie minuty. Grupa odjeżdża, a za sobą widzę kolejną watahę, której uciekam. Trasa jest raczej sucha i przejezdna, ale zdarzają się też błotniste fragmenty, głównie rozległe kałuże, na szczęście nie ma brodzenia po kilkadziesiąt metrów w bagnie. No może z wyjątkiem zjazdu wąwozem pełnym wyłomów, gdzie dużo szybciej wychodzi mi zbieganie niż jazda. Trenowało się trochę w zimie ;)

Po dwóch godzinach jazdy czuję już nogi i zbliżające się skurcze. Wypijam magnez, bez efektów. Długo ratuję się mądrą jazdą i brakiem szarpania, ale po 2:20 zaliczam dwuminutowy postój, gapiąc się w czworogłowego uda, który wygląda jakby miał eksplodować :) Przeczekane, jadę dalej. Sił już trochę brakuje, ale walczę. Kolejne podjazdy wydają się coraz bardziej strome i co chwilę mam wrażenie, że kolejna górka będzie z buta. Na szczęście za każdym razem zbieram się w sobie i podjeżdżam. Zamczysko jadę całkiem płynnie, z roku na rok jest łatwiejsze :D Na zjeździe mam wrażenie, że odwalam straszną kaszanę, ale Strava pokazuje PR :) Po sporym odcinku jazdy solo ostatnią godzinę co chwilę się z kimś tasuję. Na szczęście w większości przypadków to ja doganiam, więc jest ok :)

Kilka kilometrów przed metą dochodzę Michała Czajkowskiego z MyBike. Daję mocną zmianę i jedziemy. Za wąskim mostkiem, którym jechałem już na rozgrzewce chcę kręcić w lewo tak jak rok temu, ale rywal krzyczy mi, żeby jechać prosto. Wow! Jedyne miejsce, gdzie można się było walnąć i to konkretnie, bo zamiast do końca jechać już asfaltem to zaliczamy jeszcze podjazd terenowym wąwozem. Dzięki! W drodze do Daleszyc doganiamy jeszcze Marcina Piekarskiego. Przed finishem czuję się dobrze i jestem pewny swego. Pierwszy atak Michała i Marcin odpada, ja spokojnie na kole. Kolejny atak tuż przed wjazdem na rynek. Kontruję i swobodnie wychodzę z koła. Pierwszy wyścig zaliczony! 4:02:23, 21/103 open i 9/19 w elicie. Szału nie ma, ale jak na to, co jeździłem w zimie to mogę być zadowolony. Myślę, że w Piekoszowie będzie dużo lepiej!

Na koniec dziękuję Organizatorom za świetnie zorganizowany wyścig. Dobrze, że nie musiałem zostawać na dekorację, bo ta była bardzo późno. Ogarnijcie to do następnego wyścigu, bo mam zamiar zawitać na pudle, a nie będzie mi się chciało tyle czekać ;) Poza tym impreza na wypasie, godna „MTB” w nazwie :) Tak trzymać!

2015.09.13 – Gorajec-Zagroble – MTB Maraton „Jastrzębia Zdebrz”

2015.09.13Mój kalendarz startowy układam zazwyczaj przed sezonem i konsekwentnie się go trzymam. Czasem dochodzą do niego jakieś dodatkowe wyścigi i tak też stało się w przypadku maratonu „Jastrzębia Zdebrz”. Impreza blisko, weekend wolny, noga całkiem świeża, wręcz niedotrenowana, więc pasowało idealnie. Na miejscu jak zwykle w przypadku lokalnych imprez śmietanka lubelskich zawodników, co zawsze dodaje smaku i tworzy okazję do rywalizacji o złote grabki i łopatkę w lokalnej piaskownicy ;)

