Ostatni wyścig sezonu zimowego to ŚLR w Mostkach. Jedna z moich ulubionych i szczęśliwych miejscówek. Tylko raz tutaj nie wygrałem (w 2018 prowadziłem od startu przez większość dystansu, ale złapałem gumę, zwyciężyłem w 2019 i 2020 oraz w 2021 w Sabat Gravel, który miał bazę w Mostkach). Tym razem na wyścig jechałem nie do końca pewny swego, gdyż nie czułem się rewelacyjnie. W dodatku oblodzone szutrówki nie zagrzewały zbytnio do walki, a bardziej kazały myśleć o tym, żeby jechać ostrożnie i uniknąć kontuzji.
Wyścig rozpoczynam dynamicznie, przez około 2km jadę w ścisłym czubie, ale później zaczynam zostawać. Droga jest na tyle oblodzona, że nie chcę ryzykować i jadę konsekwentnie swoje szukając przyczepności. Po kilku kilometrach jazdy po lodzie wjeżdżamy w końcu w teren. Jestem na około 6-7 pozycji. Szybko odrabiam straty i awansuję na trzecie miejsce widząc przed sobą w oddali Rafała Olesia i Łukasza Maziarka. Znowu jedziemy po szutrach, mam około 35-45 sekund straty. Na lodzie skupiam się żeby nie stracić, a w terenie jadę co mogę, licząc, że to wystarczy na odrobienie strat.
Niestety w lesie przez długi czas nie widzę przed sobą rywali i dochodzą mnie już myśli, że może być „po wyścigu”. Mimo to staram się jechać na maksa, w końcu to wyścig i trzeba się spinać. Zaciętość i cierpliwość zostają nagrodzone. Kilkaset metrów za wąską kładką (trzeba nią przejść nad rzeczką) migają mi w oddali sylwetki rywali. Uśmiecham się pod nosem i daję ząbek w dół. Wiem, że za chwilę doskoczę do czołówki. Na podjeździe za bufetem podkręcam tempo i łapię chłopaków na szczycie. Jest równo godzina ścigania za nami, a przed nami znowu kilka kilometrów po lodzie. Teraz mam za zadanie utrzymać koło, co przy niezbyt forsownym tempie i lekko już roztopionym lodzie nie stanowi problemu. Tempo jest na tyle spokojne, że mimo nie do końca „moich” warunków wychodzę na zmianę i podkręcam.
Jedziemy wąską i mokrą rynną, ostro chłapie po nogach. Do lasu (5km do mety) wjeżdżam pierwszy i atakuję. Robi się luka, poprawiam i waty są już naprawdę wysokie. Puścili. Fragment szutrów (tym razem błotnych) i długi podjazd w lesie jadę wciąż bardzo mocno. Na szczycie oglądam się i przewaga jest już bezpieczna. Pozostaje tylko równo i bez przygód przejechać ostatnie 2,5km :) Na metę wjeżdżam z czasem 1:27:15. Jestem mega szczęśliwy, bo przed startem nie spodziewałem się zbytnio zwycięstwa. Po pierwszych kilometrach też nie wyglądało to zbyt dobrze, ale kolejny raz sprawdziła się zasada, że warto walczyć do końca :)
Sezon jesienno-zimowy zakończony. Wystartowałem w 14 wyścigach, 4 z nich wygrałem, a na podium stałem w sumie 9 razy. Całkiem przyzwoicie, chociaż zamieniłbym te wszystkie wyniki na medal MP w przełajach. W tym roku z przekroju całego sezonu na niego nie zasłużyłem. Trzymajcie kciuki żebym w przyszłym sezonie w końcu zmobilizował się do solidnych przygotowań i był w stanie z realnymi szansami i mocą w nogach stanąć do walki na Mistrzostwach Polski. Póki co odliczam dni do wiosny, bo pogoda tej zimy jest bardzo słaba w porównaniu do ostatnich lat, więc i kilometrów w nogach mam mniej. Mimo to powoli, ale jednak się rozkręcam :)