Na poprzednim puławskim czempionacie pożegnałem mojego wysłużonego Canyona, natomiast tym razem miał nastąpić debiut na nowiutkim Specializedzie :) Maszyna była u mnie już od ponad tygodnia, w międzyczasie wstawiłem mostek z kątem -17st, zmieniłem siodło na Specialized Toupe, dociąłem kierę, wstawiłem obrotowe manetki X0 oraz piankowe chwyty i dopiero po tych zabiegach rower spełniał moje wymagania ;) Przed wyścigiem zrobiłem nim zaledwie kilka km, więc nawet klocki nie zdążyły się dotrzeć. Puławski wyścig nadawał się idealnie na chrzest bojowy i liczyłem na to, że będzie on co najmniej tak udany jak pożegnanie Canyona.
Przed startem tradycyjnie trzy kółeczka na zapoznanie się z trasą, która tym razem była w miarę sucha (tylko jedna spora kałuża, którą na szczęście dawało się ominąć). Już na rozgrzewce kręciło się jakoś inaczej, lepiej, a jeden podbieg, który zawsze pokonywałem z buta udało się nawet wjechać. Mimo przemęczenia po Mazovii czułem, że trochę mocy jeszcze w nogach zostało.
Na linii startu pełna koncentracja, gwizdek sędziów i jedziemy! Wpinam się szybko w bloki, kilka obrotów korbą i prowadzę od startu. Wjeżdżam w las i kontroluję tempo, jadę żwawo, ale bez zbędnego podpalania. Pod koniec pierwszego okrążenia (w sumie będzie 8) wyprzedza mnie kilku chłopaków, jedziemy tak do połowy trzeciej rundy, kiedy to zaczynam trochę odstawać. Razem ze mną jedzie Filip, o dziwo Damian spływa z pierwszej grupy i my także go wyprzedzamy. Chwilę później doskakuje do nas Igor, co mimo wszystko jest dla mnie sporą niespodzianką. Zachowuję jednak spokój i czekam co się wydarzy. Zgodnie z moim przypuszczeniem Igor nie wytrzymuje tempa, znowu zostaję z Filipem i zachęcam go do mocniejszej jazdy. Poczułem krew, jestem pierwszy w elicie i zamierzam dać z siebie wszystko żeby to miejsce utrzymać. Filip jednak tez nie ma dnia i szybko go wyprzedzam i próbuję wyrobić sobie przewagę nad rywalami.
Czwarte i piąte kółko jadę bardzo mocno i mam po nich już w miarę bezpieczny zapas. Trzy rundy do końca zaczynam naprawdę wierzyć, że jestem w stanie wygrać. Zjeżdżając ze stadionu, na którym jest start/meta nie widzę już za sobą rywali i pozostaje trzymać tempo. Wjeżdżając na ostatnie kółko widzę przed sobą Brania, którego początkowo postanawiam gonić, ale szybko odpuszczam i końcówkę wyścigu jadę dosyć szybko, ale bez zbędnego zaginania się. Na metę wpadam piąty open i PIERWSZY w elicie :) Jestem przeszczęśliwy! Jedno z moich kolarskich marzeń stało się faktem – zwyciężyłem w GP Puław :) Niby ogór, ale radość jest i tak ogromna, kto nigdy nie był na tym wyścigu, nie zrozumie o czym piszę.
Po wyścigu szybki rozjazd z Michałem i do miasteczka zawodów wpadam dokładnie na czas, bo akurat czytają moje imię, zapraszając na dekorację. Niezwykle dumny odbieram puchar, robimy sobie pamiątkową fotkę i pora się zbierać. Już ogarnięty pykam sobie jeszcze trzy fotki z pucharem i ze Specem. Maszyna sprawdziła się wyśmienicie. Na 29erze czuję się dużo bezpieczniej, rower pewnie pokonuje przeszkody i zakręty, jest także zwrotniejszy! Jestem zachwycony dużym kołem i cieszę się, że mój wybór padł na Speca, bo jego geometria (jest m.in stosunkowo krótki) pasuje mi idealnie.
Szkoda, że dopiero teraz zdołałem się przesiąść na 29era, bo na tych rowerach rzeczywiście można więcej. Jeśli mam wskazać jakieś ich wady to po pierwsze trochę gorzej przyspieszają (tylko 2-3 obroty korbą, później jest już ok, poza tym mam stosunkowo ciężkie koła). Po drugie, bardzo mocno kastrują zawodnika z techniki, bo wybaczają sporo błędów. Myślę, że osoby, które zaczynają swoją przygodę z XC od 29era będą dużo uboższe w doświadczenie niż ci, którzy przejeździli tysiące kilometrów na 26″. Podsumowując muszę zacytować Jacka z Metrobikes: „Nie ma takich kół jak 26″ i nigdy nie było”. Jeśli ktoś myśli w miarę poważnie o ściganiu lub nawet zaawansowanej turystyce to powinien 26″, a nawet 27,5″ omijać szerokim łukiem. Małe koła zostają tylko na zimę do szlifowania techniki, ewentualnie do sklepu po bułki. 29er rządzi!