Tag: Podium

2013.08.25 – Kraśnik – XC

2013.08.25Kolejny wyścig prawie pod domem (chociaż dało się bardziej, ale o tym w dalszej części), więc można się było spokojnie wyspać i przy śniadaniu obejrzeć na jutubie końcówkę tie breaka z finału Igrzysk w Montrealu 1976. Szarlatan Wagner, „interesuje mnie tylko złoto” i tego typu historie. Starsi słyszeli i wiedzą o czym piszę, młodsi niekoniecznie. A powinni, kawał historii polskiego sportu i świetny motywator! No i przed wyścigiem u mnie było podobnie jak z tym Wagnerem, wiedziałem, że w elicie obsada będzie kiepska i wyścig raczej powinien się sprowadzić do postawienia kropki nad „i” niż do realnej walki.

Gdy zajechałem na miejsce (nie)miłych niespodzianek nie było. W elicie nikogo, kto mógłby się liczyć, w orlikach, którzy startowali razem z nami kilku chłopaków z Erkado, w tym Olek Uchanow i Piotrek Kozak. Przed startem „na papierze” sprawa była więc jasna, za obstawienie jak będzie wyglądać pierwsza trójka dużej kasy wygrać by się nie dało. Po rozgrzewce oraz obejrzeniu wyścigów kobiet, juniorów i mastersów stanęliśmy na linii startu i mając przed sobą 10 okrążeń wyruszyliśmy na trasę. Już na pierwszej prostej uformowała się pierwsza trójka i na schodach prowadził Olek, drugi był Piotrek a tuż za nim ja. Olek szybko odskoczył, Piotrek jechał nieco za spokojnie jak na początek, ale jako, że wiedziałem, że z Olkiem nie mam szans to postanowiłem powieźć się trochę na kole. Tak było przez dwa okrążenia, na trzecim straciłem nieco równowagę przy podjeździe po schodach, musiałem kawałek podbiec i zgubiłem kontakt.

Przez kolejne okrążenia stopniowo, ale powoli traciłem dystans do drugiego zawodnika i powiększałem przewagę nad czwartym. Ogólnie mówiąc wyścig bez historii i nuda jak w telenoweli. Z czasem zaczęło się dublowanie wolniejszych zawodników, co tylko pokazuje jak słabo obsadzone były to zawody (pętla 1,2km nie jest tutaj dużym wytłumaczeniem). Jednym z ciekawszych momentów wyścigu była dla mnie końcówka 9. okrążenia, kiedy to widziałem już za sobą Olka, ale przyspieszyłem i nie dałem się dojść, dzięki czemu mogłem w prezencie pomęczyć się jeszcze jedną rundę i sam założyć kolejnego dubla ;) Na metę wjechałem z czasem 43:49, 3. open i 1. w elicie, czyli niespodzianek nie było. Wyścig szybki, intensywny, trasa łatwa technicznie, ale trzy podjazdy przy braku formy dawały mocno w kość. No i cóż, jeśli chodzi o elytę lubelskiego XC to „jestę mistrzę”. Żeby było ciekawiej to były już drugie mistrzostwa Lubelszczyzny w XC (po Family Cup), w których startowałem w tym roku. Trzecie będą za trzy tygodnie w Puławach, więc jeśli ktoś się jeszcze nie załapał na podium to nic straconego, „czym chata bogata” i „do trzech razy sztuka” ;)

Ekipa z Kraśnika zrobiła fajne zawody, z trasą, która może nie powalała, ale jej duża część była w mieście i podjazd oraz zjazd po schodach swoją funkcję promocyjną na pewno spełniły. Wszystko to nieźle zabezpieczone, w dodatku można było napić się mineralnej na trasie oraz zjeść banana i coś ciepłego po wyścigu, wszystko to oczywiście w ramach darmowego startowego. Jeśli można się do czegoś przyczepić to na pewno miłą pamiątką dla osób, które wywalczyły podium byłyby jakieś pamiątkowe medale czy pucharki. Myślę, że jeden puchar na imprezę z tyloma kategoriami wiekowymi to trochę mało i ten element jest zdecydowanie do poprawy.

