Tag: Bieg

2014.12.13 – Lublin – CityTrail

2014.12.13.02Czas biegnie szybko, a ja wraz z nim. Tym razem na City Trail, czyli leśnej piątce na Dąbrowie. Po dyszce miałem sporą przerwę, nie tylko w bieganiu, ale także w treningach kolarskich. Zwyczajnie średnio mi się chciało. A jak już mi się chciało ciut bardziej to akurat nie było pogody, a później przyplątał się jeszcze jakiś katar ;) Nie robiłem z tego powodu paniki. bo przełom listopada i grudnia to czas, który planowo miał być przeznaczony na odpoczynek i nicnierobienie i taki dokładnie był. W związku z tym noga nie była zbyt rozruszana, a organizm zapadł na krótko w zimowy sen w piątek przed zawodami postanowiłem trochę się przewietrzyć i pobudzić organizm.. Wyszło całkiem przyzwoicie, chociaż przerwę dało się odczuć.

W sobotę w miarę wcześnie docieram do biura zawodów i robię z Martą porządną rozgrzewkę. Trasa nie jest aż tak błotnista jak można się było tego spodziewać, ale wyraźnie wolniejsza niż ostatnio. Ustawiam się tradycyjnie z przodu i po sygnale ogień. Jak zwykle pierwszy kilometr mocno, ok 3:45. Drugi o pół minuty słabiej, przerwa daje się we znaki. Na początku trzeciego kilometra gość przede mną pięknie się wykłada na błocie, na szczęście daję radę go ominąć. Jest bardzo ślisko i trzeba szczególnie zwracać uwagę którędy się biegnie. Trzeci kilometr jest odrobinę lepszy od drugiego. Do mety dwa i w dodatku nieznacznie z górki. Próbuję przyspieszyć, ale nie stać mnie na wiele. Mimo to, ten kilometr jest szybki, w okolicach 4 minut. Końcówka niesamowicie się dłuży, spinam się na ostatnich 200m i wpadam na metę z czasem 20:17. Przed startem wziąłbym go w ciemno, ale po biegu wygląda to trochę inaczej i jestem tylko umiarkowanie zadowolony.

Nie potrafiłem oszukać głowy w tym biegu i nie zeszmaciłem się tak jak bym sobie tego życzył. Wyprzedziło mnie przez to kilka osób, które powinienem był obiec. 33/244 miejsce i 12/52 w kat. do 30 lat są ok, ale mam ambicję na więcej. W styczniowej edycji powrócę mocniejszy, to pewne! Aha, jakby ktoś pytał to po południu trening na rowerze oczywiście odbyłem i mimo przeczadowej atmosfery na biegu to dopiero podczas przejażdżki poczułem się jak ryba w wodzie :)

2014.11.23 – Lublin – Dycha do Maratonu

2014.11.23

Dzień po puławskich przełajach udałem się na lubelski stadion przy Krochmalnej żeby zadebiutować w biegu na 10km. Nigdy w życiu nie przebiegłem takiego dystansu za jednym zamachem, więc zupełnie nie wiedziałem jak to będzie. Jedyne, co było pewne to ból i to nie tylko ten podczas biegu, ale przede wszystkim dzień po nim. Na miejscu przeogromny tłum biegaczy (ponad tysiąc osób – rekord frekwencji lubelskich dych do maratonu) i niezwykle gorąca atmosfera. Odbieram pakiet startowy, przebieram się i zanim wybiegnę na rozgrzewkę rozmawiam jeszcze ze znajomymi biegaczami i wspólnie pozujemy do zdjęć.

Po solidnej rozgrzewce ustawiam się na starcie. Za mną ponad 1000 osób, w takiej sytuacji lepiej się nie przewrócić, bo stratowaliby mnie jak w Mufasę w Królu Lwie ;) Obok mnie  stoi Marta, jedna z najszybszych dziewczyn w tym towarzystwie. Mój plan zakłada  żeby przed nią uciekać, a gdy mnie dogoni trzymać się jak najdłużej :) Ruszamy! Po 300m plan zostaje zweryfikowany, Marta ciągle jest obok, tempo jest kosmiczne. Przypomina mi się tekst Emila Zatopka, który podobno zawsze przed biegiem mawiał do rywali Men, today we die a little . No to ja już umarłem i to bardzo. Teraz chcę tylko jak najdłużej wytrzymać tempo Marty. Pierwszy kilometr robimy w szaleńczym tempie – 3:45, a ja jestem szczerze przerażony i zaczynam obawiać się o własne zdrowie. Już nie biegnę obok mojego prywatnego Zająca. Teraz jak cień podążam z tyłu i czekam kiedy w końcu spuści z tonu, bo wydaje mi się, że lada chwila musi to nastąpić. Dobre żarty. Po głowie chodzą mi myśli, żeby zwolnić, poczekać na Anetę i treningowo pobiec z nią do końca. Na szczęście szybko porzucam te myśli, wiem, że bym sobie tego nie wybaczył, a co gorsza zostałbym zmieszany przez nią z błotem za taki cyrk ;)

