Tag: XC

2012.10.13 – Puławy – XC

Na ostatni wyścig z cyklu GP Puław jechałem niezwykle zmotywowany, pełen chęci do walki o dobry wynik. Na miejsce dotarłem z Mikołajem i Sebastianem, przyszykowałem sprzęt i pojechałem na trzy rozgrzewkowe okrążenia po trasie zawodów. Z powodu typowo jesiennej pogody i niskiej temperatury, podobnie jak większość kolarzy, na start udałem się w długich spodenkach i bluzie. Przed nami 8 okrążeń po około 2,8 km.

Jedziemy razem z sąsiednimi kategoriami wiekowymi, ustawiam się koło Brania i punktualnie o 11 startujemy. Jest trochę ciasno i tuż po komendzie Branio mnie przyblokowuje, przez co znowu ruszam z opóźnieniem i gonię. Jeszcze przed wjazdem do lasu odzyskuję kilka pozycji, w lesie wyprzedzam Mikołaja, ale później przez kilkaset metrów trudno cokolwiek zdziałać i jedziemy jeden za drugim. Przed najbardziej stromym podjazdem wyprzedzam jeszcze jednego zawodnika i mielę pod górę. Na podjeździe wyprzedzam 2-3 zawodników, którzy wybrali zły tor jazdy i muszą podbiec. Na szczycie widzę, Tomek Siewierski przestrzelił zakręt i próbuje wrócić na trasę. Zjeżdża tuż za mną, na dole go przepuszczam i znowu ostro kręcę pod górę. Po pierwszej pętli jestem czwarty w kategorii i walczę głównie o pozycję open z Majem i Pyzikiem. Ten pierwszy w końcu odjeżdża, a drugi mnie dogania i przed długi czas wiezie się na kole i nie mogąc mnie wyprzedzić kilka razy ścina trasę jadąc gdzieś po krzakach i skracając. Żenada po prostu, koleś niby mocny, ale jak się okazuje cwaniak i cham. Co chwilę widzę przed sobą jednego z juniorów, którego próbuję dogonić i z okrążenia na okrążenie jestem coraz bliżej. W końcu dochodzę go czwartym kółku na najtrudniejszym podjeździe, ale na zjeździe blokuje mi się łańcuch w okolicach tylnej przerzutki i kasety. Muszę się zatrzymać żeby naprawić awarię. Tracę przez to około pół minuty, w tym czasie wyprzedza mnie Pyzik, Karcer i Janusz z Orzły Lublin Tim.

Karcera i Janusza dochodzę i wyprzedzam na następnym okrążeniu, ale Pyzik jest ciągle jakieś 20-30 sekund przede mną. Jestem wkurzony na gościa i postanawiam za wszelką cenę go dogonić. Coraz bardziej się zaginam i systematycznie zmniejszam stratę. W międzyczasie widzę Kamila, który ma defekt, w tym momencie kończą się jego szanse w walce o zwycięstwo w generalce a ja awansuję na trzecie miejsce w stawce dzisiejszego wyścigu (czego aż do mety nie jestem pewien, gdyż nie znam wszystkich zawodników i nie wiem w jakich kategoriach wiekowych jadą). Pyzika dochodzę na ostatnim okrążeniu, znowu kluczowy okazuje się stromy podjazd, który ja pokonuję jak w zegarku a on od połowy podbiega. Po wyprzedzeniu jeszcze podkręcam tempo, chociaż sił już prawie brak, wyrabiam sobie bezpieczną przewagę i wiozę ją do mety, na którą wjeżdżam z czasem 1:04 i średnim tętnem 187 bpm. Tam dopytuję sędziów o moją pozycję i gdy okazuje się, że jestem trzeci zmęczenie znika z mojej twarzy a jego miejsce zajmuje ogromny uśmiech :D Przed wyścigiem po cichu liczyłem na podium w GP Puław i w końcu mi się to udało. Po pechu w Nowej Dębie, tym razem to do mnie uśmiechnęło się szczęście. A ile musiałem na nie pracować są w stanie powiedzieć Ci, którzy mnie widzieli na mecie, gdy lało się ze mnie jak w lecie a z bandamki spod kasku można by wykręcić niezłą kałużę.

