2013.07.07 – Chełm – Maraton Kresowy

2013.07.07

Start w Chełmie, a tym samym Puchar Lubelszczyzny w Maratonie MTB planowałem odpuścić, ale po nieudanych Cyklokarpatach miałem spory niedosyt i głód ścigania. Jeszcze w drodze powrotnej z Pruchnika postanowiłem z Dawidem, że wybierzemy się na ten lokalny wyścig, szybko zgadaliśmy się z Mrozem i Przemem i tak oto ekipa na Maraton Kresowy była gotowa. W sobotę wieczorem nawet nie zdejmowałem roweru z dachu, szybko się przepakowałem i przespałem kilka godzin. Pobudka w niedzielny poranek, ogromna bomba w nogach, a w głowie tylko jedna myśl: „w co ja się wpakowałem?” Gdyby nie to, że byłem umówiony z chłopakami to nie wiem czy wstałbym z łóżka. Po śniadaniu na szczęście poczułem się dużo lepiej, bomba zaczęła puszczać, wróciły chęci do ścigania i udaliśmy się na metę nad jeziorem Żółtańce, gdzie zostawiliśmy auto i wyruszyliśmy na start do centrum Chełma.

Początek maratonu to przejazd przez miasto na start ostry, gdzie ustawiane były sektory. Niestety, jako że był to pierwszy w tym roku wyścig w tym cyklu musiałem jechać z drugiego sektora, co już na wejściu przekreślało szanse na dobrą pozycję. Po nieco długim oczekiwaniu na start w końcu ruszamy. Jest mega tłoczno i wąsko, ale stopniowo przebijam się do przodu. Kosztuje to niestety sporo sił, czołówka z pierwszego sektora jest daleko z przodu. W las wjeżdżam w sporej grupie i przez pierwsze kilometry nie za bardzo mam jak wyprzedzać, ale stopniowo przeskakuję do przodu. W kilka osób jedziemy po zmianach i gonimy. Trasa w większości taka jak w poprzednich latach, jedzie mi się dobrze, nieliczne błotne odcinki pokonuję bez problemu, piachów jest dużo więcej, ale po nich jedzie mi się jeszcze lepiej. Razem z Rajanikiem i kilkoma innymi zawodnikami gonimy grupę Bartka Brody, którego widzimy przez długi czas, ale ostatecznie nie udaje się doskoczyć. Bardzo dobrze idą mi zjazdy, szybkie i łatwe technicznie, jadę ile fabryka dała. Pod górę jest nieco gorzej, nogi dają znać o sobie, ale nie wymiękam. W końcu odskakuję od swojej grupki i doganiam kolejnych dwóch zawodników, m.in Rafała z Obsta. Jedziemy po zmianach, Rafał mocno zaciąga pod górę, ledwo trzymam koło, ja z kolei dyktuję tempo podczas jazdy w dół.

W tym samym składzie wjeżdżamy na drugą pętlę (dokręca się tylko krótki odcinek głównej rundy). Wyprzedzamy kolejnych zawodników, kręcę mocno, noga podaje zaskakująco dobrze. Po wyjeździe z lasu, około 5km do mety nie wytrzymuję tempa i zaczynam zostawać. Strata powiększa się powoli, ale próby dospawania kończą się niepowodzeniem. Wyprzedza mnie jeszcze jeden zawodnik, który trochę odskakuje, ale wiedząc, że do mety pozostało niewiele kręcę na maksa i próbuję go dogonić. Ten jednak nie daje za wygraną, dystans między nami waha się między 100 a 200m, ale mimo zagięcia, którego brakowało dzień wcześniej nie udaje się go dojść. Na metę drugi raz tego weekendu wjeżdżam 27. Open (12. w Elicie), z czasem 2:30:43. Szkoda, że dużo sił i czasu musiałem stracić na przebijanie się z drugiego sektora, ale i tak jestem dużo bardziej zadowolony ze niż po maratonie w Pruchniku. Jechało mi się o niebo lepiej, mam też wrażenie, że byłem w stanie zmusić się do większego wysiłku niż ostatnio. Po kilku błotnych maratonach jazda w nieco lepszych warunkach i m.in. po piachu była miłą odmianą.

Trasa w Chełmie już i tak należała do moich ulubionych, a na dodatkowy plus zasługuje jej wydłużenie oraz pomysł z wytyczeniem dodatkowej małej pętli w lesie, dzięki czemu skrócone zostały odcinki asfaltowe i było ciekawiej. Kontrowersyjne położenie mety nad jeziorem, w dodatku w sąsiedztwie jakiegoś lokalnego festynu spotkało się z różnymi komentarzami, ale moim zdaniem było to bardzo fajnym pomysłem. Korzystając ze świetnej, upalnej pogody można było zrelaksować się po wysiłku podczas kąpieli i nie omieszkałem z tej opcji skorzystać. Szkoda, że w tym roku maraton zorganizowany był trochę słabiej niż ostatnio (m.in zamieszanie na starcie i przy dekoracjach zwycięzców). Do tego doszły błędy w wynikach, spowodowane m.in skracaniem trasy przez niektórych zawodników (no brawo Pyzik, jesteś coraz lepszy!). Oczekiwanie na tombolę, która okazała się kompletną klapą (czekaliśmy bardzo długo, okazało się, że były losowane jedynie trzy nagrody) upłynęło na rozmowach z ziomkami, oraz nabicie z miejscowych „Rednecków”. Cieszy przede wszystkim liczna obecność Lublinian, co zainspirowało mnie do stworzenia na kolejnym lokalnym maratonie centralnego punktu, w którym będziemy mogli się spotkać. Zatem w Urszulinie szukajcie namiotu z bannerem Rowerowego Lublina, zapraszam! :D