Punktualnie o 11 ruszamy. Wystrzelam jak z armaty, szybciej niż w jakimkolwiek XC w tym roku i od startu gonię ile sił. Na pierwszą sekwencję piaszczystych zakrętów wjeżdżam zgodnie z planem pierwszy. Na rozgrzewce dokładnie sprawdziłem jak ją pokonać żeby nie ładować podjazdu z buta. Kręcę mocno pod pierwszą hopę i patrzę, a tu większość zawodników zamiast po drodze wali bokiem po bardziej przyczepnej nawierzchni. Trochę mnie to wkurza, więc podkręcam tempo. Odjeżdżam i agresywnie atakuję kolejne podjazdy. Widzę, że z tyłu w pogoń ruszył tylko Radek Wasilewski. To dobry układ, we dwóch powinniśmy mieć spore szanse na dojechanie do mety. Po długim podjeździe w lesie i kilku kilometrach w nogach w końcu Radek doskakuje i pociskamy. Dyktuję mocne, równe tempo. Radek się trzyma i czasem wychodzi na zmiany. Mam jednak wrażenie, że nie są one tak mocne jak moje. Trudno, bardzo mi zależy na tym, żeby dojechać przed grupą, więc postanawiam nie kalkulować, tym bardziej, że nogi kręcą naprawdę dobrze i czuję się ok :)

Dziesięć kilometrów przed metą nie widzimy nikogo z tyłu na długich prostych i jestem prawie pewien, że walka o zwycięstwo rozegra się pomiędzy mną a Radkiem. Zjazdy są niestety za krótkie żeby odjechać, a ja nie podejmuję ryzyka ataku na podjeździe, mimo, że wiem, że na finishu szanse na ogranie Przeciwnika będą niskie. Na ostatnią prostą wjeżdżamy razem, ustawiam się z tyłu, tempo spada, zaczynają się szachy. Postanawiam zaskoczyć Radka, rozpędzam się i szybko wyprzedzam. Radek doskakuje momentalnie, poprawia i ku uciesze swoich lokalnych kibiców zwycięża, a mi pozostaje tylko drugie miejsce i na pocieszenie zwycięstwo w kategorii Elite. Mimo pewnego niedosytu jestem zadowolony, bo ucieczka zakończyła się powodzeniem. Na końcu popełniłem chyba błąd, trzeba było zaatakować w ostatniej chwili, a nie 300-400m przed kreską. Następnym razem wykończę to lepiej :)

Dzięki wielkie Organizatorom wyścigu za bardzo fajny wyścig na Lubelszczyźnie. Takich imprez jest wciąż zbyt mało, więc tym większe brawa. Dobrym pomysłem było też połączenie zawodów w rajdem, w którym wzięło udział grubo ponad stu rowerzystów. Dzięki temu może ktoś z nich miał okazję zarazić się ostrzejszą formą spędzania czasu na rowerze, a i dekoracja wśród tak dużego i zacnego grona była o wiele przyjemniejsza. Dobry wynik, fajni ludzie, atmosfera, dobra trasa i nagrody. Takie zawody zawsze miło się wspomina. Do zobaczenia za rok! :)

2015.08.23 – Kraśnik – RM Maraton

2015.08.23Dzień po puławskim klasyku klasyka w wydaniu ekipy z RM Maraton. Ale od początku. Na maraton jadę z Anetą, to będzie jej debiut w maratonie MTB, wiem, że ma duże szanse na dobre miejsce. Ja jadę po podium open i zapewnienie sobie podium w generalce. Na miejscu wszystko na początku przebiega ok, chociaż podczas zapoznania z początkiem i końcówką trasy widzę trochę ubogie oznakowanie – pierwsze ostrzeżenie, że może być kupa. Drugie ostrzeżenie to opóźniony o 10 minut start, jest zatem jeszcze chwila przejść się piechotą jak król, słowo klucz w poprzednim zdaniu. Bogatszy w znajomość końcówki trasy i lżejszy o parę gramów (inni wydają na to sporo kasy zamiast naśladować moje pro zachowanie) ustawiam się w pierwszym szeregu i pozuję fotografom ;) Światło dobre, model kumaty, więc jak się później okazuje foty wychodzą niczego sobie. Pora na koncentrację i lecimy.