Dobrą postawą w ostatnim wyścigu udało się awansować na piąte miejsce w generalce tegorocznego GP Puław MTB. Nie jest to może szczególnie imponujące osiągnięcie, ale to kolejny miły akcent pod koniec tego sezonu. Dekoracja wyścigu była bardzo fajnym przeżyciem, jeśli terminarz dopisze to za rok postaram się wskoczyć na pudło w generalce. Może się to wydawać bardzo mało realne, ale wierzę, że dzięki mądremu podejściu do treningów i ciężkiej pracy jestem w stanie tego dokonać :) Na koniec gratulacje dla zwycięzców wszystkich kategorii i serdeczne podziękowania dla PTKKF Puławy za organizację tego kultowego w lubelskim środowisku MTB cyklu :) Wstążki na drzewach oznaczające trasę, starty z zaskoczenia, ogromne numery startowe, sędziowie w lesie pokazujący trasę i niepowtarzalna atmosfera to rzeczy, na które będę czekał całą zimę :D

2012.09.30 – Nowa Dęba – XC

Wyścig w Nowej Dębie wskoczył do kalendarza dość niespodziewanie. Po dobrym wyniku w Kielcach i ostatnich treningach chciałem się jeszcze raz sprawdzić w tym sezonie, więc gdy trafiła się okazja postanowiłem skorzystać. Z Lublina wraz ze mną pojechał Grzesiek Orzeł, a z Puław Marek Kulik. Pozostali zawodnicy to głównie ekipa z Rzeszowa oraz miejscowi. W tygodniu poprzedzającym wyścig zrobiłem kilka mocnych, nawet zbyt mocnych jak na tę porę roku treningów i ciężko było mówić o świeżości. Wiedziałem jednak, że coś tam w nogach jeszcze zostało i nastawiałem się na dobry wyścig i walkę o czołowe pozycje.

Do Nowej Dęby przyjechaliśmy przed 10 i wiadomości, że wystartujemy prawdopodobnie około 14, nie przyjęliśmy zbyt entuzjastycznie. W dodatku na pierwszy rzut oka jak to Grzesiek stwierdził „pachniało Urszulinem”, czyli niezbyt ciekawą trasą. Na szczęście Marek, który wcześniej dojechał do Nowej Dęby pojechał za chwilę na objazd, z którego wrócił bardzo zadowolony, twierdząc, że trasa podobna do puławskiej, ale w przeciwieństwo do tej z naszego lokalnego czempionatu, z terenu wyciśnięte jest maksimum. Po śniadaniu i złożeniu roweru pojechałem na trasę i rzeczywiście: podjazdy sztywniejsze, do tego więcej zakrętów i ciaśniej niż w Puławach. Na 2500 rundzie wyszło ponad 60 m. przewyższenia, czyli tyle samo, ile na lubelskim Globusie. Nieźle. Do tego były dwa sztucznie usypane dropy, porobione jakieś muldy i mini skocznia z palety. Trasa oczywiście bardzo dobrze oznaczona, drzewa na końcu jednego ze zjazdów obwiązane jakimiś kocami, a do tego harcerze stojący na zakrętach, za każdym razem przypominający (zarówno na objeździe jak i później na wyścigu) o trudnym zjeździe, zakręcie itp. Nigdy czegoś takiego nie widziałem, wielkie brawa!