I to by było właściwie na tyle jeśli chodzi o te zawody… Aha, na początku napisałem, że wyścig prawie pod domem, ale dało się bardziej pod domem. Jeśli ktoś nie wie o co chodzi to wyjaśniam. Otóż proszę Państwa, tego dnia na Lubelszczyźnie odbyły się dwie imprezy XC. Ta druga to AZS MTB Cup, który został rozgrany na trasie, na której bardzo lubię się ścigać, czyli lubelskim Globusie. Podobno Kraśnik był pierwszy, AZSy się nie dostosowały. Nie wiem, nie znam się, nie wypowiadam się. Wyszło bez sensu i ze szkodą dla obu imprez, konia z rzędem temu, kto to rozumie o co chodzi, ja takiej polityki nie pojmuję. I skończyło się na tym, że LKKG pojechało u siebie na Globusie, a Erkado u siebie w Kraśniku. Ja przekalkulowałem gdzie mam większe szanse i pojechałem o Kraśnika, ale bardzo, bardzo mi szkoda atmosfery Globusa. No ale cóż, tytuł Mistrza Województwa elity i 200zł bonu na części rowerowe piechotą nie chodzi… Sad but true!

PS. Relacja z Kraśniczyna wkrótce.

2013.08.10 – Puławy – XC

2013.08.10

Na sierpniową edycję GP Puław miałem bardzo prosty cel: kolejne podium w tym sezonie. Dodatkowym smaczkiem dla mnie był powrót Grześka Jazurka do ścigania. Trwa mój najlepszy sezon, Grzesiek dopiero niedawno zaczął trenować, więc szanse wydawały się dosyć wyrównane, bo z tego co pamiętam nigdy nie trzeba było mu wiele, żeby zbudować przyzwoitą formę. Obaj w pamięci mieliśmy także jego słowa, że jeśli go kiedyś objadę na wyścigu to będzie to znak, żeby zakończył ściganie, sprzedał rowery i tego typu historie ;)

Rozgrzewka i zapoznanie z trasą w postaci czterech okrążeń to slalom między szkłami, które organizatorom udało się względnie uprzątnąć przed startem naszego wyścigu. Duże brawa dla nich za ten trud, bo trochę się musieli nazamiatać. Start przez problemy techniczne Michała opóźnia się kilka minut, ale w końcu ustawiam się z Grzegorzem ramię w ramię, pełna gotowość, żeby nie dać się zaskoczyć sędziom i ruszamy. Tym razem nie wychodzę zbyt dobrze „z bloków”, ale mocno naciskam na pedały i zaczynam czym prędzej odrabiać. Przeciskam się między zawodnikami, ryzykownie mijam Brania, później szybko przemykam obok Grześka i jeszcze przed połową okrążenia doganiam prowadzących Tomka Siewierskiego i Kamila Grendę. Próbuję się trochę powieźć u nich na kole, ale są zbyt mocni i szybko odjeżdżają.

Na drugim kółku wyprzedza mnie Michał Janiszek oraz Filip i Branio, jadę trzeci w Elicie i staram się wyrobić bezpieczną przewagę nad Grześkiem i Bartkiem Brodą. Od trzeciego okrążenia przy zjeździe ze stadionu już ich nie widzę za sobą, wiec kontroluję sytuację jadąc samotnie kolejne kółka. Wjeżdżając na ostatnie okrążenie widzę Brania, którego doganiam i wyprzedzam w drugiej połowie rundy. Końcówkę jedziemy razem, Branio wychodzi przede mnie i pierwszy wjeżdża na stadion, co jest z jego strony bardzo dobrym ruchem, gdyż ostatnia prosta jest za krótka żeby z nim powalczyć na finishu. Ostatecznie zajmuję 7. miejsce Open i znowu 3. w  kategorii. Gdy wyruszam na rozjazd z góry widzę finishującego Jazurczasa. Nie spodziewałem się, że z jego formą jest aż tak tragicznie. Trenuj Kolego, objechanie Ciebie w takiej dyspozycji zbyt wielkiej radości mi nie przyniosło ;)

To był ważny dla mnie wyścig, po niepowodzeniach na ostatnich maratonach okazało się, że jeszcze coś pod nogą zostało, bo jechało mi się całkiem dobrze. Zresztą podobnie jest za każdym razem podczas tegorocznych startów w puławskim lasku. I pomyśleć, że jeszcze na początku ubiegłego sezonu wręcz nie znosiłem XC, a teraz na półce ląduje kolejna plastikowa pamiątka z tego typu zawodów ;) To mi się podoba, o to chodzi!