Wbiegamy na Filaretów, jest kilka zakrętów, nie wiem dlaczego, ale Marta ich nie ścina, co bardzo mnie irytuje, ale konsekwentnie biegnę za nią. Tylko na podbiegu pod Zana czuję, ze mógłbym biec trochę szybciej, ale postanawiam mądrze trzymać się, za doświadczoną biegaczką. Gdy jesteśmy już na Zana zaczyna się długi, dwukilometrowy zbieg. Tempo ciągle jest szaleńcze. Na Nadbystrzyckiej, tuż za Perfect Runner, na najbardziej pochyłym fragmencie trasy, zaczynam zostawać. Do tej pory motywowałem się jak tylko mogłem i za wszelką cenę trzymałem tempo. Oszukiwałem się, że jeszcze mam siły, że jeszcze kilometr. Niestety po 6km te czary przestają działać. Za wąwozem tracę do mojego Celu jakieś 30 sekund. W dodatku wyprzedził mnie Bigos i Rafał. Biegnę razem z Krzyśkiem Grucą i postanawiam że on mi nie odbiegnie.

Ciągle widzę przed sobą Martę, którą bardzo chcę dogonić, ale dystans się utrzymuje. Pod koniec Krochmalnej trochę przyspieszam, ale sił jest mało. Około 1,5km do mety dobiega do nas Piotrek Drączkowski, „dawaj KermitOZ, dawaj, trzymaj tempo”. Początkowo to właśnie robię, ale dosyć szybko strzelam. Około pół kilometra do mety, już blisko stadionu znowu podkręcam tempo, ale znowu nic z tego. Kilkadziesiąt metrów przed halą rozpoczynam długi finish, żeby przynajmniej Krzysiek przybiegł za mną. Wbiegam na ostatnią prostą i widzę przed sobą zegar, który pokazuje niewiele ponad 39 minut. Wow, w drugiej połowie biegu byłem tak zamroczony, że byłem przekonany, ze mam tempo na jakieś 44 minuty, a tutaj wychodzi na to, że w swoim debiucie na dyszce złamię 40 minut. Jak po zastrzyku energii biegnę mocno już do samej mety, którą przekraczam z wynikiem 39:41. Jestem w szoku, bo przed biegiem nawet najbardziej optymistyczny plan nie zakładał zejścia poniżej 40 minut. To był znakomity bieg, z którego jestem przeogromnie zadowolony.

Ogromne podziękowania należą się Marcie (39:20), bez której na pewno nie osiągnąłbym tak świetnego czasu i pewnie przyczłapałbym ładnych kilka minut później. Jeśli chodzi o tabelę to najambitniejszą wersją planu było zmieszczenie się pierwszej setce i dałem radę tego dokonać (96/1035 open, 41/255 M16). Podziękowania i wiele dobrych słów należą się też organizatorom, bo impreza dopięta była chyba na ostatni guzik. Duży plus za prysznice po biegu. To rzecz na zawodach kolarskich niezwykle rzadka, a bardzo pożądana. Tutaj wydaje się to standardem, dzięki czemu późniejsze oglądanie dekoracji i wymiana wrażeń wśród uczestników odbywa się w bardziej komfortowych warunkach. Dzięki i do zobaczenia w styczniu na nocnej dyszce!

2014.11.15 – Lublin – CityTrail

2014.11.15Jakże różne potrafią być nastroje po zawodach, które odbyły się w odstępie zaledwie czterech dni. Po blamażu w przełajach wystartowałem w pierwszym w tym sezonie biegu. Leśne 5km to coś w sam raz dla mnie, bo kondycja jest, ale doświadczenie biegowe i adaptacja mięśni do takiego wysiłku na poziomie praktycznie zerowym. Pierwszy i ostatni jak do tej pory trening biegowy (półgodzinny) tej jesieni zrobiłem 4. listopada, czyli 11 dni temu. Trochę dawno, więc bardzo obawiałem się, że pobiegnę słabo i tylko spotęguję niezadowolenie po ostatnim wyścigu. Wpisowe na cały cykl jednak już dawno opłacone i nie było odwrotu! Poza tym to ma być przede wszystkim zabawa, więc zawsze można pobiec na luzie :) Po lekkim śniadaniu dotarłem na Dąbrowę, gdzie od razu mnóstwo znajomych twarzy. Przeprowadziłem dobrą rozgrzewkę i ustawiłem się na samym przodzie (a właściwie to w drugiej linii, niech stracę ;)).