Czas do wyścigu upływał nam leniwie, głównie na gadaniu o rowerach, wyścigach i takie takie ;) Jednak około 12 organizatorzy w porozumieniu z zawodnikami postanawiają przyspieszyć start Elity i puścić nas wcześniej, w dodatku z Orlikami. Zatem pół godziny przed startem od razu łazienka, a później rozgrzewka. Jadę z Markiem, który decyduje się wystartować z Elitą. Przekręcamy 5 kilometrów, zapoznając się z jakąś tajemniczą dzielnicą Nowej Dęby, a gdy wracamy na miejsce zawodów wszyscy stoją już na starcie. Na szczęście znajduje się dla mnie miejsce w pierwszej linii, tak jak lubię po zewnętrznej. Przed nami 11 kółek, na wyścig wychodzi słońce i milknie wiatr, humory dopisują. Wiem, że będzie ciężko, ale jestem bardzo zmotywowany, żeby pojechać dobry wyścig.

Start! Idealnie trafiam w pedały, kilka mocnych depnięć i już na pierwszej prostej jadę pierwszy. Wchodzę w pierwszy zakręt i prowadzę peleton. Staram się jechać spokojnie, po kilkuset metrach wyprzeda mnie Tomek z RKK i na pierwszy poważny podjazd wjeżdżam tuż za nim. Po następnych kilkuset metrach wyprzedza mnie Łukasz z tej samej ekipy. Wiem, że za nimi nie nadążę i tuż przed pierwszym dropem przepuszczam Marka, który goni liderów. Jeszcze na pierwszej pętli wyprzedza mnie kolarz z Resovii, który (jak się później okazuje) jedzie w kategorii Orlik. Na drugą pętlę wjeżdżam czwarty w Elicie i piąty Open. W lesie już nie widzę przed sobą nikogo, natomiast z tyłu ciągle widzę goniącego mnie Bartka z RKK. Bartek dochodzi mnie dopiero pod koniec trzeciej pętli i czwartą pętlę jedziemy razem. Na początku piątego kółka puszczam koło i Bartek odjeżdża. Wiem, że wyścig długi i postanawiam jechać swoim tempem, po cichu licząc, że jeszcze spłynie i w końcu go dojdę. Na agrafkach widzę, że nie mam jakiejś wielkiej straty, pod koniec kółka gdy wjeżdżam do miasteczka kolarskiego, ten z niego wyjeżdża. Niecała minuta straty, gonię z całych sił. Ludzie na trasie na każdym kółku dopingują mnie, krzyczą „dogonisz go”, cieszą się, gdy udaje mi się wjechać po stromym i zrytym podjeździe. Słyszę nawet ich rozmowy: „dogoni go”. Super miło, dodaje mi to skrzydeł, zaginam się jeszcze bardziej.

W pewnym momencie widzę w lesie siedzącego z boku Tomka, któremu odcięło prąd, i który postanawia się wycofać. Jadę zatem 4 w Elicie i gonię zawodnika przede mną. Na siódmej pętli jestem już bardzo blisko, jadę spokojnie, bo wiem, że dojście Bartka to tylko kwestia czasu. Tak dzieje się pod koniec ósmej rundy, na ostatnim podjeździe doganiam Bartka, zjeżdżamy razem i do miasteczka wiozę mu się na kole. Przejeżdżamy koło strefy bufetu, rzucam bidon i proszę o napełnienie go do połowy i podanie na kolejnej pętli. Postanawiam wyprzedzić Bartka i zobaczyć co się będzie działo. Zrównuję się z nim przy wjeździe na krawężnik i w tym momencie dobijam tylne koło. Jestem prawie pewien, że jest źle. Jadę jeszcze sto metrów i przy wjeździe do lasu powietrza z tyłu już nie ma. Załamany nie wiem co mam zrobić, pierwsza myśl to wycofanie się i powrót na start. Jednak po chwili dochodzę do wniosku, że i tak będę musiał zmienić tę dętkę i zabieram się do roboty. Po 10 minutach rower znowu nadaje się do jazdy. W tym czasie prowadzący Marek zdążył mnie minąć dwa razy, więc wiem, że to już moja ostatnia pętla. Jadę ją dosyć luźno i na metę wjeżdżam ostatecznie szósty open i piąty w Elicie. O tym, że gdyby nie guma prawdopodobnie byłbym trzeci dowiaduję się już na mecie i moja złość sięga zenitu, jestem wściekły! Czułem się świetnie i wiem, że skoro już dogoniłem Bartka to tylko kwestią czasu byłoby jak bym mu odjechał. Jestem strasznie zły i nie mam ochoty ani na jedzenie, ani na prysznic, kompletnie na nic. Była ogromna szansa na podium i zakończenie sezonu mocnym akcentem, a skończyło się na przebitej dętce i sporym rozczarowaniu.