2013.06.15 – Puławy – XC

2013.06.15Po maratonowych bojach przyszedł czas na kolejny puławski Czempionat :) Do wyścigu podszedłem bardzo zmotywowany i skoncentrowany, bo wiedziałem, że jest duża szansa na wywalczenie podium. Puławy przywitały nas mżawką, spokojnie się przebrałem i jako jeden z pierwszych wyjechałem na rozgrzewkę i dokładne zapoznanie z trasą. Tym razem była ona bardzo szybka z jednym piaszczystym podbiegiem, a jakże! ;) Oprócz końcówki dało się go wjechać prawie w całości, wystarczył dobry rozpęd i błyskawiczna redukcja w połowie. Po trzech kółkach trasę miałem już całkiem dobrze opanowaną i mogłem spokojnie rozgrzewać się na stadionie, który pomimo braku kilku czołowych zawodników z LKKG i Erkado wcale nie świecił pustkami, można wręcz powiedzieć, że frekwencja była naprawdę wysoka.

Tym razem czekało nas 7 pętli po 2,8km. Ustawiłem się na dobrej pozycji, bardzo skupiony żeby szybko wpiąć się w bloki i w czołówce wjechać w las. Start tym razem bez zaskoczenia, odliczanie i ruszamy. Wpinam się szybko, pierwszy podjazd i do lasu wjeżdżam piąty. Jest super, trzymam się za chłopakami i szybko przeskakuję za Kamila Różalskiego na drugą pozycję. Czuję się bardzo dobrze, utrzymuję mu koło i tak przejeżdżamy pierwsze kółko. Na drugiej pętli wychodzę na prowadzenie i to ja ciągnę grupę. Szok! Mimo to, staram się nie spalać, po kilku minutach przepuszczam przed siebie Michała Janiszka i jadę dalej w czubie. Od trzeciego kółka jedzie nas już „tylko” 7, w tym w sumie 4 osoby z mojej kategorii. Po podbiegu robi się małe zamieszanie, atakuje Filip Owczarek, ale gonię za nim i spokojnie go dochodzimy. Jadę bardzo mądrze, kiedy trzeba wiozę się na kole, a przed strategicznym podbiegiem staram się wychodzić na czoło, bo widzę, że chyba wjeżdżam najdalej, więc nie chcę utknąć w połowie za kimś wolniejszym. Ta taktyka się opłaca, bo za każdym razem jestem tam na dobrej pozycji. Oczywiście bieganie daje w kość, mimo, że odcinek jest bardzo krótki, ale przed nawrotem i zjazdem trzeba mocno walczyć o pozycję.

Cały czas obserwuję Bartka Brodę oraz początek grupy, żeby być gotowym w razie odjazdu. Ale grupa jest wyjątkowo wyrównana i nikt nie jest w stanie wypracować większej przewagi. Dwa kółka przed końcem trochę przyspieszamy, jest mocno, ale się trzymam, a wręcz jestem w szoku, bo ciągle czuję się świetnie. Wjeżdżamy na ostatnie kółko, odpada Bartek i już wiem, że będę na podium. Obserwuję chłopaków i widzę, że jest cień szansy na nawiązanie walki na końcówce. Filip z Michałem trochę odjeżdżają, ale za to ja uciekam Przemkowi i Kamilowi, cisnę ile jest pod nogą, bo okazja żeby ich objechać nie zdarza się codziennie. Niestety, jeden z zakrętów zauważam w ostatniej chwili, dochodzi do mnie Kamil i momentalnie odjeżdża. Stratę do Filipa i Michała ma dużą, ale jestem przekonany, że ich łyknie i nie mając sił odpuszczam pogoń. Przemek jednak też mnie wyprzedza, ale Robertowi się nie daję i po 46 minutach wjeżdżam 5. Open i 3. w kat., tracąc do zwycięzców zaledwie kilkanaście sekund. To kolejny wyścig, który pojechałem bardzo mądrze, i w którym czuć było, że „jest pod nogą”. Kolejne podium w tym sezonie zaliczone, jest też awans na 5. miejsce w generalce GP. To był jeden z tych wyścigów, po których mogę być z siebie bardzo zadowolony, nie tylko ze względu na miejsce, ale także ze względu na bardzo dobrą jazdę. No i chyba pierwszy raz w życiu jechałem w trakcie wyścigu na prowadzeniu, jaram się tym jak dziecko i chcę więcej! :D

