Tag: Wyścig

2018.04.29 – Lublin – Puchar Polski XCO

W planach na ten sezon mam kilka wyścigów w olimpijskiej formule XCO i nie mogło w nich zabraknąć trasy w Lublinie. Wybór był trudny, bo musiałem zrezygnować z Pięknego Wschodu, gdzie startowałem we wszystkich trzech edycjach, ale klimat trasy na Globusie zrobił swoje :) Do Lublina przyjechałem dzień wcześniej, objechałem dwa razy trasę, westchnąłem, ale łzy nie uroniłem. W Lublinie płasko na pewno nie jest, do tego zakrętów jak na porządnym przełaju. Jest gdzie się zmęczyć i trasa jest godna XC, choć (oprócz dropów) technicznie raczej łatwa.

Wyścig Masters I i II ma do pokonania cztery okrążenia. Jedna runda to 125m przewyższenia na 3,3km, czyli łatwo policzyć, że sporo :D

Start wychodzi mi dobrze i na rundę wjeżdżam wysoko, ale szybko tracę kilka pozycji, bo brakuje siły i dynamiki. Taktyka na wyścig jest prosta: nie podpalać się i przejechać go równym, mocnym tempem. Nie mam jeszcze mocy, żeby szarpać, więc jeśli nie chcę się wyjechać w połowie wyścigu to nie ma innej opcji. Jest też pewien mały problem w postaci czterech przeszkód, które muszę objeżdżać, nie, umiem, boję się i niestety tym razem się nie jestem w stanie przełamać. To kilkanaście sekund straty na rundę, sporo, ale zdrowie najważniejsze, zwłaszcza w tej części sezonu ;) Resztę łatwiejszych uskoków i małe dropy skaczę, a raczej przejeżdżam. Pierwsza trójka mojej kategorii znacznie mi odjeżdża. Goni mnie Sojer, którego ciągle widzę kilkanaście sekund za sobą, ale kontroluję sytuację.

Na metę wjeżdżam 4. w Masters I i chyba 7. open (startuje z nami jeszcze wyścig amatorów, ale akurat oni są za mną daleko z tyłu, za to trzech dziadków po 40 uzyskuje lepszy czas, życie). Noga przepalona, płuca przewentylowane, teraz pora na dwa maratony, także na Lubelszczyźnie :)

2018.04.08 – Chęciny – ŚLR

Sezon 2018 w końcu się rozpoczął. Start na wariackich papierach. Sprzętowo w ostatniej chwili udało się poskładać nową zabawkę – Specialized Epic Expert 2018 w jadowitym krwisto-złotym malowaniu. Barwy? Przypadek, koroniarzem nie jestem ;) Wielkie dzięki dla Adama, który po całym dniu miał jeszcze na to siłę i cierpliwość. Rower czeka jeszcze kilka przeróbek, ale tekst nie o tym :)

Poza sprzętem ostatnie tygodnie i ostatnie dni to czyste wariactwo. W sklepie kocioł, całe dnie na nogach, aż wieczorami zmęczone mięśnie dają znać o sobie. Staram się krótko, ale regularnie wychodzić z rana na rower, żeby cokolwiek pokręcić. Po zwariowanej sobocie (10-23) w sklepie po głowie krążą myśli „jechać czy nie jechać – oto jest pytanie”. Pogoda ma być super, nowy rower jest, trasa zapowiada się wyśmienicie. Decyduję się umrzeć na polu bitwy niż rzucić biały ręcznik jeszcze przed walką. W razie czego alibi mam całkiem dobre ;)

Na maraton blisko, pakuję się z Adamem do Metrowozu, na pace rowery i namiot, nie pokażemy się na podium to przynajmniej polansujemy się na chęcińskim rynku. Na miejscu słońce, ludzie wypakowują rowery, atmosfera gęstnieje, wkrótce karuzela ruszy. W biurze pobieramy pakiety, rozstawiamy czerwony namiot i robimy sesję foto z rowerami. Epic czystszy już nigdy nie będzie, więc te kilka zdjęć mu się należy. Mam lekkie obawy, bo będzie to jego pierwsza jazda. Ja szybko przyzwyczajam się do dobrego, ale jak zareaguje sprzęt rzucony od razu na głęboką wodą tego nie wie nikt.