Gdy trochę ochłonąłem, poszedłem w końcu pod prysznic na pobliski basen. Świetna sprawa, szkoda, że rzadko się zdarzają takie luksusy na wyścigu (w tym sezonie było tak jeszcze tylko w Urszulinie). Po powrocie do miasteczka kolarskiego humor już nieco lepszy, zjadam dwie kiełby i dwa pączki i wraz z innymi kolarzami śledzimy ostatni wyścig i dyskutujemy o zawodach. Muszę przyznać, że impreza w Nowej Dębie była bardzo profesjonalnie zorganizowana. Świetna i bardzo dobrze oznaczona trasa, bardzo mili, życzliwi ludzie, którzy pilnowali, żeby nam niczego nie zabrakło. Do tego darmowe jedzonko i prysznic (brak wpisowego!) sprawiają, że Nowa Dęba mimo gumy była bardzo miłym akcentem na zakończenie sezonu. Jeśli terminarz się pomyślnie ułoży to chętnie wystartuję tutaj w przyszłym sezonie, gdyż organizatorzy już zapowiedzieli, że zarówno na wiosnę jak i na jesień chcą powtórzyć to ściganie, a w dodatku myślą o uatrakcyjnieniu trasy o sekcję z telewizorami. Nic, tylko życzyć im powodzenia, ta impreza zdecydowanie ma potencjał!

2012.09.15 – Puławy – XC

Przedostatni w tym sezonie wyścig w Puławach to nieoficjalne Mistrzostwa Województwa w XC.  Jako, że lubię swoje województwo a także wszelkiego rodzaju mistrzostwa, a do tego polubiłem jeszcze puławskie Grand Prixy to decyzja mogła być tylko jedna: jadę! Wyścig został poprzedzony kilkoma porannymi wyjściami na rower, które można szumnie nazwać treningami. Niestety, treningi nie były poprzedzone pożądaną ilością snu, więc moja dyspozycja była jedną wielką niewiadomą. Rower za to dostał nowe oponki, które miałem zamiar przetestować przed kielecką edycją ŚLR.

Puławy przywitały nas chłodem i wiatrem, tuż przed startem nawet przez chwilę pokropiło. Atmosfera jednak było gorąca, w końcu podnieta towarzysząca temu czempionatowi nie równa się w najmniejszym stopniu z emocjami przed jakimkolwiek innym startem. Na pewno coś na ten temat może powiedzieć Patrycja, dla której był to debiut w Puławach, i która wykazała się wręcz podręcznikową spalarą, godną Mistrzostw Świata (a dokładnie Mistrzostwa Wszechświata i okolic, czyli właśnie GP Puław) ;)

Po objechaniu trasy przez całą ekipę  – 3,3 km, jak zwykle piękne widoki, pełno niebezpiecznych, technicznych elementów (głównie polegających na omijaniu szkieł i psich kup, a także zataczających się po piątkowych szaleństwach spacerowiczów) – stajemy na starcie i żarty się kończą. Przed nami siedem pętli, które wyłonią najlepszych kolarzy województwa. Tym razem niezłe zamieszanie na starcie, przez pomyłkę sędziowie z przodu ustawiają Mastersów, stoję zatem w drugiej linii i czekam na start. Następuje on dużo szybciej niż się spodziewam. Na tyle szybko, że nie jestem wpięty w żaden pedał i po komendzie sędziego czołówka odjeżdża mi na odległość potrafiącą zdemotywować nawet najbardziej pozytywnie nastawionego zawodnika.