2013.05.30-2013.06.02 – Gwiazda Mazurska

2013.06.02Już od dawna chciałem pojechać na jakąś etapówkę, ale wydawało się, że w tym sezonie już nic z tego nie wyjdzie. Propozycja wyjazdu pojawiła się niespodziewanie podczas puławskiego Czempionatu, gdzie Arek z Robertem szukali zawodnika do drużyny i złożyli mi propozycję nie od odrzucenia. W tym roku odbywała się piąta edycja Gwiazdy Mazurskiej, wyścigu organizowanego przez Cezarego Zamanę. Ja już dawno odpuściłem płaskie maratony i od 2009 roku nie ścigałem się w Mazovii, ale w ramach treningu i odmiany od górskiego ścigania postanowiłem pojechać i spróbować swoich sił na wyścigu etapowym.

Prolog – Indywidualna jazda na czas – Szczytno – 4,7 km

Na czwartkowe popołudnie zaplanowany był prolog – indywidualna jazda na czas dookoła jeziora w Szczytnie. Trasa liczyła 4,7km, w całości po kostce brukowej. W ramach rozgrzewki dokładnie zapoznaliśmy się z pętlą, objeżdżając ją kilka razy. Nabiliśmy sporo powietrza w opony i ustawiliśmy się na starcie, gdzie co 30 sekund startowali kolejni zawodnicy, według kolejności zgłoszeń. Jako, że byliśmy jednymi z pierwszych zapisanych to wyruszyliśmy wcześnie, dobrze rozgrzani i mający świeżo w pamięci każdy zakręt trasy. Spośród naszego teamu startowałem ostatni i goniłem Arka, który wystartował bezpośrednio przede mną. Zacząłem mocno, pierwsza część była z wiatrem i bez problemu można było utrzymywać prędkość bliską 40km/h. Po nawrocie nie było już tak łatwo, gdyż wiało prosto w twarz i trzeba było się bardzo starać, żeby jechać powyżej 30km/h. Mocno pochylony na kierze starałem się dogonić Arka, ale to się nie udało. Doszedłem za to Piotrka, czwartego zawodnika naszego teamu, który wystartował jako pierwszy z nas i z powodu problemów technicznych nie miał szans na dobry wynik. Mój czas 8:02, najlepszy z drużyny, okazał się 24. czasem tego dnia i 3. w kat. M2, co było dla mnie ogromnym, oczywiście bardzo miłym zaskoczeniem :) Po dekoracji zawieźliśmy pierwszy puchar na kwaterę i zgodnie ze zwyczajem chłopaków, którzy na Gwieździe byli już czwarty raz, ustawiliśmy go na samym brzegu telewizora, żeby zrobić miejsce na kolejne trofea.

