Wyścig w Kurowie, więc rodzinne, lubelskie strony i obecność obowiązkowa. Dla wielu kolarzy to także ostatni sprawdzian przed Mistrzostwami Polski, na które ja akurat się tym razem nie wybieram. W nowym roku wygasa mi licencja, więc zamiast ścigać się w Elicie wybieram start jako Amator. W tym wyścigu mam szansę na coś więcej niż uniknięcie dubla od najlepszych w kraju, w dodatku startuje wielu znajomych i fajnie będzie się z nimi sprawdzić.
Dojazd na miejsce mimo dwupasmówki na większości trasy to dramat z powodu armagedonu śnieżnego. Na miejscu także pełno śniegu i zimno. Nie lubię takich warunków, bo nie czuję się wtedy zbyt bezpiecznie i sporo tracę przez zachowawczą jazdę. Po dojeździe i zapisie w biurze robię dwie rundy po pętli i stwierdzam, że mimo kilku miejsc, gdzie trzeba uważać jest nawet w porządku.
Startujemy o 10:51, minutę po kategorii Masters I. Rozstawienie na starcie alfabetyczne, stoję w drugim rzędzie, na szczęście jest nas w sumie 16 osób, rozbiegówka szeroka, więc powinno być dobrze. Start! Jadę lewą stroną i szybko przebijam się do czuba, z pierwszego zakrętu wychodzę czwarty, jest ok. Tempo mocne, usilnie próbuję przebić się wyżej, ale muszę czekać aż wyjedziemy z pierwszego leśnego odcinka na długą prostą. Tam przeskakuję na drugą pozycję i staram się jak najszybciej odrobić stratę do lidera. Po drugiej sekcji w lesie tuż przed końcem rundy mam już od niego 4-5 sekund.
Na drugiej rundzie doskakuję bliżej i trzymam się praktycznie na kole. Na trzeciej rundzie wyprzedzam i próbuję odjechać, ale przez drobne błędy techniczne przewaga jest minimalna. Co się odwlecze to nie uciecze – na kolejnych dwóch rundach, mimo kolejnych małych błędów udaje mi się wyraźnie odjechać. Przewaga nie jest bezpieczna i muszę ciągle jechać bardzo mocno, ale jednak rośnie.
Wyświetl ten post na Instagramie.
Pod koniec siódmej rundy, gdy już mam wszystko pod kontrolą widzę jak zbliża się czołowy Masters, który jedzie ostatnią rundę. Jako jedynemu z wyścigu Amatorów udaje mi się przed nim uciec i wjeżdżam na finałowe okrążenie. Chyba sam, bo nie widzę nikogo za sobą. Jadę do samego końca w miarę mocno, bo nie mam pewności co dzieje się z tyłu. Pod koniec rundy pytam nawet sędziego czy mam jechać dalej i ten odpowiada twierdząco. Na mecie sędziowie pokazują koniec wyścigu, w wynikach ostatnia runda nie jest jednak uwzględniona i mam odnotowaną przewagę 22 sekund a nie jednego okrążenia, co właściwie bardziej oddaje przebieg wyścigu, ale jest jednak niezgodne z prawdą :)
Jakby nie patrzeć pierwsze w tym roku i drugie z rzędu zwycięstwo jest moje. Radość ogromna, bo zawsze fajnie pościgać się na Lubelszczyźnie, a już wygrana przy lokalnym dopingu to już w ogóle super sprawa. Dzięki wszystkim, którzy gorąco mnie wspierali, w dodatku w tak mroźnym dniu :) Kolejny wyścig to już Biały Kruk w Janowie Lubelskim, czyli powrót na rower górski, na którym nie siedziałem od ostatniego wyścigu MTB w sezonie letnim :)