Z jednej z ostatnich pozycji, jeszcze na boisku przebijam się trochę do góry, a po wjeździe do lasu jeszcze podkręcam i na dużym ryzyku wyprzedzam kolejnych zawodników. Tempo od startu jest bardzo mocne, na pierwszym podbiegu zyskuję jeszcze ze 2-3 pozycje i próbuję utrzymać koło Arka i Marcina, pilnując jednocześnie Żwirka. Po trzech minutach przypominam sobie o włączeniu pulsometra, co za trzepactwo! Na pierwszej pętli odpada od nas Marcin, natomiast pod koniec drugiej ja nie wytrzymuję i strzelam a chłopaki mi odjeżdżają.

Trzecia pętla to próba złapania kontaktu ze Żwirkiem, ale noga zdecydowanie nie podaje, na domiar złego widzę jak zbliża się do mnie Łukasz Karp i Cytryna. Chyba na czwartym kółku, tuż przed podbiegiem dopadają do mnie i niestety, ale chwilę później odjeżdżają na technicznym, piaszczystym zjeździe. Próbuję dospawać, ale nie daję rady, jest bardzo słabo. Na piątym okrążeniu widzę przed sobą Damiana, dochodzę go na szóstym, wyprzedzam i odjeżdżam. Końcówka sezonu ewidentnie nie należy do niego. Po chwili widzę przed sobą Cytrynę, ale ten ucieka i od początku ostatniego kółka jadę już sam. Na metę wjeżdżam szósty w Elicie (1:02 jazdy, tętno 180/190). Jestem bardzo niezadowolony z miejsca (objechali mnie Łukasz i Żwirek, którzy w ostatnich trzech XC byli za mną). Chyba byłem ostatnio trochę przemęczony i noga nie była zbyt świeża.

Po wyścigu długo nie mogłem jeszcze dojść do siebie i pogodzić się ze słabszą postawą. Dzisiaj już nie robię z tego tragedii, po prostu czasem trafia się gorszy dzień, szkoda, że nadszedł on w Puławach. Do końca sezonu pozostały prawdopodobnie tylko dwa wyścigi, trzeba spiąć się jeszcze w najbliższy weekend w Kielcach, później trzy tygodnie mało intensywnych treningów i na pożegnanie sezonu ostatni puławski czempionat. Już nie mogę się doczekać spokojnych ustawek z Rowerowym Lublinem i całodziennych, dalekich wypadów w jesiennej scenerii. W końcu nie samym ściganiem człowiek żyje :)

2012.09.02 – Lublin – XC

Wyścigi na „własnym podwórku” to świetna zabawa. Dużo znajomych, którzy dopingują cię na trasie i tworzą poprzez to świetną atmosferę, do tego możliwość wcześniejszego objechania pętli i ułożenia sobie wszystkiego w głowie przed snem, który z racji braku dojazdu może być nieco dłuższy. Kiedy dodamy do tego świetną trasę, pełną zjazdów i podjazdów oraz słoneczną pogodę i rosnącą formę to ściganie staje się czystą przyjemnością. Jest ona oczywiście okraszoną potężną dawką bólu, ale na pewno każdy z kolarzy jest w pewnym stopniu masochistą, a przełamywanie własnych słabości i parcie do przodu mimo opadania z sił jest na pewno solą tego sportu.

Wyścig na lubelskim Globusie, w większości prowadzący po stoku narciarskim był moim czwartym startem w tym miejscu, trasa względem ubiegłego roku, została nieco wydłużona i wzbogacona m.in. o trudny technicznie podjazd między drzewem a schodami oraz stromy zjazd koło hali. W sobotnie popołudnie udałem się na objazd świeżo wytyczonej trasy i spokojnym tempem przejechałem kilka pętli. Obecność znajomych z RL, LKKG i Erkado podkręcała wyścigową atmosferę.