Początek planowo, jadę w czubie, tuż za Oskarem i Łukaszem. Szczególną uwagę zwracam żeby w niego nie wjechać, bo po kolizji w Puławach byłoby już naprawdę niefajnie. Na zakrętach chłopaki próbują taktyki ze Zwolenia, czyli pozrywać ludzi z tyłu i odjechać we dwójkę. Łukasz nie ma jednak tak dobrej nogi jak na początku sezonu i tym razem także nic z tego nie wychodzi, bo na luzie trzymam się im na kole, a za mną Darek, czyli ekipa jak w Zwoleniu, reszta już pozrywana. Po momencie rozprężenia dojeżdża jednak do nas kilka osób, które ostatecznie odpadają na pierwszych poważniejszych piachach. Znowu zostajemy we czwórkę, ale Oskar już nie czeka na Łukasza i się oddala.

W kopnym piachu przeklinam pomysł startu Anety w tym wyścigu, bo wiem, że jak będzie tędy jechać to szlag ją trafi, a i mi się pewnie oberwie ;) Na piachu odjeżdżamy z Darkiem i wyrabiamy przewagę nad Łukaszem, którą jeszcze powiększamy zgodnie współpracując na długiej asfaltowej prostej, a później na szerokiej szutrówce. Kawałek dalej wjeżdżamy w las i widzimy Oskara, który… jedzie z naprzeciwka. Wracamy z nim do miejsca, z którego przyjechał, później z powrotem do wcześniejszego rozjazdu i tak jeszcze kilka razy. W międzyczasie dojeżdżają do nas kolejni zawodnicy, najpierw z długiego, a później także z krótkiego dystansu. Nie jesteśmy w stanie znaleźć trasy, więc skręcamy w jakąś leśną drogę, którą oczywiście na pewno nie mieliśmy jechać. Jest już po zawodach, dużą grupą dojeżdżamy do asfaltu, później wracamy na właściwą trasę i dojeżdżamy na metę, gdzie ustalamy, że kończymy wyścig.

Na mecie okazuje się, że ostatni objazd trasy miał miejsce dzień wcześniej, w międzyczasie ktoś obrócił strzałkę o 180 stopni i pozamieniał szarfy. Jak to możliwe, że organizator nie sprawdził trasy tuż przed maratonem jak to się robi na innych cyklach? Jak to możliwe, że żaden z dystansów nie miał pilota tak jak to się robi na innych cyklach? Podobno organizator zaczął załatwiać crossowców kilka dni przed maratonem. Czy to jest profesjonalne podejście? To jest kpina! Czwarty maraton organizowany przez tę ekipę, w którym biorę udział (chyba piąty albo szósty w ogóle) i zawsze jest jakiś problem, oczywiście w tym największy i powtarzający się zawsze (może oprócz Zwolenia) z oznaczeniem trasy. Czy to jest poważne? To są jakieś żarty!

Ostatecznie na krótkim dystansie uznano wyniki z pierwszego punktu pomiarowego i mety (podobno się pokrywały), a na długim dystansie wyniki anulowano. Jestem zbulwersowany tym, co się stało w Kraśniku. Przez niedopilnowanie podstawowych spraw większości osób zepsuto zabawę, za którą słono zapłacili. Jeśli ktokolwiek wystartuje w Lublinie to powinien mieć w ramach rekompensaty darmowy start, bo przecież ryzykowanie kolejnego wydatku na ten pseudo-maraton nie ma w ogóle racji bytu. ŻE-NA-DA!

PS. Aneta dojechała, na rowerze crossowym do przyjemności to nie należało, na szczęście nerwy ma ze stali i jakoś przeżyłem ten piach… ;)

Przed startem jeszcze wszyscy w dobrych humorach. Na mecie zupełnie na odwrót, bo właściwie to mety nie było, a wyścig skończył się po 21km.

Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika Grzegorz Mazur (@grzegorzmazurpl)

2015.06.20 – Zwoleń – RM Maraton MTB

2015.06.20Powrót do ścigania po dwutygodniowej przerwie i od razu dwa wyścigi dzień po dniu. W sobotę druga edycja RM Maraton w tym roku, tym razem w Zwoleniu. Pogoda zachęcała do ścigania, w miasteczku dobra atmosfera, z głośników płyną przyjemne, energetyczne dźwięki ACDC i innych rockowych kapel, jest lepiej niż dobrze. Po dosyć krótkiej rozgrzewce ustawiam się na linii startu. Obok mnie stali bywalcy: Darek i Oskar, jest też Łukasz, łącznie 38 osób, czyli już całkiem przyzwoita frekwencja jak na taki wyścig.