I Etap – Jedwabno – 53 km

Po prologu to dopiero etap w Jedwabnie miał pokazać na ile mocna jest stawka. Po dobrej czasówce ja, Arek i Robert startowaliśmy z pierwszego sektora, niestety popełniliśmy szkolny błąd ustawiając się gdzieś w jego połowie. Zaważyło to na przebiegu całego maratonu, bo wąski początek mocno rozciągnął stawkę i trzeba było gonić czołówkę. Mimo wiatru na odkrytym terenie udało mi się dobić gdzieś do końcówki pierwszej grupy, ale zmęczenie pogonią było tak duże, że długo się tam nie utrzymałem i spłynąłem na niższe miejsce. Po kilkunastu kilometrach uformowała się nas trzyosobowa grupka, w której tempo było bardzo mocne a współpraca układała się wyśmienicie. Niestety, na 33. km w moją tylną przerzutkę uszkodził jakiś patyk. Chłopaki pojechali dalej, a ja przekonany, że to już koniec jazdy zatrzymałem się ocenić szkody. Na szczęście dałem radę w miarę szybko doprowadzić wygięty wózek do stanu używalności, prostując go rękami, ale straciłem na to na pewno ponad minutę. Jednak oceniając na chłodno to bardzo niewielka strata, gdybym zrobił jeden obrót korbą więcej załatwiłbym mojego Srama na amen i resztę Gwiazdy miałbym z głowy. Gdy wróciłem na trasę złapałem się do kolejnej trzyosobowej grupki, niestety jazda szła słabiej, a zmiany dawaliśmy tylko we dwóch. Na około 1,5km przed metą postanowiłem zaatakować na niewielkim wzniesieniu, oderwałem się od grupy i samotnie wjechałem na metę. 53 km pokonane w 2:00:47 i 22 miejsce na etapie to nie jest to, na co liczyłem przed startem. W dodatku okazało się, ze awaria kosztowała mnie miejsce na podium (do trzeciego miejsca straciłem tylko 50 sek.), przez co do końca dnia miałem podły nastrój. Robert z Arkiem także nie mieli powodów do zadowolenia, Robert podobnie jak ja, zajął 4. miejsce w kategorii a Arek czuł się podczas jazdy bardzo słabo i ostatkiem sił dojechał do mety.

II Etap – Purda – 50,5 km

Przed sobotnim, 50km etapem w Purdzie nastroje w drużynie były bojowe. Ja traciłem tylko 17 sekund w generalce do III miejsca w M2, Robert natomiast był tylko sekundę od podium w M4, Arek też czuł się trochę lepiej, więc zapowiadała się walka. Celem na ten dzień były co najmniej dwa puchary za etap i wskoczenie na podium w generalce. Tym razem już nie popełniliśmy błędu i na starcie ustawiliśmy się na początku sektora. Pierwsze kilometry upłynęły pod znakiem jazdy w pierwszej grupie, później czołówka odskoczyła a ja z Robertem zostaliśmy w sporej grupie pościgowej. Dobrym znakiem był brak mojego bezpośredniego rywala do trzeciego miejsca w generalce, który przy wjeździe w poważniejszy teren został z tyłu. Z czasem grupa pościgowa także się porwała i ostatecznie zostaliśmy we trzech. Współpraca układała się świetnie i 2-3 km przed metą dogoniliśmy trzech zawodników. Na końcówce tempo spadło, spróbowałem zmobilizować kolegów to mocniejszej jazdy, ale tylko jeden postanowił przyspieszyć, a właściwie rozpoczął długi finish. Jedynie ja utrzymałem tempo i na metę wpadłem tuż za nim z czasem 1:56:49, 13. open i 3. w kat. M2 i z przewagą 2:55 nad czwartym zawodnikiem w M2, dzięki czemu wskoczyłem na trzecie miejsce w generalce. Robert także zrealizował plan i na telewizorze wylądowały kolejne puchary, oczywiście ustawiliśmy je po lewej stronie :)

