Od Dychy do Maratonu nie biegałem, więc dzień przed zawodami zrobiłem 20-minutowy trening na przetarcie. Trzy mocne tempówki w środku trochę mnie sponiewierały i zrodziły spore obawy przed sobotnim biegiem. Mimo tego zdecydowałem, że w sobotę stawiam wszystko na jedną kartę i trzymam tempo najszybszej dziewczyny i tak jak najdłużej, aż do odcięcia prądu.
Tuż przed 11 ustawiam się na starcie, ale mimo dobrej rozgrzewki zapowiada się istny armagedon, a to wszystko za sprawą… GPS! Tak, komóra nie chce złapać fixa i wygląda na to, że bieg będzie nieważny ;) Na szczęście minutę przed startem sygnał zostaje złapany i mogę odetchnąć z ulgą. Teraz już wszystko w moich nogach. Gotowi? Start! Z „bloków” wychodzę z opóźnieniem i przede mną robi się bardzo tłoczno. Na pierwszym podbiegu idę mocno lewą stroną i już jestem trzeci, przede mną tylko mocne chłopaki z Perfect Runner ;) Sprytnym manewrem zrobiłem sobie trochę miejsca, więc szybko odpuszczam i łapię jakieś rozsądne tempo. Wyprzedzają mnie kolejni zawodnicy, ale tym razem oddalają się ode mnie wolniej niż podczas poprzednich biegów. Tabliczkę z pierwszym kilometrem mijam z czasem 3:30. Szybko, nawet bardzo.
Drugi kilometr to dalsza część lekkiego podbiegu, międzyczas wyraźnie słabszy (4:20), ale intensywność podobna. Chwilę później wyprzedza mnie Joanna Wasilewska, pierwsza kobieta, zatem od razu łapię się za nią i trzymam jej tempo. Nie ma lekko, trzeci kilometr to znowu 4:20, ale ostatnie dwa są z górki. Dobiega do nas grupka trzech-czterech zawodników, wśród nich Marek Drob. Podłączam się pod niego, ale dziś jest bardzo szybki. Następnie wyprzedza nas Grzesiek Pożak (pamiętam tego biegacza, bo to już trzeci bieg, gdy łyka mnie w tym samym miejscu). Chcę z nim powalczyć, ale sił wystarcza na około pół minuty. Później wyprzedza mnie jeszcze Bartek Łowczak. Innym biegaczom, których czuję za plecami, odbiegam zanim przyjdzie im do głowy, że mogą być szybsi. Znowu zostaję z J. Wasilewską. Biegnę już ostatkiem sił.
Czwarty kilometr to 3:57, czyli tempo takie jak finalnie na całości biegu. Ostatnie 1000m biegnę naprawdę mocno, walczę. Jakieś 400m przed metą wyprzedzam towarzyszkę biegu i znacznie przyspieszam. Marek i Bartek są jednak za daleko żeby ich dojść, na mecie wklejają mi po kilka sekund. Piąty kilometr zamykam w 3:38, a cały bieg w 19:43. Siedem sekund gorzej od listopadowej życiówki na tej trasie, ale za to z najlepszym miejscem CT w tym sezonie (23. open/242 i 7./47 M20). Do czołowej dwudziestki zabrakło 5 sekund, ale z biegu jestem zadowolony, chociażby dlatego, że udało się zgrać tracka ;) Tym razem ryzykowna taktyka się opłaciła i plan wykonałem. Ciekawe czy gdyby była Magda Kłoda wybiegałbym lepszy czas czy może padłbym trupem na czwartym kilometrze. Mam nadzieję, że będzie okazja przekonać się w marcu, bo sezon biegowy chcę zakończyć w dobrym stylu i wyrównać rachunki z kilkoma szybszymi dotychczas biegaczami ;)