W niedzielę z rana leniwe przygotowania do startu i po godzinie 11 zajeżdżam na miejsce zawodów. Do startu szykują się Mastersi, Juniorzy i Kobiety. Oglądam ich zmagania i kibicuję razem z pozostałymi zawodnikami. Najbardziej emocjonujący jest wyścig Elity kobiet, w którym w zaciętej walce o trzecie miejsce Patrycja z RL pokonuje Natalię z LKKG. W pozostałych kategoriach Iwo zajmuje drugie miejsce wśród juniorów a Branio pierwsze w kategorii Masters II. Przychodzi czas na Elitę mężczyzn. Jadę ostatni raz objechać trasę, noga podaje, podjeżdżam wszystko, jest dobrze.

Stajemy na starcie, serducho bije coraz mocniej, koncentracja, sygnał sędziego i ogień. Nie wystrzelam od razu jak z procy, ale na prostej po kostce brukowej idę bardzo mocno po wewnętrznej i udaje mi się łyknąć kilka osób. Na pierwszych agrafkach przebijam się jeszcze wyżej, w efekcie czego udaje się zająć niezłą pozycję. Na agrafkach Żwirek próbuje wyprzedzać, ale przewraca się tuż przede mną. Wybija mnie to trochę z rytmu, ale szybko odzyskuję tempo jazdy i przed zjazdem wyprzedzam kolejnych dwóch zawodników. Pierwsza pętla idzie całkiem nieźle, znowu wszystko podjeżdżam, chłopaki z przodu trochę uciekają, z tyłu natomiast jadą m.in. wszyscy z RL oraz Damian i Łukasz. Na kolejnych kółkach wyrabiam sobie nad nimi bezpieczną przewagę i gonię Pawła. Bardzo pomaga doping kibiców, który słyszę co chwilę. Poza tym klapki na oczach i jadę swoje, nie podpalając się zbytnio, ale mocno kręcąc korbą.

Na czwartym okrążeniu pierwszy raz widzę na pulsometrze tętno poniżej 190, jest to zresztą moje najsłabsze kółko i jedyne na którym muszę się wypinać z pedałów (przy obu najtrudniejszych podjazdach). Paweł mi trochę ucieka, ale na piątym okrążeniu przyspieszam i jestem tuż za nim. Pod koniec pętli zbliża się do nas Paweł Król z WKK i dubel jest już pewny. Walczę i krzyczę do kolegi z przodu, żeby się sprężył, bo inaczej za chwilę zdejmą nas z trasy. Na szczęście udaje się uciec Królowi spod noża i wjechać na kolejną pętlę, a tuż przed matą wyprzedzam jeszcze Pawła z LKKG. Król wyprzedza mnie dopiero przy wjeździe na stok, bez zastanowienia siadam mu na koło i próbuję utrzymać je jak najdłużej. Idę Va Banque i to się opłaca. Dopiero pod koniec agrafek nieco tracę i zostaję sam, ale za to mam już dosyć sporą przewagę nad rywalem z LKKG. Ostatnie kółko jadę szybko, prawie tak szybko jak pierwsze i po 56:49 wjeżdżam na metę siódmy w Elicie.

Kolejny raz jestem bardzo zadowolony z wyścigu, jeszcze bardziej niż po wyścigu w Urszulinie. Świetna i bardzo wymagająca trasa oraz dobre miejsce sprawiły, że nie mogło być inaczej. Gratuluję zwycięzcom we wszystkich kategoriach i dziękuję wszystkim, którzy mnie dopingowali, a także organizatorom, za bardzo dobrze zorganizowaną imprezę. Mam nadzieję, że za rok trasa będzie jeszcze trudniejsza, pogoda znowu dopisze a zawodników i kibiców będzie jeszcze więcej. Do końca sezonu zostało już tylko pięć wyścigów, najbliższy z nich to rzeszowska Skandia. Liczę na kolejny dobry występ :)