W sektorze mnóstwo znajomych twarzy, trzeba było czekać kilka miesięcy żeby poczuć znowu tę atmosferę. Z Marcinem i Tomkiem z teamu ustawiamy się w pierwszej linii, co ma zaowocować paroma fajnymi fotkami, przynajmniej tyle…  Chwilę po 10:30 startujemy. Początek po asfalcie ale gdy wyjeżdżamy z centrum i wjeżdżamy na szuterek już kumam o co chodzi z tymi fullami. Po 200m wiem, że nie ma powrotu do sztywnego górala. Zawieszenie pięknie pokonuje nierówności, siedzę jak na kanapie i zastanawiam się dlaczego byłem taki głupi, że dopiero teraz przesiadłem się na Epica. Nieważne. Jedziemy, trzymam się czujnie w czubie, idą pierwsze zaciągi. Tym razem nie napalam się na zabranie się z czołówką za wszelką cenę i jadę swoje. Taki jest pomysł na ten maraton. Jedynie słuszny. To początek sezonu, nogi są zmęczone, nie mogę szarpać, muszę wybadać grunt. Po kilku kilometrach stawka się rozciąga, jadę w drugiej połowie drugiej dychy i taką pozycję brałbym w ciemno.

 

Czuję się zaskakująco dobrze, kilometry upływają, a organizm się trzyma. To wielka pokusa do podkręcenia tempa, ale wiem, że sam na siebie ukręciłbym bata, więc w trybie kierowcy PKSu trzymam równe i ekonomiczne tempo. Trasa jest świetna, sucha i różnorodna. Na sztywnych podjazdach Eagle nie raz ratuje mi tyłek. Zjazdy wszystkie moje, buzia sama się uśmiecha, jest gładko i przyjemnie. Boost i przednia opona 2.3 robią swoje, zjeżdża się jak na „moturze”. Są ze trzy miejsca na trasie, gdzie trzeba ładować z buta, przyjmuję to z pokorą, cudów nie ma, a nawet jeśli są to w obecnej formie i tak nie ma co na nie liczyć. Moje 58kg nie daje dużego zasięgu przy tak intensywnym wysiłku, więc regularnie jem i piję żeby w pewnym momencie nie rozłączyło mi nóg od mózgu (a może na odwrót, zależy…).

Końcowe kilometry trochę się dłużą, walka z trasą trwa do końca, ale jest to mimo wszystko walka przyjemna, bo trasa z górnej półki. Za trasy kocha się ŚLR, a miłość jak wiadomo jest ślepa niestety. Na ostatnim podjeździe kibicuje Waldek, więc podkręcam. Metę osiągam jako 14 na 81 startujących (7 w M3). Wynik stosunkowo dobry, obecna dyspozycja na pewno nie pozwala na więcej. Cieszy mnie bardzo, że obyło się bez skurczów i kryzysów. Na pewno pomógł w tym rower, bo jechało się komfortowo i nie wytłukło mnie tak jak na hardtailu. Może to dlatego na trasie obyło się bez typowego zgonu, a może nie dałem z siebie wszystkiego? Raczej dałem, tak, dałem! :)

Z nadzieją patrzę na kolejne tygodnie. Do nadrobienia jest dużo, ale najważniejsze imprezy sezonu w lipcu i wtedy noga ma kręcić. Póki co zwiększam kilometraż i zaangażowanie, bo 14 miejsce dla mnie nic nie znaczy, a dobrych wyników bez potu i bólu nie będzie, trzymajcie kciuki! :)

2018.01.13 – Koziegłowy – Mistrzostwa Polski CX

Przełajowe Mistrzostwa Polski 2018 za mną. Nie przygotowywałem się do nich, ale w ostatniej chwili postanowiłem wyrobić licencję i wystartować. Nie nastawiałem się na nic, po prostu odkąd jestem Mastersem zawsze w nich startuję (to już trzeci rok z rzędu) i żal było tę serię przerywać. Chciałem powalczyć na maksa na trasie, która w końcu mi odpowiadała (choć może nie w zmrożonej wersji). Pojechałem tyle na ile było mnie stać, zająłem najlepsze jak dotąd miejsce (15., poprzednio  23. i 20.). Może dało by się urwać jedną albo dwie pozycje, ale tak wyszło, że się nie dało i ze startu jestem umiarkowanie zadowolony. W końcu miałem przyjemność jazdy na MP i bardziej mogłem skupić się na rywalizacji niż na tym żeby się nie przewrócić na śniegu czy lodzie.

