W planach na ten sezon mam kilka wyścigów w olimpijskiej formule XCO i nie mogło w nich zabraknąć trasy w Lublinie. Wybór był trudny, bo musiałem zrezygnować z Pięknego Wschodu, gdzie startowałem we wszystkich trzech edycjach, ale klimat trasy na Globusie zrobił swoje :) Do Lublina przyjechałem dzień wcześniej, objechałem dwa razy trasę, westchnąłem, ale łzy nie uroniłem. W Lublinie płasko na pewno nie jest, do tego zakrętów jak na porządnym przełaju. Jest gdzie się zmęczyć i trasa jest godna XC, choć (oprócz dropów) technicznie raczej łatwa.
Wyścig Masters I i II ma do pokonania cztery okrążenia. Jedna runda to 125m przewyższenia na 3,3km, czyli łatwo policzyć, że sporo :D
Start wychodzi mi dobrze i na rundę wjeżdżam wysoko, ale szybko tracę kilka pozycji, bo brakuje siły i dynamiki. Taktyka na wyścig jest prosta: nie podpalać się i przejechać go równym, mocnym tempem. Nie mam jeszcze mocy, żeby szarpać, więc jeśli nie chcę się wyjechać w połowie wyścigu to nie ma innej opcji. Jest też pewien mały problem w postaci czterech przeszkód, które muszę objeżdżać, nie, umiem, boję się i niestety tym razem się nie jestem w stanie przełamać. To kilkanaście sekund straty na rundę, sporo, ale zdrowie najważniejsze, zwłaszcza w tej części sezonu ;) Resztę łatwiejszych uskoków i małe dropy skaczę, a raczej przejeżdżam. Pierwsza trójka mojej kategorii znacznie mi odjeżdża. Goni mnie Sojer, którego ciągle widzę kilkanaście sekund za sobą, ale kontroluję sytuację.
Na metę wjeżdżam 4. w Masters I i chyba 7. open (startuje z nami jeszcze wyścig amatorów, ale akurat oni są za mną daleko z tyłu, za to trzech dziadków po 40 uzyskuje lepszy czas, życie). Noga przepalona, płuca przewentylowane, teraz pora na dwa maratony, także na Lubelszczyźnie :)