Przed nami 47km, czyli około 1:30. Będzie szybko :) 3..2..1.. jedziemy! Początek po asfalcie, tempo bardzo spokojne, więc grupa się trzyma. Po wjeździe w teren zaczyna mi to trochę przeszkadzać, więc podkręcam tempo, żeby rozciągnąć stawkę. Później na czoło wychodzi Oskar i po kilku odcinkach, wymagających nieco więcej techniki niż jazda po asfalcie odjeżdżamy we czterech. Wyścig składa się z dwóch pętli, pierwszą jedziemy dosyć mocno, nie licząc kilku ataków Oskara i Łukasz, dosyć równym tempem. Widać, że ewidentnie Oskar chce odjechać z Łukaszem na plecach, ale ja nie zamierzam na to pozwolić i za każdym razem siadam im na koło. Darek także doskakuje.

Na początku drugiej rundy Oskar atakuje i odjeżdża. Chwilę później Łukasz próbuje doskoczyć, ale kasuję atak. Zostajemy we trzech. Średnio mi pasuje taka jazda, bo nie chcę na finishu wjechać czwarty open, więc postanawiam za wszelką cenę urwać kogoś z naszej grupy. Na trasie jest kilka odcinków piaszczystych i widziałem na pierwszej rundzie, że zwłaszcza Łukasz miał na nich problemy. Gdy zbliżamy się do krótkiego podjazdu po piachu wychodzę na czoło naszej grupki i atakuję. Na szczycie widzę, że chłopaki zostali, ale Darkowi poszło trochę lepiej i jak zaraz do mnie doskoczy to pojedziemy. Dokładnie tak się dzieje i mocno bierzemy się za robotę. Po kilku minutach mamy już sporą przewagę. Pracuję bardzo mocno, mimo, że Oskar jest daleko, a Darkowi powinno bardziej zależeć na objechaniu Łukasza, bo walczy o zwycięstwo w kategorii. Czuję się bardzo dobrze i bez problemu daję długie, mocne zmiany.

Trzy kilometry do mety wiemy już, że walka o drugie miejsce rozstrzygnie się między nami. Ociągam się jednak z atakiem. Kilometr do mety w końcu atakuję, ale na zakręcie cudem udaje mi się nie zaliczyć klina, bo w przednim kole prawie nie mam powietrza. Darek doskakuje i tuż przed ostatnim zakrętem decyduje się na atak. Ja wchodzę w łuk asekuracyjnie, żeby nie zaliczyć gleby. Niestety meta jest 30 metrów dalej, co nie pozwala mi już dogonić mojego Rywala, z którym przegrywam o pół długości koła. Jestem trzeci open i drugi w elicie. Wyścig miał być szybki i taki był, bo jego przejechanie zajęło mi 1:34:17, co dało średnią prędkość 29,8 km/h.

Bardzo podobało mi się ściganie w Zwoleniu. Trasa szybka, ale były ze 2-3 krótkie, sztywne podjazdy, które wymagały zrzucania na małą tarczę. Najważniejsze jednak, że trasa była dobrze oznaczona, o wiele lepiej niż ta w Lublinie. Noga podawała całkiem dobrze i mimo lekkiego niedosytu z przegranego finishu muszę zaliczyć ten wyścig do udanych, bo cel minimum (podium open) został osiągnięty. Dziękuję organizatorom za przygotowanie  wyścigu, bo było znacznie lepiej niż w Lublinie, ale proszę o puchary bądź medale dla wszystkich z podium i o wypełnienie wielkiej torby, wręczanej podczas dekoracji, jakimiś nagrodami, a nie tylko bidonem, który chyba zamiast pucharku mam postawić sobie na półce z trofeami… Wtedy będzie już naprawdę całkiem sympatycznie :)