Zabrakło niestety siły i dynamiki żeby powalczyć o więcej. Braku treningów się nie oszuka, cudów nie ma. W dodatku miałem notorycznie problemy z wpięciem w pedały, przez co też traciłem po kilkanaście sekund na rundę. Jeśli nie ma się mocy i jest się przeciętnym technicznie to już naprawdę nie można tracić czasu w tak głupi sposób. Przez ostatnie lata bardzo polubiłem przełaje i szkoda, że w tym sezonie nie mogłem regularnie startować, ale o ile nie wynikną jakieś nieoczekiwane okoliczności to do przyszłego sezonu przygotuję się najlepiej jak mogę i regularnie będę pojawiał się na trasach.

Na drugi dzień po MP zaplanowałem start w Maratonie MTB Biały Kruk w Janowie Lubelskim, który w ubiegłym roku wygrałem po solowym odjeździe. Bardzo mi zależało żeby tym razem także dobrze pojechać. Wiadomo w jakim miejscu jest forma, ale wyścigi o tej porze roku bywają nieobliczalne i wcale nie stawiałem się na straconej pozycji. Niestety akcji jaką odwaliłem na Kruku 2018 długo nie zapomnę i pewnie nie tylko ja…

Wyjechałem na rozgrzewkę po trasie i spokojnie jechałem i zapoznawałem się z pierwszymi kilometrami. Zobaczyłem, że czasu jest na tyle dużo, że spokojnie mogę objechać krótszą pętlę, przez co zapoznam się także z końcówką długiego dystansu (pokrywa się dla obu pętli). Gdy kończyłem rundę zobaczyłem jak sunie na mnie kilkadziesiąt osób. Okazało się, że jedzie maraton i to już krótszy dystans (startował 15 minut po dłuższym). Nie było łatwo mi się z tym pogodzić, ale cóż mogłem zrobić.

Udałem się do organizatorów, poinformowałem, że chyba godziny startu mi się pomyliły, zapakowałem szybko rower do auta i udałem się w drogę powrotną. Cholernie słabo :( Dzień był jednak bardzo ładny i mogłem użalać się nad sobą albo znaleźć jakąś fajną miejscówkę i wykorzystać warunki żeby jeszcze trochę pojeździć. Zatrzymałem się w Złotej Wodzie za Łagowem, wyciągnąłem górala i ruszyłem na legendarne Zamczysko, które każdej wiosny znajduje się na trasie Daleszyckiego Maratonu. Tego dnia super mi się kręciło. Zarówno na rozgrzewce przed maratonem jak i na popołudniowej przejażdżce po Górach Świętokrzyskich.

Dawno nie czułem takiej frajdy z jazdy rowerem. Pierwszy raz od 4,5 miesiąca siedziałem na góralu i było wybornie. Uwielbiam MTB, a im dłużej na nim nie jeżdżę tym później większa przyjemność! Niecałe 1,5h zaliczone, przejazd przez Zamczysko i zjazd z niego w kierunku Widełek, a także przeprawa przez rzeczkę i trochę „dziur” w lesie, co akurat trudno nazwać jazdą, a bardziej spacerem. Jakoś uratowałem ten dzień, chociaż ile razy sobie pomyślę o tym maratonie to nie mogę przeboleć tego co zrobiłem. Jednocześnie cieszę się, że się zmobilizowałem do popołudniowej jazdy. I nawet dopełnienie porannego pecha w postaci nienagrania się trasy GPS nie zabierze tych paru fajnych chwil. Nawet gdy odwali się taką akcję jak ja to trzeba robić swoje i myśleć o tym, co będzie, czasu nie cofnę, ale przynajmniej teraz już zawsze dwa razy sprawdzę godzinę startu :D

 

2017.11.19 – Kobyłka – Mała Liga CX

Zadowolony z ostatniego weekendu postanowiłem wziąć udział w wyścigu Małej Ligi CX w podwarszawskiej Kobyłce. Lokalizacja daleka, ale po dobrych opiniach o zawodach tego Organizatora stwierdziłem, że warto będzie przepalić nogę, zwłaszcza, że w stolicy sporo przełajowców i obsada wśród amatorów będzie może nawet mocniejsza niż w Pucharze Polski.

