2012.07.01 – Urzędów – XC

Po wyścigu na lubelskim Bike Parku dzień wcześniej oraz po weselu (ale za to po prawie siedmiu godzinach snu) wstaję przed dwunastą i migiem zbieram się na wyścig do Urzędowa. Jadę z Tomkiem, początkowo nie do końca przekonany o tym czy decyzja o starcie jest słuszna. No ale jak już się jedzie na wyścig no to się trzeba ścigać! Dojeżdżamy pół godziny przed startem jego kategorii, ja mam jeszcze blisko 1,5 h. W tym czasie zmieniam oponę, bo dzień wcześniej spod przedniego Geaxa wyszła dętka. Idzie to opornie, ale idealnie wyrabiam się ze wszystkim.

Szybka rozgrzewka i jestem gotowy. Ponieważ musiałem odjechać na chwilę w ustronne miejsce o mało nie spóźniam się na start. Na szczęście pół minuty przed wyścigiem, gdy wszyscy już stoją na linii podjeżdżam i ustawiam się z przodu. Jedziemy! Na początku kilka ostrych, ale przyjemnych zakrętów na Rynku, wjazdy i zjazdy z małych z schodków, szybka prosta, podjazd po kładce, zjazd ze schodów, przejazd między drzewami i jesteśmy na łące. Tam kilkaset metrów po patelni. Jest grubo ponad trzydzieści stopni, pot cieknie z czoła, większość zawodników potwornie narzeka, ale jeśli chodzi o mnie to pogoda jest mistrzowska, moja ulubiona.

Po łące krótki podjazd i powrót do centrum miasteczka, tam natomiast dwa świetne zjazdy po schodach. Pierwsze trzy pętle to walka przede wszystkim z organizmem, dopiero w drugiej kolejności ucieczka przed Mikołajem a później pogoń za nim i Lukasem. Na szczęście nie podpalam się, wiem, że 14 okrążeń to długi dystans i czas będzie pracował na moją korzyść. Na czwartą pętlę wjeżdżam dziesiąty open (jedziemy razem z Orlikami). Siedzę na kole Mikołajowi, Lukas jest przed nami. Przejeżdżamy tak przez Rynek, później przez łąkę i Mikołaj minimalnie zaczyna mi uciekać, ale po kolejnym wjeździe do miasteczka widzę, że wyścig się dla niego skończył. Łapie gumę i rzuca do mnie krótkie „tym razem ja”. Pędzę dalej i gonię Lukasa, którego łapię na następnej pętli. Teraz moim celem jest Hubert z LKKG. Dochodzę go na łące i wiozę się kawałek za nim, zostawiając miejsce Olkowi i Tomkowi, którzy nas dublują. Kolejne dwie pętle tasujemy się, ale w końcu odjeżdżam i uzyskuję bezpieczną przewagę. Na łące na ostatnim kółku widzę przed sobą Lukasa. Zaginam się żeby założyć mu dubla. Udaje się, tuż przed rynkiem łykam go i jestem mega zadowolony.

Wjeżdżam na metę siódmy open i jak się później okazuje trzeci w Elicie. „Jak się później okazuje”, bo zupełnie nie spodziewałem się, że mogę być trzeci i nawet nie sprawdzałem wyników. Dodatkowo, dopiero później zorientowałem się, że Olek to Orlik a nie Elita. Za dobry po prostu jest :) No i wyszło tak, że jak już się człowiekowi uda szczęśliwie na to podium wdrapać, to nawet nie może fizycznie na nie wskoczyć i się tym nacieszyć, tylko dowiaduje się po fakcie i zamiast się cieszyć to przeżywa, że dał ciała i nie został na dekorację. Ale ja to sobie jeszcze odbiję!

Po wyścigu na Starym Mieście w Lublinie i po zawodach w Urzędowie jestem zachwycony ideą miejskiego ścigania MTB. Są to bardzo widowiskowe wyścigi, które przyciągają wielu kibiców i są świetną promocją kolarstwa. Widać było, że mieszkańcy miasteczka z zainteresowaniem śledzą przebieg rywalizacji, a wiadomo, że kibice na trasie zawsze dodają skrzydeł. Podobnie jak znajomi, który dopingują i polewają wodą z fontanny ;) I tutaj duże podziękowania dla chłopaków z Puław, którzy przyjechali szosówkami i wspierali wszystkich kolarzy.  Co do samej trasy to miło było po raz kolejny zostać zaskoczonym. Najbardziej podobały mi się zjazdy po schodach: krótkie, szybkie i bezpieczne, dzięki czemu bez ryzykowania zdrowiem można było cisnąć ile tylko sił, mając do tego wiele frajdy z jazdy. Cieszę się, że wytrzymałem trudy wyścigu i obok nie byle kogo, bo Tomka Bali i Michała Sztembisa, „stanąłem” na podium. To był już trzeci z kolei weekend, w którym zarówno w sobotę jak i w niedzielę staję do walki na trasie MTB. Teraz czekam na kolejne wyścigi, mam nadzieję, że jeszcze w tym sezonie będzie okazja pościgać się po uliczkach jakiegoś miasta.