Tym razem zaczynamy bez końcowego odliczania, tylko gotowi – start :) Wyruszam jak z katapulty, ostro do przodu, w tym momencie bieg „na luzie” się kończy zanim się w ogóle zaczął ;) Trzymam się w czołowej dyszce i tak gdzieś przez pierwsze pół kilometra. Później oczywiście powolny zjazd coraz niżej. Mimo to biegnę szybko, po pierwszym kilometrze 3:40 i mieszane uczucia – z jednej strony czadowo, z drugiej jestem przerażony, że za mocno zacząłem i zaraz mnie odetnie. Uspokajam tempo, ale ciągle jest szybkie. Wyprzedza mnie pierwsza kobieta, początkowo trzymam się za nią, później odpuszczam, wiem, że jest mocna i jej tempo nie wyjdzie mi na zdrowie. Drugi kilometr w czasie 4:15, jest ok.

Na trzecim kilometrze jest już ciężko, nie tyle fizycznie, co po prostu wiem, że biegnę szybko i mogę nie wytrzymać tempa. Wiem też, że od połowy będzie z górki (w przenośni, o tym, że było też dosłownie minimalnie z górki dowiedziałem się w domu z wykresu), co pozwala mi przetrwać. Jest w końcu tabliczka, trzeci kilometr przebiegnięty w 4:12 – cieszę się, że pobiegłem go równo, co także dodaje mi sił przed końcówką. Na czwartym kilometrze uświadamiam sobie, że za tydzień lubelska dycha do maratonu, na którą już zrobiłem przelew. Jak ja to przebiegnę, w dodatku na drugi dzień, po finale Godziny w Piekle w Puławach? :D Biegnę jednak równo, trzymam mocne tempo i walczę. Walczę tak, jak powinienem był to zrobić na ostatnim wyścigu. Tym razem nie ma kalkulowania, jest tylko nak…wianie!

W końcu jest tabliczka „4km”, poprzedni kilometr przebiegłem w 3:35, widzę, że 15:42 już na zegarku, więc jest ogromna szansa żeby złamać 20 minut. Mission accepted! Dodatkowo zaczynam wierzyć, że dam radę obiec Damiana, który już dawno powinien mnie wyprzedzić. Biegnę mocno, około 500m przed końcem widać już metę. Przyspieszam i po raz pierwszy podczas tego biegu zaczynam wyprzedać. Ostatnie 100m to już prawie sprint, wpadam na metę z czasem 19:36, zadowolony, bo wynik jest powyżej moich oczekiwań. I to znacznie powyżej, nie sądziłem, że jestem zdolny na dzień dobry zrobić taki czas, czad! W dodatku Damian przybiega 14 sekund za mną, mission completed! :)

Pierwszy tegoroczny bieg zakończyłem na 28. miejscu open (na 305 osób)  i 10. w kategorii M20 (na 49). Poziom zawodników w stosunku do ubiegłego roku ogromnie poszedł w górę, rok temu, po dużo słabszych biegach łapałem się pod koniec drugiej dychy. Mimo, że było chłodno to i tak pogoda dopisała, frekwencja także (pierwszy raz ponad 300 osób w lubelskim CityTrail). Atmosfera była super, po biegu fotki ze znajomymi i jaranie się startem. Zupełnie jak w pierwszych sezonach ścigania w MTB. To było świetne przedpołudnie, znakomita odskocznia po kolarskim sezonie. Zostałem naładowany energią na tyle, że po powrocie do domu odbyłem jeszcze trening na rowerze. W końcu kolarzem się jest, a biegaczem się bywa! ;)

2014.02.08 – Lublin – zBiegiemNatury.pl

2014.02.08W obecnym świecie pełno jest cudów techniki, od najnowszych smartfonów do najbardziej kosmicznych samochodów. Mało kto jednak pamięta, że kiedyś jednym ze szczytowych osiągnięć był rower. Banalnie proste urządzenie, niezwykle ułatwiające życie. Dzięki temu wynalazkowi nie musimy już biegać jak zwierzęta w dżungli czy neandertale za mamutami. Wystarczy wygodnie usadowić się na fotelu i od czasu do czasu zakręcić nogą żeby móc z klasą, jak przystało na homo sapiens, przemieszczać się z punktu A do punktu B.