Frekwencja tak jak się spodziewałem dopisała, w dodatku spotkałem sporo starych, a także nowych znajomych, więc po zapisaniu w biurze i wniesieniu 50zł (sic!) opłaty odebrałem numery (w tym numer z chipem montowany na sztycę, co już zapaliło mi czerwoną lampkę w głowie). Do startu miałem sporo czasu, więc na spokojnie przebrałem się i postanowiłem obejrzeć start pierwszej kategorii. I wtedy zmarzłem po raz pierwszy, bo start się opóźnił.

Rozstawiłem więc trenażer i pokręciłem trochę dla rozgrzania, wtedy doszło pierwsze info, że kolejne starty opóźnione ponad 20 minut. I tak przerywałem i rozpoczynałem rozgrzewkę jeszcze kilkukrotnie, gdyż co chwilę napływały informacje o kolejnych opóźnieniach. W końcu pojechałem na start, znowu zmarzłem, pojechałem pokręcić trochę po szosie, znowu przyjechałem i podczas długiego oczekiwania na ustawienie zmarzłem trzeci raz.

Jako nielicencjonowany Amator jechałem prawie z końca 75 osobowej stawki. Na pierwszej rundzie straszny tłok, co chwila przebijam się oczko wyżej. Na kolejnych już luźniej, ale trasa jest dosyć wąska i gdy utknie się za kimś wolniejszym (zwłaszcza na MTB z szeroką kierownicą) to nie ma jak wyprzedzić. Tak ciągnę się ostatnie kilkaset metrów czwartego okrążenia aż wjeżdżając na piąte okrążenie słyszę, że to już koniec wyścigu i mam zejść z trasy. WTF? Okazuje się, że przekroczyłem 80proc straty do lidera, co jest oczywiście brednią, bo czołówka przyjeżdża jakieś cztery minuty za mną. Buzuje we mnie złość, zresztą nie jestem osamotniony, bo podobnych przypadków jest znacznie więcej.

 

Po rozmowie z jednym z Organizatorów dowiaduje się, że oni nie mają z tym nic wspólnego i że to decyzja sędziego. Nie poprawia mi to za bardzo humoru, niesmak pozostał, 50zł wpisowego zapłaciłem za start opóźniony o 1h i 18 minut i 20 minut za krótki, o kosztach podróży nie wspominając. Spodziewałem się, że może być tłoczno przez wysoką frekwencję, ale że po pół godziny ściągną mnie (w dodatku niesłusznie) z trasy to już mi przez myśl nie przeszło. A szkoda, bo trasa mimo, że zbyt wąska to nawet mi się podobała, zwłaszcza sekcja z podbiegiem i zbiegiem po piasku była całkiem pro! Mam nadzieję, że Organizator wyciągnie wnioski z niedzieli, bo wygląda na to, że przed tą imprezą miał średnie pojęcie o przełajach.

Ściągawka w pigułce:
– Numer z chipem na koszulce
– Różne kolory numerów dla osób z różnych kategorii startujących razem
– Dłuższa i dużo szersza runda
– Rozdzielenie startów kategorii do maks ok. 40 osób na wyścig
– Osobny wyścig dla Amatorów na góralach
– Większe odstępy między wyścigami (od 9:30 do 15 i tak się wyrobimy)
– Boksy do wymiany rowerów
– Myjki dla rowerów (tym razem akurat nie były konieczne, ale trzeba być przygotowanym)
– Kiełbasa to nie jest posiłek dla kolarza – nawet dla amatora kolarstwa

Ja na kolejny wyścig jadę do Gościęcina, tam od lat robią to dobrze, a starty w Małej Lidze CX odpuszczam, bo niestety się zraziłem. Jeśli Organizatorzy się nie zrażą i poprawią błędy to może zobaczymy się w przyszłym sezonie na XC :)

Dla formalności: 29/75 Open, 6/31 Kat.