III Etap – Nidzica – 42 km

Po płaskich i banalnie łatwych etapach w Jedwabnem i Purdzie w niedzielę przyszedł czas na finał na dużo ciekawszej trasie w Nidzicy. Założenia były proste: utrzymać miejsca na podium w generalce i powalczyć o pudło na etapie. Pierwsze kilometry po starcie trzymam się w czołówce, trasa wiedzie najpierw lekko pod górę, później z góry, mimo ścigania w poprzednich dniach jedzie mi się bardzo dobrze. Na pierwszej przeszkodzie grupa się nieco rwie, jadę niedaleko za Robertem, ale przestrzeliwuję zakręt i tracę dystans, dogania mnie Tomek Kowalski, z którym walczę o trzecie miejsce w generalce M2. Z Tomkiem na plecach doganiamy w końcu Roberta, z którym jedzie Tomek Posadzy, który w generalce M4 ma taki sam czas. Grupę uzupełnia Przemek Sadło, z którym przejechałem większość poprzednich etapów. Jedziemy po zmianach mocnym tempem i pilnujemy się na wzajem. Na interwałowych odcinkach Tomek trochę zostaje, niestety chłopaki na zmianie nie podkręcają tempa i nie udaje się go urwać. Ja z kolei mam problem na jednym odcinku błotnym i o mało co nie odpadam, udaje się jednak dogonić grupę i dalej do mety już jedziemy razem. Najmocniejsze zmiany daje Przemek, któremu noga tego dnia zdecydowanie podaje. 3km przed metą, na szutrowym podjeździe decyduję się zaatakować. Zyskuję kilkadziesiąt metrów przewagi i pędzę szybko w dół, niestety chłopaki mnie dochodzą. Tomek momentalnie robi poprawkę, z ogromnym trudem dochodzę i siadam na koło, przed wjazdem na asfalt tempo spada, po wyjściu z zakrętu decyduję się na kolejny skok, ale tym razem prawie od razu mam wszystkich na kole, idzie kolejna kontra, pół kilometra do kreski, nie mam sił żeby odpowiedzieć. Grupa tnie się do samego końca, ja wjeżdżam 10 sekund za nimi, 42km, 1:43:53, 17. open i 5. w M2. Jestem niesamowicie zmęczony, ale także ogromnie szczęśliwy, bo wiem, że obroniłem trzecie miejsce w generalce M2, wyprzedzając o 2:27 Tomka Kowalskiego. W generalce open jestem 15. Robert dzięki finishowi wyprzedził w generalce o sekundę Tomka Posadzy i zajął 2. miejsce w M4 i 9. open. Drużynowo jako CST Merida Big Nine Rajders zajmujemy czwarte miejsce.

Start w Gwieździe Mazurskiej wypadł nadspodziewanie dobrze. Trzecie miejsce w generalce i dwa trzecie miejsca na etapach cieszą mnie bardzo i dosyć pokaźnie wzbogacają moją półkę z trofeami. Zdobyłem także kolejne cenne doświadczenie kolarskie. Jazda w etapówce to zupełnie inna rzecz niż klasyczne maratony, dochodzi więcej kalkulacji taktycznych, trzeba także radzić sobie ze zmęczeniem. Akurat w moim przypadku regeneracja następowała zadowalająco i nie miałem na kolejnych etapach uczucia jakiegoś nadzwyczajnego zmęczenia nóg. Cieszy mnie to nie mniej niż zajęte miejsce :) Co do organizacji to Mazovia jak to Mazovia, szału nie ma, ale na Gwieździe atmosfera była jakby dużo milsza niż zazwyczaj. To pewnie kwestia tego, że dla wielu zawodników był to rodzinny wyjazd, połączony ze ściganiem i to na pewno było widać. Zdecydowanie na plus bardzo dobre oznaczenie tras, bufety na mecie i szybkie dekoracje. Dopisała także pogoda. Na minus należy zdecydowanie nudne i mało wymagające etapy, brak myjek po błotnym etapie w Nidzicy oraz brak nagród, które otrzymali jedynie zwycięzcy generalki w kategorii open. Jak na tak dużą i rozpoznawalną imprezę to po prostu śmiech na sali. Na koniec pragnę podziękować Arkowi i Robertowi, którzy namówili mnie na start w Gwieździe Mazurskiej oraz Piotrkowi, czwartemu zawodnikowi drużyny i jednocześnie sponsorowi naszego startu :) Podziękowania także dla reszty ekipy, z którą spędziłem długi weekend, oraz dla operatorów komórkowych, dzięki którym możliwe było spędzenie kilku dni praktycznie bez Internetu. Taka przymusowa przerwa w dostępie do Sieci to niezwykle ciekawe doświadczenie, dobrze, że są jeszcze miejsca, do których nie dotarły wszystkie osiągnięcia naszej cywilizacji :)