2014.06.14 – Puławy – XC

2014.06.14Trzeci tegoroczny Czempionat, jak zwykle tłumy kibiców na stadionie przy ul. Niemcewicza, atmosfera przypominająca najlepsze przełajowe wyścigi w Belgii i Tour de France razem wzięte i oczywiście kolarze gotowi na najtrudniejsze wyzwania jakich można doświadczyć, w tym ścigania się po szyszkach i skrzyżowaniach w puławskim lasku. Długa, 3,1km pętla, którą mamy jechać 8 razy, zapowiada, że wyścig tym razem potrwa nieco dłużej niż 36 minut (o ile sędziowie znowu się nie walną w liczeniu okrążeń) ;)

Mimo, że nie czuję się  zbyt mocny to gdy tylko przyodziewam strój kolarski przechodzę metamorfozę jak Clark Kent i zamieniam się w Supermana. W końcu nie można przed wyścigiem zachowywać się jak frajer, bo wtedy na pewno nie pójdzie git ;) Po trzykrotnym objechaniu rundy staję na starcie. Komenda i ruszamy. Wpinam się znowu odrobinę za wolno, ale szybko przyspieszam i do lasu wjeżdżam czwarty za Damianem, Kamilem i Grześkiem z LKKG. Jest dobrze, przejeżdżam tak prawie całe pierwsze kółko, później wyprzedzają mnie  jeszcze Marek, Filip i Branio. Chyba niepotrzebnie odpuszczam Grześka, który trochę za nimi został, przez co szybko dogania mnie Bartek Broda.

We dwóch jedziemy prawie cały wyścig. Jako, że jesteśmy na 3. i 4. pozycji w kategorii, a ja mam ogromną okazję wdrapać się na podium to nie zamierzam z niej rezygnować i chcę zrobić wszystko tak jak należy, żeby przyjechać przed Bartkiem. Nie forsuję jednak zbyt mocno tempa, czasem tylko nieznacznie podkręcam i patrzę co się dzieje. Bartek zaskakująco długo się trzyma, ale pod koniec przedostatniego kółka puszcza koło. No w końcu, dokładnie na to czekałem, momentalnie przyspieszam, żeby zerwać go na dobre. Jest ok, urywam go i jadę bardzo mocno do mety. Na rundzie jest jeden piaszczysty podbieg. Gdy wskakuję po nim na rower łańcuch się klinuje. Zjeżdżam bez kręcenia, na dole się zatrzymuję i odkrywam, że jedno ogniwko jest odgięte i nie ma szans na jazdę. Bez zastanowienia zaczynam biec z rowerem do mety, co chwila panicznie oglądając się do tyłu gdzie jest Bartek. Na szczęście go nie widzę. Jak tylko jest okazja to wskakuję na rower, odpycham się i zjeżdżam. Tuż przed stadionem ciągle nie widać Bartka, jestem już ogromnie zmęczony, ale wyłączam myślenie i ile sił biegnę do mety.

Na kreskę wpadam totalnie umęczony, ale niezwykle szczęśliwy. Dobiegłem do tej mety z czasem 1:06:30 i jestem zwycięzcą, choć dopiero 3. w elicie i 7 open ;) Z tego wszystkiego śmieję się jak głupi, aż sędziowie zaczynają interesować się sprawą, dopytując czy były jakieś magiczne herbatki. A czy dowiezienie cudem trzeciego miejsce nie jest wystarczającym powodem do radości? ;) Największe minusy tego prestiżowego wyścigu to tym razem kompletny brak fotoreporterów, nie wiem już czy tak trudno dostać akredytację czy o co chodzi, ale kiepsko nie mieć fotki z wyścigu, zwłaszcza jak się stoi na podium (chociaż właściwie w Puławach to się stoi po prostu, bo podium nie ma ;)).