Tym większe zdziwienie może budzić fenomen biegania jako coraz częstszego sposobu na spędzanie wolnego czasu. Można by wręcz rzec, że doszliśmy do krytycznego punktu i ludzkość zaczyna cofać się w rozwoju. W końcu nie po to człowiek wymyślił koło, żeby teraz biegać jak jakieś zwierzę. Co jest więc przyczyną tego, że nawet wielu fanów dwóch kółek zamiast eksplorować nowe szlaki i chwytać wiatr we włosy, postanawia znacznie przyspieszyć zużycie swoich butów, w dodatku ryzykując wdepnięcie w g%&#o?

Coraz szybsze rowery, pozwalające na coraz wygodniejszą i efektywniejszą aktywność fizyczną powinny już dawno zesłać biegowe obuwie do skansenu. To, że tak się nie dzieje jest wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi. Wszyscy widzimy, że najlepszymi biegaczami są Afrykańczycy, a to zapewne dlatego, że na co dzień muszą biegać, bo nie mają rowerów. Pytam więc: dlaczego bieganie robi się coraz bardziej popularne? Może chodzi o chęć kontaktu z naturą? Ten argument mnie jednak nie przekonuje, rower pod tym względem sprawdza się świetnie. Chęć bycia oryginalnym? Nie, żaden szanujący się hipster nie zostanie biegaczem, to zdecydowanie zbyt mainstreamowe. Jedyne co mi przychodzi do głowy to sztuczna moda, wykreowana przez producentów obuwia w celu zbicia ogromnej kasy. Promują oni bieganie jako świetny sposób na zachowanie dobrej kondycji fizycznej i psychicznej, okazję do poznania ciekawych ludzi i sposób na realizację nowych wyzwań. Tak podstępnie zwabieni ludzie w końcu kupują te buty i żądni lepszego życia zasilają armię biegaczy.

Tak więc fenomen biegania urasta w moich oczach do miana jednej z największych zagadek ludzkości, a nawet do jednej z największych teorii spiskowych. Mało efektywne, wbrew logice i technice, a jednak uwielbiane przez miliony. Co jest tego przyczyną? Masochizm, upadek ludzkości? Spisek? Nie wiem i nie sądzę żebym kiedyś rozwikłał tę zagadkę. Jednego bieganiu nie można odmówić: oprócz tego, że jest ono w miarę nieszkodliwe dla otoczenia i stosunkowo tanie to wyzwala pokaźną ilość endorfin. Może nie tak wiele jak rower, ale stanowi dla niego świetne uzupełnienie, a zarazem odskocznię. I to są w końcu jakieś logiczne argumenty za bieganiem, które jestem w stanie uznać i zdecydować się na praktykowanie tej aktywności.

PS. A jeśli chodzi o same zawody, o których powinienem jednak tutaj kilka słów napisać to było świetnie! Śniegowa sceneria, która przed biegiem napawała mnie lekkimi obawami, okazała się niegroźna. Stanąłem z przodu, od startu wystrzeliłem jak z procy i po kilometrze byłem gdzieś w okolicach 10. miejsca. Tutaj znowu dogonił mnie Damian, za którym tym razem biegłem dużo dłużej niż ostatnio. Po dwóch kilometrach złapałem swoją grupkę i postanowiłem za wszelką cenę trzymać się z nimi. Przez cały bieg czułem się świetnie i na ostatnim kilometrze zaatakowałem, zostawiłem kilka osób za sobą, a ostatnią prostą pobiegłem sprintem, wyprzedzając jeszcze jednego zawodnika. Pobiegłem idealnie taktycznie i z czasem 22:42 zająłem 19. miejsce open i 11. w kat 16-34. Rzadko kiedy jestem tak zadowolony z wyścigu jak tym razem, nawet śnieg nie stanowił dla mnie problemu i biegło mi się po nim zaskakująco płynnie. Odskocznia świetna, przedpołudnie spędzone w doborowym gronie, endorfiny doładowane, było świetnie! A po południu zrobiłem jeszcze na dokładkę 2h trening na rowerze. Jakaś hierarchia musi być ;)